[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po różnych intrygach, jakie kobiety umieją namotać, gdy wchodzi w grę ich miłość własna, i których konsekwencja i wyrafinowanie pozwoliłyby przypuścić, iż posiadają trzecią płeć w głowie, nowela ta, zatytułowana Pierwiosnki, ukazuje się w trzech felietonach jednego z dużych dzienników.Podpisana jest: Samuel Crux.Gdy Adolf po śniadaniu bierze do ręki swój dziennik, Karolinie serce uderza jak młotem; czerwienieje, blednie, odwraca oczy, spogląda na gzyms sufitu.Z chwilą gdy wzrok Adolfa dochodzi do felietonu, nie może już dłużej zapanować nad sobą: wstaje, znika, wraca wreszcie, nie wiedzieć skąd czerpie nadnaturalną odwagę:— Czy jest dziś jaki felieton? — pyta tonem, który sili się na obojętność i który zakłóciłby spokój męża, gdyby ten potrafił być jeszcze zazdrosny o swoją żonę.— Tak, jakiegoś początkującego pióra: Samuel Crux.Och, to pseudonim z pewnością; ta nowela odznacza się płaskością, która doprowadziłaby do rozpaczy pluskwy, gdyby umiały czytać.A pospolite.A niedorzeczne! Ale to już.Karolina oddycha.— Co?.— pyta.— To wprost niepojęte — odpowiada Adolf.— Chodoreille musiał wziąć jakie pięćset albo sześćset franków, żeby to wydrukować.Albo też to jest elaborat jakiejś bas-bleu216 z wielkiego świata, która przyrzekła pani Chodoreille przyjmować ją u siebie, albo też produkt kobiety, którą interesuje się sam redaktor.Podobną niedorzeczność tylko tak sobie chyba można wytłumaczyć.Wystaw sobie Karolino, że chodzi tu o mały kwiatek, zerwany gdzieś na skraju lasu podczas sentymentalnej przechadzki, którą pan w rodzaju Wertera przysiągł zachować na zawsze, który oprawił w ramki, którego zażądano od niego w jedenaście lat potem.(z pewnością ze trzy razy zmienił mieszkanie przez ten czas, nieszczęśliwy!).Temat, który byłby może zdumiewał świeżością za czasów Sterne’a lub Gessnera.Co mnie naprowadza na myśl, że to pisała kobieta, to to, że pierwszy pomysł literacki każdej kobiety polega zawsze na tym, aby się nad kimś pomścić.Adolf może się pastwić nad Pierwiosnkiem do woli.Karolina doznaje uczucia szumu w uszach, jest w sytuacji kobiety, która rzuciła się z mostu do Sekwany i która szuka drogi w głębokości dziesięciu stóp pod poziomem wody.Inny rodzaj.— Karolina zdołała odkryć w ciągu jednego z paroksyzmów217 swojej zazdrości skrytkę Adolfa, który, wystrzegając się przed żoną i wiedząc, że otwiera jego listy, że przewraca w jego szufladach, chciał ocalić spod drapieżnych palców policji małżeńskiej swą korespondencję z Hektorem.Hektor jest przyjacielem z lat szkolnych ożenionym gdzieś na prowincji.Adolf podnosi dywanik swego biurka, dywanik, którego haft wypracowany jest szydełkiem przez Karolinę i który posiada za tło aksamit niebieski, czarny lub czerwony (kolor jest tu, jak zobaczycie, rzeczą zupełnie obojętną), i wsuwa swoje listy do pani de Fischtaminel lub też do swego kolegi Hektora między blat stołu a dywanik.Grubość ćwiartki papieru jest rzeczą nieznaczną, aksamit jest materią218 puszystą, dyskretną.Otóż, wszystkie te ostrożności nie zdały się na nic.Na diabła męskiego jest diabeł żeński! Piekło ma ich dosyć wszelkich płci i rodzajów.Karolina ma za sobą Mefistofelesa, tego demona, który z każdego stołu umie wykrzesać płomień, który ironicznie wyciągniętym palcem wskazuje schowki na klucze, tajemnice tajemnic!Karolina wyczuła grubość ćwiartki papieru pomiędzy stołem a aksamitem pokrycia: wpadła na list do Hektora, zamiast wpaść na list do pani Fischtaminel, bawiącej obecnie na wodach w Plombières, i czyta, co następuje:„Mój drogi Hektorze!Żal mi cię szczerze, ale rozsądnie czynisz zwierzając mi się z twoich kłopotów, w które zresztą wszedłeś zupełnie dobrowolnie.Nie umiałeś dostrzec różnicy, jaka dzieli paryżankę od mieszkanki prowincji.Na prowincji, mój drogi, jesteś bezustannie sam na sam ze swoją żoną i wobec nudy, która wam nieustannie następuje na pięty, rzucacie się na łeb na szyję w szczęście małżeńskie.To wielki błąd: szczęście jest to przepaść, z której już się nie powraca w małżeństwie, skoro się raz dotknęło dna.Zaraz zobaczysz dlaczego: ze względu na twoją żonę postaram się przedstawić to w drodze najkrótszej, tj.za pomocą przenośni.Przypominam sobie podróż, jaką odbywałem niegdyś z Paryża do Ville-Parisis219 na małym dwukołowym wózeczku: odległość — siedem mil, wózek bardzo ciężki, koń kulawy, woźnica dziecko dwunastoletnie.Siedziałem w tej mizernej biedce w towarzystwie starego żołnierza.Nie znam nic zabawniejszego jak wypuścić z każdego, owym małym świderkiem zwanym znakiem zapytania i przy pomocy miny uważnej i zachwyconej, całą sumę wiedzy, anegdot, wiadomości, które każdy gotów jest z siebie wyrzucić; każdy ma swoją porcję, zarówno chłop, jak bankier, kapral, jak marszałek Francji.Przekonałem się, jak bardzo te beczułki pełne dowcipu i inteligencji chętne są do opróżnienia swej zawartości, wówczas gdy się trzęsą w dyliżansie lub wózku, słowem w jakimkolwiek ekwipażu220 ciągnionym221 przez konie: gdyż nikt nie rozmawia w wagonie kolei żelaznej.Sądząc po szybkości, z jaką odbył się wyjazd z Paryża, mieliśmy przed sobą około siedmiu godzin drogi; pobudziłem przeto kaprala do rozmowy, aby się nieco rozerwać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]