[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak,Robercie, przebolałem to.Może mi nie uwierzysz, ale ja nigdy nie byłem przywiązany do budynków, które projektowałem, nad których budową sprawowałem nadzór; na papierze podobały mi się, pracowałem nad nimi z pewnego rodzaju namiętnością, ale nigdy nie byłem artystą, rozumiesz, i wiedziałem, że nim nie jestem; kiedy mi powierzono odbudowę opactwa, miałem jeszcze moje dawne plany.Dla twego chłopca to wielka okazja, że może nabyć praktyki, nauczyć się koordynacji prac, opanować trochę swoją niecierpliwość.Czy nie powinniśmy już wsiąść do pociągu?-Mamy jeszcze cztery minuty, ojcze.Ale możemy wyjść na peron.Robert wstał, skinął w kierunku bufetu i sięgnął po portfel, ale gospodarz wyszedł zza lady, minął go, z uśmiechem położył rękę na ramieniu starego Fahmela i rzekł: - Nie, nie, panie radco, nie pozwolę na to, panowie byli naszymi gośćmi przez pamięć na moją matkę.Na dworze było jeszcze ciepło; nad Doderingen widać już było biały pióropusz dymu z parowozu.-Masz bilety? - spytał ojciec.-Tak - odparł Robert patrząc na pociąg, który ukazał się zza wzniesienia, jak gdyby wynurzył się prosto z bladobłękit- nego nieba; był czarny, stary i wzruszający; zawiadowca z sobotnio-niedzielnym uśmiechem na twarzy wyszedł z pokoju służbowego.-Tutaj, ojcze, tutaj! - wołała Rut.Zielona czapeczka, wymachujące ramiona, różowy puszek jej sweterka.Wyciągnęła ręce do dziadka, pomogła mu wejść na platformę, objęła go i ostrożnie skierowała ku otwartym drzwiom przedziału, potem wciągnęła ojca, ucałowała go w policzek.-Strasznie się cieszę - powiedziała - naprawdę, strasznie się cieszę na opactwo i na dzisiejszy wieczór.Zawiadowca zagwizdał i ręką dał znak do odjazdu.Rozdział siódmyKiedy podeszli do okienka, Nettlinger wyjął cygaro z ust i skinąłgłową, dodając otuchy Schrelli; od wewnątrz podniesiono okienko, strażnik z listą w ręku wychylił się i spytał:- Pan jest aresztantem Schrellą?- Tak - rzekł Schrella.Strażnik wymienił przedmioty, które kolejno wyjmował z pudła i układał na parapecie okienka.-Zegarek kieszonkowy, niklowy, bez dewizki.Czarna skórzana portmonetka, zawartość: pięć szylingów angielskich, trzydzieści franków belgijskich, dziesięć marek i osiemdziesiąt fenigów.Krawat koloru zielonego.Długopis bez marki, koloru szarego.Dwie chustki do nosa, białe.Płaszcz, trcncz.Kapelusz koloru czarnego.Maszynka do golenia marki Gilette.Sześć papierosów marki Belga.Koszulę, bieliznę, mydło i szczoteczkę do zębów miał pan przy sobie, prawda? Proszę w tym miejscu pokwitować i stwierdzić swoim podpisem, że nie brakuje niczego, co stanowiło pańską prywatną własność.Schrella włożył na siebie płaszcz, schował drobiazgi do kieszeni, podpisał listę: szóstego września 1958 roku, godzina 16 minut 10.- W porządku - powiedział strażnik i opuścił okienko.Nettlinger wziął znów cygaro w usta, dotknął ramienia Schrelli.-Chodź - powiedział.- Tędy, chyba że chcesz wrócić do mamra.Może lepiej, żebyś tutaj zawiązał sobie krawat.Schrella wziął papierosa do ust, poprawił okulary, podniósłkołnierzyk koszuli i założył krawat; wzdrygnął się, kiedy Nettlinger nagle podsunął mu zapalniczkę pod nos.