[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Umieli mianowicie wyzuwać myśl z wszelkiej intencjonalności i formy, pozwalając jej błądzić bez celu, co doprowadzało niekiedy do zaskakujących odkryć.Najbardziej cenione były mózgi zdolne do wyrwania się z klatki zobiektywizowanych, utartych kategorii, a nawet w ogóle z myślenia jakimikolwiek pojęciami, aby następnie — po nagłym olśnieniu wywołanym swobodnym przepływem skojarzeń — wrócić do pojęć, ale już w radykalnie odmiennych konfiguracjach.Szczególnie użyteczna była tu łatwość oscylowania między logiką dwu– i wielowartościową, która pozwalała spojrzeć na strukturę problemu z odmiennych punktów widzenia.Ludzie tacy byli codziennie na kilka godzin podłączani do specjalnych komputerów rejestrujących bieg ich myśli.Produkowanie nowej wiedzy odbywało się w zupełnej samotności.Dyskurs uznano bowiem za stratę czasu.Chodziło przecież o odrzucenie „innego”, o przekroczenie intersubiektywności i zakorzenionej w przeszłości historii pojęć.Szalony wyścig w produkcji nowej wiedzy trwał.Urządzenia rejestrujące tok myśli nie pozostawały bierne: karały lekkim szokiem za osłabianie wysiłku czy momenty bezmyślności.W chwilach zmęczenia komputer pozwalał na krótki odpoczynek, przejmując inicjatywę i wpędzając myśl szalejącą w podłączonym doń mózgu w labirynt paradoksów i antynomii.Tak ustrukturowana myśl odpoczywała, na nowo przyjmując konkretne formy, i niekiedy doprowadzała do zaskakujących nowych konstatacji.I tu dochodziło jednak do wypadków.Wyścig ku nowym kombinacjom (i presja tych, którzy zarządzali wiedzą) powodował, iż dodatkowo stymulowano mózgi środkami chemicznymi.Czasem przedawkowywano i strumień impulsów w mózgu, nie dając się już zahamować, doprowadzał dawców myśli do załamań i prób samobójczych.Wtedy trzeba było owe jednostki izolować, a wyciszająca kuracja najczęściej bezpowrotnie niszczyła ich zdolności.Zarówno ci, których mózgi produkowały energię, jak i ci, którzy produkowali wiedzę — pracowali w zupełnej samotności.Kontakty z innymi traktowano jako marnotrawienie energii.Było to bowiem najczęściej wymienianie znaków, a nie — pojęć, służące głównie wzmacnianiu więzów wewnątrz wspólnoty i w niewielkim tylko stopniu prowadzące do powstania nowej wiedzy.* * *Dawcy myśli, nawet jeżeli przejściowo współpracowali z innymi, to wyłącznie w pajęczynach o charakterze net centric.Polegało to na równoczesnym odnajdywaniu się w sieci posiadaczy strzępów informacji koniecznych dla rozwiązania danego problemu.Ta samokonstruująca się pajęczyna funkcjonowała bez wyraźnego centrum i bez hierarchii: chodziło o to, żeby nie agregować informacji, bo wtedy — w czasie redukowania niepewności — mogło dojść do zgubienia ważnego a niedocenionego sygnału.Poza tym brak hierarchii, równość statusów (i chwilowe tylko przejmowanie przywództwa — raczej jako autorytetu niż władzy) motywowały do większego wysiłku.Uczestnicy sieci nigdy nie poznawali się osobiście — wymiana informacji na własny temat była traktowana jako strata czasu.Po rozwiązaniu problemu sieć się rozpadała.Gdy próbowała przetrwać, samodzielnie poszukując nowego problemu do rozwiązania, nadzorcy decydowali (po analizie indywidualnych charakterystyk uczestników pajęczyny), czy może stać się zagrożeniem dla systemu, czy też można jej uczestnikom pozwolić na wejście w kolejny cykl współpracy.Częściej uważano, że może być zagrożeniem.Przypadki lokalnych nuklearnych ataków terrorystycznych, stanowiące wyraz autoagresji (przechodzącej w agresję ogólną) mnożące się w najlepiej, jak by się wydawało, zorganizowanych segmentach systemu, w środowiskach producentów wiedzy (i/lub energii) o najwyższej randze, czyniły bowiem podejrzaną każdą próbę nieuzasadnionego