[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie jestem przekonany, czy „odegrać” jest tu właściwym słowem, Les - odpowiedział Gideon, wtykając kciuki za pas spodni.- Jeżeli ma coś wspólnego z Maurą Kelly, to jest to jedyne właściwe słowo.- Les potrząsnął depeszą.Potem prychnął oburzony i zapytał: - Jaką zatem posadę dałeś tej kobiecie?- Na razie będzie moją osobistą asystentką.Lesterowi po raz kolejny opadła szczęka.Gideon wiedział dlaczego.Po pierwsze dlatego, że w ogóle zatrudnił kogoś do pomocy.Po drugie dlatego, że zatrudnił kobietę tak podobną do Maury Kelly.Do swojej żony.Kobiety, która, jak kiedyś sądził, miała urodzić mu dzieci i stać się najbliższym mu człowiekiem na ziemi.Gideon rozparł się wygodnie w fotelu, założył pod głowę splecione dłonie i zagapił się w sufit.Był pierwszy, by przyznać, że zachowuje się dziwnie, ale nie zamierzał nikomu się tłumaczyć.Co zresztą mógłby powiedzieć? Że zatrzymał tę kobietę przy sobie z powodu dumnie uniesionej głowy i błękitnych oczu?Ludzie pomyślą, że dał jej pracę ze względu na podobieństwo do Maury.Łudzące podobieństwo, które byłoby zupełne.Gdyby - nie niewinność jej spojrzenia.Gideon nadal wpatrywał się przed siebie błędnym wzrokiem, gdy przed oczami stanęła mu Maura - taka, jaką widział po raz ostatni.Na łóżku, które dzielili, ze złotymi włosami rozsypanymi na poduszce.Jej piękne ciało, oplecione wokół ciała innego mężczyzny.Przyjaciela Gideona ze szkolnej ławki.Jej kochanka.Luthera Hayesa.Rozbrzmiały w nim echa dawnego gniewu, wszechogarniającej furii, która kazała mu wtedy podpalić zasłony, żeby zniszczyć wszystko, co mogłoby przypominać mu o niewierności Maury.Ręce bezwiednie zacisnął w pięści, ale całą siłą woli zakazał sobie wracać do tamtej sprawy.Nie będzie o tym wszystkim myślał.Maura go zdradziła, ale zniknęła Z jego życia na zawsze.- Wynoś się stąd, Les - odezwał się.W jego glosie nie było złości, jedynie pełne znużenia ponaglenie.Rzuciwszy jeszcze jedno zaciekawione spojrzenie w kierunku Gideona, Lester zniknął, cicho zamykając za sobą drzwi.Przez kilka bolesnych, ciągnących się w nieskończoność sekund Gideon siedział bez ruchu, nakazując sobie nie myśleć, nie odczuwać.Na próżno.Po latach dobrowolnej hibernacji uczuciowej coś w nim nieodwołalnie się rozbudziło, gdy dotykał Constance, kiedy ją całował.A otrzeźwienie nie należało do przyjemnych.Czyżby był tak przewidywalny? Czy skazany był na to, żeby przez tę kobietę drugi raz popełnić ten sam błąd? Minął szmat czasu i powinien umieć patrzeć na Constance z całkowitą obojętnością.Nie powinien pragnąć dotykać kogokolwiek, kto choć odlegle przypominałby mu żonę.Z całą pewnością nie powinien pragnąć pieścić tej kobiety.Patrzeć, jak w jej oczach pojawia się świadomość jego pożądania.Cholerny świat! Dlaczego nie może pogodzić się Z tym, że ta kobieta to nie Maura? Że to nieznajoma.Nie mieli wspólnej przeszłości, a już na pewno nie czekała ich wspólna przyszłość.Powinien wyrzucić ją na ulicę i umyć od całej sprawy ręce.Zerwał się jak oparzony i wybiegł na korytarz, krzycząc, by podstawiono mu konia - posiadanie własnego wierzchowca było kosztowne i stanowiło ewidentny kaprys, jednak wyżej sobie cenił jazdę konną od jazdy powozem.Kiedy wypadł tylnymi drzwiami, koń już czekał, podprowadzony przez jednego z gońców.Jednym susem znalazł się w siodle i spiął zwierzę do galopu, sprawiając, że zarówno przechodnie, jak i jego ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony.Zręcznie