-Tak - stwierdził Nettlinger - tak właśnie jest ze wszystkimi więźniami: wysoki czy niski, winny czy niewinny, biedny czy bogaty, polityczny czy kryminalista - pierwsza rzecz to zawsze papieros.Schrella głęboko wciągnął dym; zawiązując krawat i opuszczając potem kołnierzyk, spoglądał ponad okularami na Nettlingera.- Masz w tych sprawach doświadczenie, co?-A ty nie? - spytał Nettlinger.- Chodź, niestety, nie mogę ci oszczędzić pożegnania z dyrektorem.Schrella włożył kapelusz, wyjął z ust papierosa i poszedł za Nettlingerem, który otworzył drzwi na dziedziniec.Dyrektor stałkoło ludzi czekających w kolejce przed okienkiem, w którym wydawano przepustki na niedzielne widzenia; był wysoki, ubrany bez przesadnej elegancji, ale solidnie; zbliżając się do Nettlingera i Schrelli wyraźnie starał się, aby ruchy jego rąk i nóg sprawiały wrażenie ruchów cywila.-Mam nadzieję - zwrócił się do Nettlingera - że wszystko zostało załatwione ku twemu całkowitemu zadowoleniu, szybko i jak należy.-Dziękuję - odparł Nettlinger.- Istotnie poszło wszystko szybko.- To dobrze - ciągnął dyrektor i zwrócił się do Schrelli:- Proszę mi wybaczyć, jeśli na pożegnanie skieruję do pana parę słów, chociaż był pan tylko jeden jedyny dzień moim.- roześmiał się - pensjonariuszem i chociaż pan przez omyłkę trafiłdo oddziału karnego zamiast do śledczego.Widzi pan- mówił wskazując na wewnętrzną bramę więzienia - za tymi wrotami oczekują pana drugie, a za nimi rzecz wspaniała, rzecz, która jest naszym najcenniejszym dobrem: wolność.Bez względu na to, czy ciążące na panu podejrzenie było uzasadnione, czy nieuzasadnione, poznał pan - znów się roześmiał - w moich gościnnych murach przeciwieństwo wolności.Niech pan korzysta ze swej wolności.Wprawdzie wszyscy jesteśmy tylko więźniami, więźniami naszego ciała, aż do chwili, kiedy dusza wyzwoli się z jego więzów i uniesie ku swemu Stwórcy, jednak więzienie w moich gościnnych murach nie jest symboliczne.A więc otwieram przed panem drogę do wolności, panie Schrelła.Schrella z zakłopotaniem wyciągnął rękę, ale cofnął ją szybko, ponieważ wyraz twarzy dyrektora pouczył go, że uścisk dłoni nie należy do przyjętych tutaj formalności; milczał więc, zakłopotany przełożył papierosa z prawej ręki do lewej, spojrzał ukradkiem na Nettlingera.Mury otaczające dziedziniec, niebo ponad nimi, były ostatnimi rzeczami tej ziemi, jakie widział Ferdi, może głos dyrektora byłostatnim ludzkim głosem, jaki słyszał na tym dziedzińcu, tak ciasnym, że dym z cygara Nettlingera wypełnił je całkowicie; rozdymające się nozdrza dyrektora mówiły: „Mój Boże, na cygarach zawsze się znałeś, to ci trzeba przyznać”.Nettlinger nie wyjął cygara z ust.-Mogłeś sobie oszczędzić tej mowy pożegnalnej.A więc dziękuję i do widzenia.Objął ramieniem Schrellę, popchnął go lekko ku wewnętrznej bramie, która się przed nimi otworzyła; powoli skierował go ku bramie zewnętrznej; Schrella zatrzymał się, oddał strażnikowi swoje papiery; ten sprawdził je dokładnie, skinął głową i otworzył bramę.-A więc oto ona - rzekł śmiejąc się Nettlinger.- Wolność.Po tamtej stronie stoi mój samochód, powiedz tylko, dokąd mam cię odwieźć.Schrella przeszedł z nim przez jezdnię i zawahał się, kiedy szofer otworzył drzwiczki wozu.-No - zachęcił go Nettlinger - wsiadaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]