podtrzymywania kontaktów.Także charakter instytucji drugiej ćwierci XXI wieku, nie posiadających struktur, a jedynie banki danych i zasoby wiedzy o metodach ich analizy, nie sprzyjał powstawaniu więzi społecznych.Zatrudniany do wykonania określonego zadania pracownik sam wytyczał swoją ścieżkę i tworzył strukturę kontaktów.Po rozwiązaniu problemu ścieżka była wymazywana, a on sam przechodził — z nowym kapitałem wiedzy — do innej instytucji lub nowego problemu, wymagającego odmiennej trajektorii kontaktów.I tu próby utrwalenia kontaktów, przejawy indywidualnych emocji traktowano „w najlepszym” wypadku jako przeszkody w procesowaniu informacji, a „w najgorszym” — jako zagrożenie dla systemu.Tylko ludzie zbędni mogli hołdować tradycjom życia stadnego, znanego z przeszłości, z XX wieku.Mogli też wracać do staroświeckich sposobów posługiwania się komputerami: zabijających czas gier oraz Internetu, tworzącego iluzję wiedzy i komunikacji międzyludzkiej.Producenci energii i producenci wiedzy już nie posługiwali się komputerami dla przyjemności.Jeżeli przeżyli, wyeksploatowani, to wcześnie przechodzili na emeryturę, ale wtedy już nie mogli patrzeć na komputer.Pozwalano im za to zaglądać do bibliotek książek drukowanych, z czego skwapliwie korzystali.Ludzie zbędni byli pozbawieni takiego dostępu pod pozorem chronienia zbiorów bibliotecznych przed zniszczeniem.Obawiano się bowiem, że — z nudów — zaczną inscenizować opisywane w książkach XX–wieczne rytuały polityczne: wiece, wybory, żądania kontroli nad rządzącymi.A przecież niewidoczność hierarchii i ośrodka władzy stanowiła podstawę demokracji w XXI wieku, w której nawet robotom pozwalano głosować.Jak w XVIII–wiecznej Ameryce Północnej niewolnikom: i roboty, i niewolnicy mieli 2/5 głosu osobnika ludzkiego.I w obu wypadkach w ich imieniu wyboru dokonywał ich właściciel: zachęcało to do gromadzenia robotów oraz napędzało ich produkcję.Znużeni producenci energii i wiedzy na emeryturze czytali łapczywie książki, zdumiewając się ilością nagromadzonych w nich dziwacznych metafor i symboli, a także dziwiąc się emocjom, jakie wywoływały one w przeszłości.Tamci XX–wieczni ludzie tworzyli jakieś mity, prymitywne w swojej czarno — białej strukturze, poszukiwali sensu życia — jakby wiedza nie służyła przede wszystkim eliminacji ryzyka i zwiększaniu kontroli.Nie potrafili też zrozumieć nadużywanych w książkach słów pełnych patosu, takich chociażby jak „tragiczność” czy „cierpienie”.W ich XXI–wiecznym świecie, gdy nie było rozwiązania, nie było też problemu, i niczego nie pożądano aż tak, żeby utrata (lub niemożność zdobycia) tego bolała.Gdy pojawiało się napięcie, wystarczała mała różowa pigułka.Zresztą wszystko można było symulować, a granica między realnością a iluzją dawno się już zatarła.Często to, co uważane za „realne”, okazywało się bowiem „iluzją”, a „iluzja” (potraktowana niezbyt serio jako gra) dopiero po rezultatach (i niemożliwości cofnięcia czasu i powrotu do punktu wyjścia) dawała się poznać jako „realność”.Prowadzono jednak intensywne badania nad manipulowaniem czasem, aby usunąć i tę ostatnią przeszkodę.Użytkownicy bibliotek chcieli niekiedy porozmawiać o tym z innymi, ale — tego się nie robiło, ktoś mógłby pomyśleć, że są chorzy lub słabi (czytaj: niesamowystarczalni).Zresztą tak zdziczeli w samotności swoich dotychczasowych zajęć, przyzwyczajeni do koncentrowania się na sobie, że nie potrafiliby nawiązać kontaktu z innymi.Ich rodziny dawno się rozpadły.Generalnie zresztą uważano rodzinę za twór przestarzały.Dzieci wychowywano w internatach — to było „dobrze widziane” (słowo „przymus” w XXI wieku nie istniało).Najwartościowszych rozmnażano przez klonowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •