[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A miałem na swoich barkach także inne ciężary.Kiedy byliśmy w Pirenejach, po którymś z górskich odcinków, krótko przed etapem do Luz Ardiden, Kik wysłała mi wiadomość tekstową.Miała sen, że wspinałem się pod górę.Do mojego roweru przyczepiona była platforma, na której stali ludzie.Byli na niej wszyscy ci, którzy pokonali raka, sponsorzy, sympatycy - a ja usiłowałem wciągnąć ich na szczyt.We śnie - jak napisała - odczepiłem platformę i odjechałem.„Pozbądź się ciężaru, który trzymasz na swoich barkach” - nalegała.Kik miała rację.Starałem się zrobić coś, co było ponad moje siły.Ta wiadomość wiele znaczyła, dlatego ją zachowałem.Wieczorem, w przeddzień etapu do Luz Ardiden, odwiedził mnie Bili Stapleton.Tym, co wówczas powiedział, dodał mi otuchy.Rozmawialiśmy o bliskim końcu wyścigu i o tym, jak wielką wywiera to na mnie presję.Bili powiedział wtedy cicho:- Facet, jesteś tym, który potrafi wbić ósmą bilę.Nie wiedziałem, co miał na myśli.- Ósmą bilę? - powtórzyłem.- Tak, oczyść stół - powiedział.- Ósma bila, narożna kieszeń.Deklarujesz, wykonujesz.Tamtej nocy spałem spokojnie.Gdy obudziłem się następnego ranka, czułem się wyśmienicie.Najlepiej od początku Tour de France.Zszedłem na dół i udałem się do naszego autokaru na kawę.- Sądzę, że wróciłem do formy - powiedziałem do Johana.Piłem kawę i myślałem o Luz Ardiden.Ullrich i szef zespołu Bianchi, Rudy Pevenage, przekonywali wszystkich dookoła, że Ullrich zostanie liderem wyścigu, zanim dotrzemy na szczyt.Zdaniem Ullricha i Pevenage’a powinienem tego dnia oddać zwycięstwo Tour de France.Kiedy siedziałem w autokarze, pijąc kawę i rozmyślając, podszedł do mnie Geert Duffy, jeden z naszych menedżerów operacyjnych, i opowiedział mi pewną historię.W poprzednim roku Pevenage poprosił go, aby podarował mu na pamiątkę żółtą koszulkę.Duffy obiecywał mu jedną przynieść, ale potem o wszystkim zapomniał.Teraz, gdy Ullrich miał tylko piętnaście sekund straty do lidera, Pevenage odszukał Duffy’ego i powiedział:- Cześć, Duffy, nie zaprzątaj sobie głowy tą koszulką.Zamierzamy zdobyć własną.Wysłuchałem do końca opowiadania Duffy’ego i odstawiłem filiżankę.- Koniec Tour de France - oświadczyłem i opuściłem autokar.Poznanie planów drugiej strony jest bardzo pomocne przy układaniu własnych.Na starcie zobaczyłem Tylera Hamiltona.- Bądź gotów - powiedziałem.- Będę atakował.Była to moja ostatnia szansa.Po Luz Ardiden został tylko jeden krytyczny etap, jazda indywidualna na czas do Nantes, ale Ullrich pokonał mnie już raz w czasówce.Nie chciałem jechać do Nantes, mając tylko piętnastosekundową przewagę.Musiałem ją zwiększyć na ostatnim górskim etapie.Był to prawdopodobnie najdłuższy i najcięższy wspinaczkowy dzień w Tour de France.Gdy minęliśmy masyw Tourmalet, Ullrich natychmiast ruszył do ataku.Postanowiłem nie tracić energii i nie goniłem go.Pozwoliłem mu odjechać.Stopniowo jednak zbliżałem się do niego, a Ullrich systematycznie zwalniał.Potem dogoniła nas grupa, w której jechali Mayo i Winokurow.W takim składzie pokonywaliśmy kolejny zjazd.W końcu, po pięciu godzinach jazdy na rowerach dotarliśmy do podnóża Luz Ardiden - wtedy tempo wzrosło i rozpoczęły się jedyne w swoim rodzaju rozgrywki sparingowe na rowerach.Iban Mayo ruszył do ataku.Nacisnąłem na pedały i odparowałem atak.Minąłem Mayo.Wysunąłem się na prowadzenie.Pędziłem jak błyskawica.Zastanawiałem się, gdzie jest Ullrich? Miałem nadzieję, że teraz odpokutowuje Tourmalet.- Ullrich odpadł - usłyszałem w słuchawce głos Johana.Ullrich został w tyle z grymasem bólu na twarzy.Pedałował co sił, ale nie był w stanie wytrzymać mojego tempa.- Dziesięć sekund - powiedział Johan.Ta wiadomość wprawiła mnie w dobry nastrój.Nacisnąłem jeszcze mocnej na pedały.Wspinając się na wzniesienie, myślałem o tym, aby wydłużyć drogę między mną a Ullrichem, to znaczy oddalić się od niego na bezpieczną odległość.Jechałem brzegiem jezdni, ścinając każdy wiraż.Mijałem kibiców, prawie ich nie zauważając.Mój wzrok przyciągnęła żółta plama.Jakieś dziecko trzymało żółtą torbę - pamiątkę z Tour de France - którą machało we wszystkie strony.„Uch, och, dostanę to” - pomyślałem.Nagle torba zaczepiła się o rączkę mojego hamulca i poczułem gwałtowne szarpnięcie.Torba została wciągnięta przez koło.Miałem wrażenie, jakby ktoś narzucił na mnie obręcz i gwałtownie ją zacisnął.Upadłem na ziemię, lądując na prawym biodrze.Było to bardzo bolesne.„Kraksa! W takim momencie? - pomyślałem z niedowierzaniem.- Jak mogło do tego dojść?”„W porządku.Koniec Tour de France - była to moja następna myśl.- Za dużo, za dużo tych przykrych incydentów”.Ale natychmiast przyszła mi do głowy inna myśl.„Podnieś się”.To ona podtrzymywała mnie na duchu przez te wszystkie, długie miesiące, które spędziłem w szpitalnym łóżku.Po operacji: „Podnieś się”.Po chemii: „Podnieś się”.Był to wewnętrzny szept, który dawał mi kuksańce, szturchał mnie, i wtedy znów się odezwał: „Podnieś.się”.Podniosłem się.Johan powiedział później, że to wyglądało tak, jakbym natychmiast skoczył na równe nogi, niczym zabawka na sprężynie.Postawiłem rower i z furią manipulowałem przy łańcuchu, który spadł z zębatki - szarpałem nim, starając się go umieścić z powrotem na miejscu.Gdy mi się to udało, zacząłem wydawać gardłowe okrzyki, okrzyki człowieka pierwotnego.Krzyczałem z wściekłości.Byłem zdruzgotany.Wyrzuciłem z siebie wszystkie przekleństwa, jakie znałem.Krzyczałem, ponieważ sądziłem, że przez tę kraksę straciłem szansę na zwycięstwo w wyścigu.Założyłem łańcuch, wskoczyłem na rower, zacząłem się odpychać.Wtedy pojawił się za mną mechanik drużyny Pocztowców
[ Pobierz całość w formacie PDF ]