[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ach! – Mandy wyprostowała się, czując mrowienie niepokoju.– Ale dlaczego? – wykrzyknęła znowu.– Dlaczego miałaby to zrobić? Z jakiego powodu?– Nie wiem – odparł.– Choć mam wrażenie, że ten starszy dżentelmen podziela moje zdanie.– Tobias!– Tak.Może on zna przyczynę.Ale on też chciał chronić syna, rozumie pani.Mandy myślała: Czy dlatego Tobias nie potrafi się z tym pogodzić? Czy to przez ten ogromny smutek? Że Belle chciała umrzeć.Ukryła twarz w dłoniach.El Kelly zebrał papiery i wygładził je.– Można na to patrzeć pod różnymi kątami – rzekł.– Pani wydaje się bardzo zaprzyjaźniona z tym synem – ciągnął spokojnie.– Mówię pani to wszystko z jednego powodu.może to wcale nie jest najlepszy pomysł, nakłaniać go do dochodzenia, co się naprawdę zdarzyło.Rozumie pani, co mam na myśli?– Tak, rozumiem – odparła roztrzęsiona Mandy.– Cóż.dziękuję panu bardzo.– Nie lubię, gdy ludzie cierpią bardziej, niż muszą – powiedział z twarzą wciąż surową i hardą.– Chętnie rozgłosiłbym prawdę, gdybym ją znał.Ale.– Wzruszył ramionami.– Rozumie mnie pani?Och, co ja najlepszego zrobiłam!, zapłakała Mandy w duchu.Och, co ja zrobiłam!Rozdział 14Popołudniowe cienie wcześnie wypełniły nieckę wąwozu i pogłębiały się, pnąc się pod górę, by pochłonąć dolną część domu, i skradały się coraz wyżej, kondygnacja po kondygnacji, tak że nim minęła piąta po południu, tylko najwyższe piętro chwytało resztki słonecznych promieni, choć druga strona kanionu i wierzchołki gór nadal skąpane były w ciepłym świetle.Mandy zakradła się na najniższy poziom.W jej pokoju było mroczno i chłodno.Umyła się, poprawiła makijaż.Czuła się otępiała i spokojna.Cała karmiąca się strachem energia opuściła ją.Czuła, że w swym zapale i ignorancji wetknęła nos tam, gdzie nie trzeba, a teraz musiała zmierzyć się z konsekwencjami.Będzie musiała jakoś przetrwać resztę swego tygodniowego pobytu, znosząc cierpienie Thone'a wywołane wątpliwościami, które sama wzbudziła, będzie musiała nad sobą panować, nie zdradzając się z niczym, pozwalając emocjom kłębić się wokół siebie, nim w fałszywości swojej opadną, prowadząc donikąd.Poszła na górę.Drzwi Thone'a były zamknięte.Słyszała za nimi jakieś głosy.Czując się wyrzutkiem – pogodzona z tym uczuciem – minęła jego pokój.Na górze, w atelier, Ione siedziała sama.– O, Amanda.Jak tam mój samochód? – Poprawiła się szybko.– Jak się sprawował?– Sprawował się wspaniale.Mandy oddała klucze, a dłoń Ione zacisnęła się na nich chciwie.Było oczywiste, że niechętnie pożyczyła auto.Jej auto.Jej własność.Amandzie przyszło do głowy pytanie, dlaczego w związku z tym była taka szczodra.Myśl ta jednak miała bardzo krótki żywot.Na okrągłym stoliku pomiędzy dwoma fotelami stały wysokie szklanki.Ione akurat coś piła.– Usiądź, Amando.– Położyła palec na blacie stolika i obróciła go nieco.Zabrudzone szklanki zadrżały, gdy blat wykonywał obrót.– Jest u nas Fanny.Thone był wykończony i uznaliśmy, że powinien się położyć.Burt pomógł mu zejść.Teraz Toby zaprowadził do niego Fanny.Wypiliśmy po małym drinku.Wyglądasz na zmęczoną, moja droga.Też powinnaś się czegoś napić.Poruszyła się w fotelu, by postawić swe zwisające małe stopy na podłodze.– Wypadek Thone'a chyba cię zdenerwował.– Chyba tak.– Amanda pozwoliła swej głowie opaść na oparcie fotela.Podniosła wzrok, bierny, skruszony.– Zastanawiam się, czy aby na pewno powinnam tu zostać – rzekła z oczami zamglonymi poczuciem winy.Coś jakby zastygło w jowialnej, pucułowatej, małej buźce.– Ależ, moje dziecko – powiedziała karcąco Ione – oczywiście, że tak.– Podreptała przez pokój do barku w kącie.– Podejdź tutaj, moja droga.Mandy wstała i posłusznie ruszyła za nią.– Zobacz, czy jest tu coś, na co miałabyś szczególną ochotę.– Głos Ione brzmiał radośnie i nieco fałszywie, jak gdyby specjalnie usiłowała wykrzesać nieco wesołości.– Coś, co poprawi ci nieco humor.Poprawi mi humor, myślała Mandy.Czuła, że głowa płonie jej żywym ogniem.Widziała teraz Ione z innej perspektywy, jakby była całkowicie niewinna.I z tego powodu Amandzie było wstyd.Ione przytrzymała otwarte drzwiczki barku, prezentując butelki.– Zwykle niewiele piję.– zaczęła Amanda.Na swój sposób chciała Ione przeprosić.Czuła, że ma ogromny dług do spłacenia, że wiele zła, które uczyniła, powinno zostać naprawione.A ponieważ niczego nie zarzuciła tej kobiecie otwarcie, prosto w twarz, nie mogła teraz niczego sprostować, a jedynie własnym zachowaniem, wewnętrzną przemianą wyrazić swoje przeprosiny.Mała, żwawa dłoń wsunęła się między butelki i wyciągnęła jedną.Bardzo szczególną butelkę.– Może odrobinę tego? – zaproponowała radośnie.Amanda odczytała napis na etykiecie.„Legendarny.Likier anyżowy." Skóra jej ścierpła.Wiedziała, że jej twarz zdradza nagły niepokój.Ulubiony alkohol Belle.Dokładnie to samo! Alkohol, który tak bardzo lubiła – woda ognista Belle! Głośno wciągnęła powietrze.Spojrzenie ciemnych oczu ani na moment jej nie opuszczało.Ione wiedziała, co jej proponuje.Miała w tym swój cel.Jaki? Dlaczego? Co to był za cel? Idea przeprosin legła w gruzach w głowie Mandy.Jej miejsce błyskawicznie zajęły szalone domysły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •