[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muszę więc jakoś dogadać się z Magnusenem.Nie mam się zresztą czego obawiać, jeśli ONI czuwają nade mną.Dziewczyny prowadzą mnie na piętro, lecz zatrzymujemy się przy uchylonych drzwiach niedaleko schodów.Obszerny pokój pogrążony jest w półmroku - opuszczone rolety niewiele przepuszczają światła.Czuję niemiły zapach perfum, oliwy i potu.Wzrok oswaja się z mrokiem i widzę pod ścianami rozłożone na podłodze materace zasłane wzorzystymi kocami.Na jednym śpi jakaś półnaga Murzynka.- Przebierz się w to! - mówi do mnie nieco cieplejszym tonem ruda dziewczyna i wciska mi w rękę jakiś łach.Jest to stara, podarta tunika.- Po co? - pytam zaskoczona.- Tak każe brat Pierwszy.Inaczej cię nie przyjmie.- Ale dlaczego?- Musisz zapomnieć kim byłaś.Takie jest prawo.- Mnie nie dotyczy!- Dotyczy wszystkich, którzy do nas przychodzą.Trzeba zrzucić z siebie wszystko: złe i dobre.Tak mówi brat Pierwszy!- Może wystarczy, że włożę tę tunikę na wierzch!- Nie.Trzeba zdjąć wszystko.Buty też.Nie będę się targowała.Czasu jest zbyt mało.Być może zresztą jest to nie tylko rytuał zwariowanej sekty, lecz sposób zabezpieczenia się „proroków” przed zamachem.Obie dziewczyny nie spuszczają ze mnie oczu i na pewno nie mogłabym przemycić broni.Teraz prowadzą mnie bosą, w zgrzebnej, niedopranej tunice w głąb budynku, poprzez amfiladowy ciąg pokoi, z których ostatni największy zmieniony został na coś w rodzaju kaplicy i sypialni zarazem.- Uklęknij! - rozkazuje szeptem ruda dziewczyna i zmusza mnie silą do spełnienia rozkazu.Przede mną na podwyższeniu, przykrytym barwnymi, puszystymi dywanami, siedzi jakiś starzec w białym chałacie.Czy możliwe, aby to był Magnusen? Ogromna, rozwichrzona czupryna, broda porosła siwą szczeciną, pałające oczy wpatrujące się we mnie.Z trudem odnajduję w tej twarzy dawne rysy prezesa koncernu „Alcon”.Jest w tym człowieku coś niepokojącego i tragicznego zarazem.- Panie prezesie Magnusen! Czy mnie sobie pan przypomina? - mówię wstając z klęczek.Grymas gniewu przebiega przez twarz „proroka”.- Na kolana! Widzę w tobie zło, wiele zła, siostro nikczemna! Ale pomożemy ci uwolnić się od niego.Ból oczyszcza duszę!Jeśli ten facet jest rzeczywiście obłąkany, to może być ze mną źle.Dostrzegam jednak w jego oczach jakby błysk wyrachowania.Trzeba chyba zagrać kartą „dyspozytorni”.- Panie Magnusen! - rozpoczynam chłodno.- Skończmy z tym teatrem.Muszę z panem porozmawiać w cztery oczy! Mam dla pana pozdrowienia od Herberta Knoxa.Próbuję wyczytać z wyrazu jego twarzy, co naprawdę dzieje się w jego głowie.Magnusen jakby się stropił.Twarz jego wyraża już teraz nie gniew, lecz chyba niepewność.- Ralf Magnusen umarł.- mówi po chwili, akcentując słowo „umarł”.- Wchłonął zło i ono go zabiło.Musiał umrzeć i tak jest lepiej! Niech nikt nie wspomina jego imienia!Wyraźnie chce narzucić własne reguły gry.Można i tak.Nie dam się sprowokować, jeśli o to mu chodzi.- Jak sobie życzysz, bracie Pierwszy - odpowiadani spokojnie.- Nie zmienia to jednak faktu, że muszę ci przekazać coś, co jest tylko dla twoich uszu.W oczach Magnusena pojawia się podejrzliwość.Wpatruje się we mnie dłuższą chwilę i widać, że rozważa decyzję.- Nie ma tajemnic między braćmi i siostrami - oświadcza wreszcie.- Niczego też nie musisz mi przekazywać, chyba, że chcesz sama i ja zechcę usłyszeć.A ja, abym chciał i mógł cię wysłuchać, muszę być pewny, że nie ma w tobie zła i kłamstwa, że odrzuciłaś dotychczasową nieprawość i gotowa jesteś zapomnieć o swych dawnych przyjaciołach i wrogach, o swym wczorajszym haniebnym życiu i świecie, który skazany jest na zagładę!Dlatego będę musiał poddać cię próbie prawdy, a być może dana ci będzie łaska oczyszczającego krzyku.Siostry moje, idźcie przygotować co trzeba! - zwraca się do stojących obok mnie dziewcząt.Zostajemy sami.Zastanawiam się, czy rzeczywiście sami i co powinnam teraz zrobić: czy uciec i szukać na własną rękę radiotelefonu, zmusić w jakiś sposób Magnusena, aby mi umożliwił łączność, czy też dać się dalej nieść fali wydarzeń i ryzykując skórę ufać siłom kierującym moimi losami.Tak czy inaczej muszę pokazać Magnusenowi, że się go nie boję, zachować swobodę i jednocześnie ostrożnie badać sytuację.- Dobrze, że pan je spławił.Lepiej niech nie wiedzą - mówię konfidencjonalnie.- Sytuacja jest naprawdę poważna i nie wolno nam zwlekać.Czy nikt nas w tej chwili nie podsłuchuje? - robię dwa kroki w stronę podium.- Stać! - Magnusen wyciąga z fałd chałata pistolet i kieruje lufę w moją stronę.- Uklęknij i pokaż dłonie!Ten wariat gotów do mnie strzelić.Boi się mnie, pamiętając Casablankę, i chociaż mam jakąś, może niezbyt uzasadnioną pewność, że wyjdę z tego cało, zdaję sobie jednocześnie sprawę, że nie ma sensu sprzeciwiać się szaleńcowi.Wykonuję więc polecenie.Magnusen wstaje i góruje teraz nade mną całą wysokością nie tylko podium, ale i wzrostu.Przypomina mi pozą i pałającymi oczami zagniewanego Jowisza.- Spleć palce jak do modlitwy! - pada kolejne polecenie poparte ruchem lufy.Czy chce mnie zmusić do wykonania jakichś rytualnych czynności, czy po prostu splecenie dłoni ogranicza możliwość niespodziewanego ataku.Być może zresztą chodzi o jedno i drugie.Niech jednak nie myśli, że może ze mną robić, co zechce.- Rozumiem, że mi pan nie ufa, ale po co ten cyrk? - mówię patrząc mu w oczy.Nie reaguje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]