[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mam ochoty stracić głowy przez twój widok.Na nowo ostrożni, przekradają się ulicami w zapadającym zmroku, idąc w stronę dzielnicy przemysłowej.Ulice w końcu pustoszeją - Tajowie uczą się, że otwarta przestrzeń nie jest bezpieczna.- Co to? - szepcze Chan Śmieszek.Hock Seng mruży oczy, wpatruje się w ciemność.Trzech mężczyzn kuca przy korbkowym radiu.Jeden ma w rękach antenę, którą trzyma nad głową, próbując złapać falę.Hock Seng zwalnia, potem kiwa na Chana Śmieszka, żeby też do nich podszedł.- Co tam mówią? - sapie.- Widzieliście tę rakietę? - pyta jeden z nich.Unosi wzrok.- Żółte karty - mruczy.Jego towarzysze zerkają po sobie, zauważywszy maczetę Chana Śmieszka, potem uśmiechają się nerwowo i zaczynają cofać.Hock Seng wykonuje niezdarne wai.- Chcemy tylko się czegoś dowiedzieć.Jeden z nich spluwa betelem, wciąż patrząc podejrzliwie, ale mówi:- W radiu jest Akkarat.- Gestem zaprasza do słuchania.Drugi ponownie unosi antenę do góry, łowiąc szumy.-.zostać w domach.Nie wychodzić na zewnątrz.Generał Pracha i białe koszule podjęły próbę obalenia Jej Królewskiej Mości.Naszym obowiązkiem jest bronić państwa.- Głos trzeszczy, zanika, mężczyzna znów zaczyna kręcić gałkami radia.Drugi kręci głową.- To wszystko kłamstwa.Ten od gałek mruczy:- Ale Somdet Chaopraya.- Akkarat by zabił samego Ramę, gdyby miał coś na tym zyskać.Ich kolega opuszcza antenę.Radio zaczyna szumieć, audycja całkiem zanika, gdy się odzywa:- Parę dni temu przyszła do mojego sklepu biała koszula.Chciał zabrać do domu moją córkę.Jako dar dobrej woli, tak to nazwał.Wszystko to są jaszczurki.Drobne łapówki to jeszcze, ale ci heeya by chcieli.Ziemią wstrząsa następna eksplozja.Wszyscy się odwracają, Tajowie i żółte karty, próbując ustalić, gdzie to było.Jesteśmy jak małpiatki, które chcą zrozumieć całą wielką dżunglę.Ta myśl przeraża Hock Senga.Składają do kupy jakieś poszlaki, ale nie mają dla nich kontekstu.Obojętne, ile się dowiedzą, to nigdy nie wystarczy.Mogą tylko reagować na zdarzenia na bieżąco i liczyć na łut szczęścia.Hock Seng ciągnie Chana za rękaw.- Chodźmy.Tajowie już w pośpiechu zbierają radio i chowają się do swoich sklepów.Kiedy ogląda się jeszcze raz, róg ulicy jest pusty, jakby chwila politycznej dyskusji nigdy nie nastąpiła.Gdy zbliżają się do dzielnicy fabrycznej, walki gęstnieją.Jakby wszędzie byli wojujący ludzie z Ministerstwa Środowiska i armii.A na każdą zawodową jednostkę na ulicy przypadają inne, złożone z ochotników, studentów, cywili i lojalistów, zmobilizowanych przez polityczne stronnictwa.Hock Seng kryje się w bramie, dysząc, słuchając echa wybuchów i strzałów.- Ja ich w ogóle nie odróżniam - mruczy Chan Śmieszek, gdy obok przebiega grupka studentów, uzbrojonych w krótkie maczety, z żółtymi opaskami na ramionach.Pędzą w stronę czołgu, który jest zajęty ostrzeliwaniem starego wieżowca z czasów Ekspansji.- Wszyscy z tym żółtym.- Wszyscy manifestują lojalność wobec Królowej.- A ona w ogóle istnieje?Hock Seng wzrusza ramionami.Dyski ze sprężynowca studenta odskakują od pancerza czołgu.Machina jest olbrzymia.Hock Seng mimo woli jest pod wrażeniem, że armii udało się przerzucić do stolicy tyle czołgów.Chyba pomogła im marynarka i jej admirałowie.To znaczy, że generał Pracha i jego białe koszule nie mają już żadnych sojuszników.- Powariowali - mruczy Hock Seng.- To już wszystko jedno, kto jest kto.- Obserwuje ulicę.Boli go kolano, dawne obrażenia spowalniają ruchy.- Dobrze byłoby znaleźć jakieś rowery.Noga mi.- Krzywi się.- Na rowerze będziesz tak łatwy do ustrzelenia, jak babcia na werandzie.Hock Seng rozciera kolano.- Ale ja jestem za stary na to wszystko.Obsypuje ich gruz z kolejnej eksplozji.Chan Śmieszek wygarnia śmieci z włosów.- Mam nadzieję, że chociaż ta wycieczka jest tego warta.- Mogłeś zostać w slumsach i upiec się żywcem.- To prawda.- Chan Śmieszek kiwa głową.- Ale pośpieszmy się.Lepiej nie nadużywać naszego szczęścia.Następne ciemne skrzyżowania.Znów przemoc.Rozchodzące się po ulicach plotki.Egzekucje w Parlamencie.Pali się Ministerstwo Handlu.Studenci uniwersytetu Thammasat urządzają wiece poparcia dla Królowej.A potem kolejna audycja radiowa, na nowej częstotliwości - wszyscy gromadzą się wokół metalicznie skrzeczącego głośniczka.Spikerka ma rozdygotany głos.Hock Seng zastanawia się, czy ma przy głowie lufę pistoletu sprężynowego.Khun Supawadi.Taka była popularna.Zawsze zapowiadała takie ciekawe audycje.A teraz głos jej drży, gdy błaga rodaków o zachowanie spokoju, kiedy po ulicach pędzą czołgi, opanowując wszystko od lądowisk po nabrzeża.W głośniczku potrzaskuje ostrzał artyleryjski i wybuchy.Parę sekund później eksplozje przetaczają się gdzieś w oddali, jak stłumione grzmoty, idealne echo tych słyszanych w radiu.- Jest bliżej walk niż my - mówi Chan Śmieszek.- To dobry znak czy zły? - zastanawia się Hock Seng.Chan już ma odpowiedzieć, gdy przerywają mu ryki rozwścieczonych megodontów, a potem wycie rozkręcających się karabinowych sprężyn.Wszyscy patrzą wzdłuż ulicy.- To nie brzmi dobrze.- Chowajmy się - mówi Hock Seng.- Za późno.Zza rogu wylewa się fala ludzi, biegnących, rozkrzyczanych.Goni ich trio megodontów opancerzonych włóknem węglowym.Wymachują przy ziemi potężnymi łbami, kły tną uciekinierów umocowanymi na nich kosami.Ciała rozpłatane jak pomarańcze padają jak liście na ziemię.Z grzbietów otwierają ogień stanowiska karabinów maszynowych.Migodiwe strumienie srebrnych dysków sypią się w zbitą ciżbę ludzi.Hock Seng i Chan Śmieszek kulą się w bramie, ludzie pędzą dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]