[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzwonek wreszcie brzęknął, winda zatrzymała się na ich piętrze, drzwi się rozsunęły.Jane bez słowa weszła do środka, za nią Cody.Gdy zjeżdżali, przysunął się do Jane i odezwał:- Poddaję się.Dlaczego przyjęłaś moje zaproszenie?- Wiesz dobrze dlaczego.- Bo pożądasz mojego ciała.- Po prostu pożądam twojego podpisu.Westchnął.- Wczoraj wieczorem.- Już raz niemal zniszczyłeś mi życie, Cody.Nie pozwolę ci tego powtórzyć.Zniszczył jej życie, tak? Jane wyciąga wielkie działa.Jest najwidoczniej przerażona tym, co czuje.Wzrosły w nim nadzieje.Gdyby był skłonny myśleć logicznie, to pierwszy by przyznał, że pomysł pójścia z nią do łóżka jest szalony.Zwłaszcza w tak krytycznej chwili ich życia.Bez trudu mógłby sobie znaleźć inną partnerkę.Przecież nie wabił Jane dlatego, że potrzebował jej miłości i oddania do końca życia.Po prostu ona była.Ona była po prostu ową Jane Thayer.Kimś nieosiągalnym.Tak jak przed dwunastoma laty.Była księżniczką.I raz kiedyś, w jakiejś mglistej przeszłości, stała się jednak jego.Prawnie, z nazwiska, w oczach boskich, ludzkich i w ogóle.Jak alkoholik, który przez dwanaście lat nie tknął ani kropli whisky, tak i on teraz umierał z pragnienia.Wszystko by oddał za jeden łyk, za jeden mały łyczek tego, czego nie powinien tknąć, jak sam to najlepiej wiedział.Jezu drogi! Alkohol jest trucizną dla alkoholika.Czy zakosztowanie Jane także zepchnie go w otchłań samozniszczenia?Rozsunęły się drzwi.Hol był zatłoczony pracownikami udającymi się na lunch.Gromadą ludzi oblegała windy.Tłum rozdzielił na chwilę Jane i Cody'ego.Dostrzegł ją jednak, przebił się przez ludzi, chwycił ją za rękę i w tym momencie doszedł do wniosku, że jeden ostatni haust Jane wart jest ostatecznego potępienia.Wyciągnął ją z tłumu i wyprowadził na ulicę.- Mam nadzieję, że ci się nie spieszy.Większość lokali jest teraz pełna.- Ja mam dużo czasu.To raczej ty powinieneś się martwić, czy zdążysz wrócić do pracy o określonej godzinie.- Nie muszę wracać, robotę wziąłem z sobą.Poklepał skórzaną torbę ze sprzętem fotograficznym.Jednocześnie lustrował wielki brylant na jej palcu.- Masz dużo roboty? - spytała.- Sporo.Cały ranek miałem zajęty.Fotografowałem pewną damę i jej jaja.Jane uniosła brwi.- Dama ta mieszka w Garden District i kolekcjonuje klejnoty.Konkretnie jaja Faberge.Reporter z gazety przeprowadzał z nią wywiad, a ja fotografowałem jego, ją i jaja ze wszystkich stron.Nudy na pudy.Chodź, wejdziemy tu - zaproponował, wskazując malutki lokal.- Nie wygląda na zbyt zapchany.Nim zdołał otworzyć drzwi przed Jane, usłyszał pisk opon gwałtownie hamowanego auta.Obejrzał się, błyskawicznie lustrując wzrokiem ulicę.Na skrzyżowaniu zobaczył białego jeepa cherokee, pełznącego w ich kierunku.Dosłownie pełznącego, gdyż jego prędkość nie przekraczała pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.Samochód jechał zygzakiem, ocierając się to o jeden, to o drugi krawężnik.Inne pojazdy albo stawały w miejscu, albo uciekały na chodnik, by uniknąć zderzenia.Kiedy biały pojazd znalazł się po ich stronie ulicy, Cody wlepił oczy w przednią szybę.W samochodzie nie było nikogo!Ktoś rozpaczliwie krzyczał, ludzie w panice uciekali.Cherokee uderzył i odbił się od zaparkowanego auta.Ktoś drugi zaczął krzyczeć.Jane zacisnęła palce na dłoni Cody'ego.- O mój Boże, o mój Boże! - powtarzała szeptem.Cherokee odbił się od innego samochodu.Cudem umknęła mu spod kół taksówka, której kierowca, ostro skręcając i hamując, chyba przysmalił opony.Cody z fascynacją patrzył na zbliżający się ku niemu i Jane pojazd.Miał wrażenie, że ogląda groźną scenę z jakiegoś podłego filmu, puszczonego w zwolnionym tempie: wielkie grube opony na wszystkie pory roku, potężny zderzak, okrągłe reflektory niby ślepia potwora sunącego prosto na nich, potwora hipnotyzującego.Poczuł wpijające mu się w dłoń paznokcie Jane.Otrząsnął się, odepchnął Jane z drogi pijanego pojazdu, zasłonił ją swoim ciałem, stając do niej tyłem, by móc zareagować w wypadku zagrożenia.Na szyi czuł oddech Jane.Objęła go w pasie.Jej włosy muskały mu ucho.A jej piersi, przylegające mocno do jego pleców, prawie całkowicie go demobilizowały, odwracając uwagę od dramatu rozgrywającego się na ulicy w odległości zaledwie paru metrów.Samochód bez kierowcy uderzył w krawężnik, wjechał na chodnik i zderzakiem natarł na pożarowy hydrant.Rozległ się huk i zaraz potem, niby gejzer, wytrysnęła ku niebu woda.Krzyki ludzi zalanych strumieniami wody osiągnęły apogeum.Jedni rzucili się do restauracji, inni chcieli z niej wyjść i zobaczyć, co się dzieje.Fontanna biła ku niebu; naprawdę było na co patrzeć.Jane przestała obejmować Cody'ego, ale jej palce pozostały na jego koszuli.Spojrzał na nie zdziwiony.Gdyby nie przebiegający obok ludzie, to by własną dłonią przykrył jej dłoń i skierował niżej.Ale nie był to czas ani miejsce na takie zabawy.Poza tym Jane dała mu do zrozumienia, że nigdy taki czas nie nadejdzie, więc Cody zajął się czymś innym.Wyciągnął z futerału aparat fotograficzny, założył pięćdziesięciomilimetrowy obiektyw i zaczął robić zdjęcia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]