[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szare oczy patrzyły wnikliwie.Z łatwością zidentyfikował nowy problem.- Ciśnienie śródczaszkowe rośnie - oznajmił.- Robimy kraniotomię.Ellie widziała tę operację tylko raz w życiu.To straszne, że musieli ryzykować jej wykonanie w tych warunkach.Robert Coutts miał krwotok wewnątrzczaszkowy.Krzepnąca krew naciskała na mózg.Wkrótce skończyłoby się to śmiercią.Charlie musiał zrobić dziurę w czaszce, wyjąć odłamki kości i dać ujście krwi.Gorączkowo próbowała sobie przypomnieć, co należy przygotować.Czy w ogóle cokolwiek pamięta? Prawie natychmiast dobiegł ją spokojny głos, podający potrzebne jej informacje.Włożyli fartuchy i Charlie rozpoczął zabieg.Wykonywał go precyzyjnie i bez wysiłku.Gdzie się podziała jego niezdatność?Kiedy wreszcie skończył operować, Ellie nie mogła uwierzyć w to, co się stało.W ciągu paru godzin Robert Coutts został wyrwany z objęć śmierci i doprowadzony do stanu, w którym można go było przewieźć do Canberry na skomplikowaną operację nóg.Nie wiadomo, co prawda, jak poważne jest uszkodzenie głowy i jak się to wszystko skończy, ale miał przynajmniej szansę.- No i co ty na to? - szepnęła Caroline i wszyscy roześmieli się nagle z ulgą.- W North Shore robiliście to pewnie codziennie - dodała.- A niech to! - wykrzyknęła Ellie.- Byłam świadkiem jednej kraniotomii i dwóch laparotomii w nagłych przypadkach, ale nie widziałam nikogo, kto by je robił jedna po drugiej, jak by to było.obieranie ziemniaków.Znowu wybuchnęli śmiechem.- Taak.Jest diabelnie zdumiewający, no nie? - wyrzuciła z siebie Caroline.Pete potrząsnął głową i powtórzył to, co mówił wcześniej:- Jest wspaniały! Nie ma takiego drugiego jak on.Ellie musiała przyznać mu rację.Doprowadzając oddział do porządku, wciąż nie mogła się nadziwić.Uznała go za nieszkodliwego maniaka, miłego, ale bez wyrazu.Teraz uświadomiła sobie, że ten człowiek ma nie tylko przenikliwy umysł, ale i nerwy ze stali.W działaniu potrafił doskonale wykorzystać swą ogromną wiedzę.Był stanowczy, a jednocześnie spokojny i opanowany.Miał także najsprawniejszą parę rąk, jaką kiedykolwiek widziała.I pomyśleć, że chciała, by zajął się tym Simon! Simon działał rozważnie, lecz znał swoje ograniczenia.Nie mógł konkurować z Charliem, którego talent graniczył z geniuszem.- Hura! Kanapki! - usłyszała okrzyk Caroline i nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo jest głodna.Było pół do czwartej, a nikt nie jadł jeszcze lunchu.Nie przerwała jednak pracy.Zanim ją skończyła, pozostali wykonali już swe zadania i rozeszli się do pacjentów.Zrobiła herbatę i siadła przy biurku.W rekordowym czasie pochłonęła trzy kanapki i w tym momencie niespodziewanie zjawił się Charlie.Zdążył się już przebrać w czysty fartuch - poprzedni był cały zakrwawiony.Ellie poczuła w sobie dziwną nieśmiałość.Odruchowo wstała.- Czy.czy zrobić panu herbaty, doktorze Carmody? - spytała, dziwiąc się samej sobie, że tak go nazwała; nawet sprzątaczki zwracały się do niego po imieniu.Uśmiechnął się lekko, nieco zakłopotany.- Nie ufasz herbacie ze wspólnego dzbanka, Ellie? Parsknęła śmiechem i w tej samej chwili się zarumieniła.- Nie! To znaczy.nie o to chodzi! Pomyślałam po prostu, że powinieneś.że może byś się napił.Tym razem uśmiechnął się szeroko.- Nie - odmówił łagodnie.- Jedz swój lunch.Sam sobie naleję.Stąd dobrze widać, czy trafię do dzbanka.Roześmiała się swobodnie, ale nadal była onieśmielona.Wiedziała, skąd wzięło się to uczucie.Simon traktował Charliego jak obiekt do kpin, a i ona sama też tak o nim myślała.Teraz nabrała przekonania, że nikt nie jest bardziej godny szacunku niż Charlie.Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.Jak mogła się z niego wyśmiewać? Nagle przyszło jej na myśl, że zachowanie Simona mogło być powodowane zazdrością.Ze śmiejącymi się wciąż oczami wrócił z kubkiem herbaty i usadowił się w stojącym obok jej biurka fotelu.Zawstydziła się, że od razu nie zaproponowała mu kanapek.Zrobiła to więc teraz.- Inni już jedli - zapewniła.- Ja też już się najadłam.Chciała mu powiedzieć, jaki był wspaniały, jednak nie mogła znaleźć odpowiednich słów.Tym bardziej poczuła się zakłopotana, kiedy to on złożył jej gratulacje.- Byłam zbyt wolna.Potrząsnął głową.- Byłaś szybsza niż wszyscy, z którymi dotąd pracowałem.- Ciekawa jestem, jak się czuje ten biedny dzieciak - zmieniła temat.- Relatywnie nieźle - odpowiedział.- Zajrzałem do niej, żeby wszystko wyjaśnić.To typowe dla niego, pomyślała.Niewielu konsultantów pomyślałoby o tym.Obarczyliby tym zadaniem psychologa.Nagle zrozumiała, że poszedł do dziewczynki nie tylko z informacjami.Przyniósł jej otuchę.A nie znała nikogo, kto by lepiej umiał podnosić na duchu.- To bardzo miłe z twojej strony - powiedziała miękko i odniosła wrażenie, że poczuł się zażenowany.- Nie wiem, co będzie z Robertem.Mogą upłynąć tygodnie, a nawet miesiące, zanim się dowiemy.- Ma szansę.Spojrzał na nią z nieco smutnym uśmiechem.- Tak - potwierdził i machinalnie zaczął zgniatać polistyrenowy kubeczek.Nastąpiła długa chwila ciszy.- Podoba ci się tutaj? - zapytał nieoczekiwanie.Ich spojrzenia się spotkały.- Kocham to miejsce - odparła z rozbrajającą szczerością.Przez moment przyglądał się jej ciepło.- To dobrze.- Spuścił wzrok, jakby chciał powiedzieć coś więcej i nie miał odwagi.Nagle popatrzył na nią i spytał: - Która godzina?- Czwarta.Jęknął cicho.- Chyba powinienem teraz być gdzie indziej - wyznał z poczuciem winy.Pięć minut później, kiedy informowała zirytowanego Paula, że Charlie już do niego idzie, uśmiechnęła się w duchu.- Nie idziesz do domu? - spytał Simon o piątej trzydzieści.- Twoja zmiana skończyła się godzinę temu.- Mamy opóźnienie - wyjaśniła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]