manewrował przez zatłoczoną na długim odcinku miejską arterię, szukając ujścia dla kłębiących się w nim emocji.Gdy jednak z gęsto zabudowanych terenów miejskich wjechał w obskurną dzielnicę biedoty, przekonał się, że szaleńcza galopada przerodziła się w podróż sentymentalną.I on, i koń byli porządnie zmęczeni, gdy zatrzymał się przed Sierocińcem i Przytułkiem św.Michała.To właśnie z tym zakładem dla sierot wiązały się jego najwcześniejsze wspomnienia.Choć w dzieciństwie wędrował od jednej charytatywnej instytucji do drugiej, tutaj właśnie poznał Luthera Hayesa.On i jego płowowłosy przyjaciel od serca przez lata byli nierozłączni.Dzielili się sekretami, przygodami i niedolą dorastania bez rodziców.W końcu zakochali się w tej samej kobiecie i to zniszczyło ich przyjaźń.Gideon zawrócił z westchnieniem, spiął konia i pomknął w kierunku rezydencji.Czuł, jak w końcu cichną w nim emocje - furia, niedowierzanie, ciekawość.Kilka dni pracy i wyleczy się z tej kobiety, a wtedy odeśle Constance Pedigrue precz, postanowił.A kiedy ona odjedzie, on uwolni się w końcu od przeszłości.Tylko kilka dni.Jednak nagle uzmysłowił sobie, że marzy mu się o wiele więcej, niż tylko kilka całusów skradzionych zagadkowej nieznajomej.Constance dzierżyła Pana Bentleya pewnie w ramionach, wysiadając z powozu na ceglany podjazd prowadzący do siedziby, która miała stać się jej domem na najbliższych kilka.Tygodni? Miesięcy?Mimo tego, że popołudnie było gorące, zadrżała, kierując wzrok w górę, w górę i w górę masywnej neokla - sycystycznej fasady.Poszłaby o zakład, że rezydencja Gideona Payne’a rozciągała się na dobre ćwierć przecznicy i wznosiła przynajmniej na cztery kondygnacje.Bogate freski zdobiły szeroki gzyms, a ażurowy, geometryczny dekor obrzeżał okna i krawędź dachu.Pierwsze piętro spoczywało na marmurowych kolumnach o głowicach zdobionych złoconymi korynckimi reliefami.- Boże miłosierny - szepnęła.- To tutaj mieszka pan Payne?- Faktycznie na pierwszy rzut oka trochę to przytłaczające, nieprawdaż? - odpowiedziała pani Potts, wysiadając pośpiesznie.Kobiecina była tak miła, że wytargała z powozu kosz, o którym Constance zupełnie zapomniała.Zatrzymała się na chwilę, żeby przyjrzeć się imponującej budowli.- Był taki czas, kiedy ten dom był przedmiotem zazdrości całej okolicy, proszę mi wierzyć.- Na jej twarzy pojawił się wyraz rozmarzenia, a w oczach blask.- Przyjęcia, które tu wydawali, były oszałamiające.Ze wszystkich okien biło światło świec - no i kwiaty! W całym domu nieustannie pachniało różami.Słychać było śmiech i muzykę, goście napływali nieprzerwanym strumieniem.Pan Payne robił wszystko, żeby dom był ciepły i przytulny.Chciał, by to miejsce zawsze było oazą bezpieczeństwa i radości w niespokojnym świecie.Pani Potts przygryzła wargę, przeżegnała się bezwiednie i zamrugała oczami, w których nagle wezbrały łzy.Constance odwróciła twarz, żeby dać kobiecie chwilę na opanowanie emocji.Wnosząc z reakcji Potts, we wspaniałej siedzibie nie zawsze gościło szczęście.Przypomniało się jej, że Gideon wspomniał o zmarłej żonie, i uświadomiła sobie, że mieszkańcy tego domu przeżyli tragedię - śmierć pani, którą Potts wciąż jeszcze opłakiwała.- Ach, już.- odezwała się Potts, wyjmując z kieszeni chustkę.Wytarła oczy i spojrzała na budynek ze smutkiem.- Pan miał takie wielkie plany co do tego miejsca.Żal duszę ściska, że jego marzenia się nie ziściły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]