[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego buty rozpryskiwały błoto do kolan.Niósł latarnię sztormową, która dawała ciepłą, żółtą poświatę.- Och, ale deszczowy wieczór, panie - powiedział chłopak ochoczo, gdy Will znalazł się bliżej niego.Wyglądał jak normalne ludzkie dziecko, ale było w nim coś psotliwego, podobnego do chochlika - krew faerie może być przekazywana z pokolenia na pokolenie, ujawniając się u ludzi, a nawet u Nocnych Łowców, w zakrzywieniu oka lub w jasnym blasku źrenicy.Oczywiście chłopak miał Wzrok.Green Man było znanym miejscem przez Podziemnych.Will miał nadzieję dotrzeć tutaj przed zmrokiem.Był zmęczony udawaniem przed Przyziemnymi, zmęczony przez używanie Znaku Niewidzialności, zmęczony ukrywaniem się.- Deszczowy? Tak sądzisz? - wymruczał Will, gdy woda spływała z jego włosów na rzęsy.Wpatrywał się w drzwi frontowe gospody, przez które wylewało się zapraszające żółte światło.Ponad ich głowami całe wszystkie gwiazdy prawie zgasły na niebie.Ciężkie, ciemne chmury były nad nimi, wraz z obietnicą o większej ilości deszczu.Chłopiec wziął uzdę Baliosa.- Masz jednego z tych magicznych koni - wykrzyknął.- Tak.- Will oparł się o parujący bok konia.- Potrzebuje odpoczynku i wyjątkowej opieki.Chłopak skinął głową.- Jesteś więc Nocnym Łowcą? Nie mamy ich wielu w tych okolicach.Jeden tutaj był, jakiś czas temu, nieprzyjemny staruszek.- Posłuchaj - zaczął Will.- Są wolne pokoje?- Nie jestem pewien, czy są wolne prywatne, panie.- Cóż, poczekam na prywatny, tak będzie lepiej.I jeszcze stajnię dla konia na tę noc oraz kąpiel i jedzenie.Odprowadź konia, a ja zobaczę, co powiedzą twoi pracodawcy.Pracodawca był uprzejmy, w przeciwieństwie do chłopaka, i nie komentowałZnaków na dłoniach i gardle Willa.Zadawał on tylko standardowe pytania: Chcesz swoją strawę w prywatnym salonie, czy też w sali dla wszystkich, panie? Wolisz wziąć kąpiel przed, czy po kolacji?Will, który był ubrudzony błotem, zgodził się na to, by wziąć na początku kąpiel, a następnie kolację w sali dla wszystkich.Wziął ze sobą dużą kwotę ludzkich pieniędzy, ale prywatny salon na kolację był niepotrzebnym wydatkiem, szczególnie, gdy wcale go nie obchodziło, co je.Jedzenie było jak paliwo na dalszą podróż i tyle.Chociaż właściciel nie zwracał uwagi na fakt, że Will jest Nephilim, to inni w pomieszczeniu wręcz przeciwnie.Kiedy William oparł się o ladę, grupa młodych wilkołaków przy wielkim kominku, którzy popijali tanie piwo przez cały dzień, zaczęli szeptać coś do siebie.Will starał się nie zwracać na nich uwagi, gdy zamawiałbutelki z gorącą wodą dla siebie i zacier z owsa dla konia.Robił to z arbitralnością, jak każdy młody dżentelmen, ale czuł na sobie bystre oczy, patrzyły z zachłannością na każdy szczegół; począwszy od jego ociekających wodą włosów, zabłoconych butów po ciężki płaszcz, pod którym nie było widać, czy ma przy sobie pas z bronią.- Spokojnie, chłopaki - powiedział najwyższy z grupy.Siedział tyłem do kominka, przez co jego twarz była w cieniu.Ogień rzucał światło na jego długie palce, gdy wyjął majolikowe pudełko z cygarami i postukał zamyślony w jego zamknięcie.- Znam go.- Znasz go? - spytał jeden z młodszych wilkołaków z niedowierzaniem.- Tego Nephilim? To jeden z twoich przyjaciół, Scott?- Och, nie przyjaciel.Nie do końca.- Woolsey Scott zapalił cygaro zapałką i przyglądał się chłopcu przez pokój, skąpany w słabym świetle płomieni, z uśmiechem igrającym na ustach.- Ale to bardzo interesujące, że jest tutaj.Bardzo interesujące.***- Tessa! - Głos odbił się echem w jej uszach jak strzał.Siedziała wyprostowana na brzegu rzeki, a jej ciało drżało.- Will? - Wstała i rozejrzała się.Księżyc ukrył się za chmurami.Niebo nad nią było jak ciemny, szary marmur poprzecinany czarnymi żyłami.Przed nią płynęła rzeka, ciemnoszara w słabym świetle.Rozglądając się wokół, zobaczyła sękate drzewa, strome urwisko w dole, z którego spadała, rozciągający się szeroki pas zieleni po drugiej stronie; pola i kamienne ogrodzenia, okazjonalnie oddalone daleko od domku, czy też domostwa.Nie było to nic w rodzaju miasta lub miasteczka, nie było nawet świateł, które wskazywałyby na to, że była to mała wioska.- Will - szepnęła ponownie, obejmując się ramionami.Była pewna, że to jego głos wołał jej imię.Nikt inny tak nie brzmiał.Ale to było niedorzeczne.Nie było go tutaj.Nie mógł być.Może, jak Jane Eyre, która słyszała głos pana Rochestera z wrzosowisk, była w półśnie?Ale był to sen, który obudził ją z nieprzytomności.Wiatr był jak zimne ostrze, tnące jej ubrania - miała na sobie jedynie cienką suknię przeznaczoną do noszenia w pomieszczeniach, żadnego płaszcza, czy też kapelusza - oraz swoją skórę.Jej spódnice były wciąż mokre od wody w rzece, jej suknia i pończochy były podarte i poplamione krwią.Anioł uratował jej życie, tak jej się wydawało, ale nie uchronił jej przed ranami.Dotknęła go teraz, licząc na poradę, ale był taki, jak zawsze; spokojny i milczący.Kiedy zdjęła dłoń z gardła, jak myślała, usłyszała głos Willa w głowie:- Czasami, kiedy muszę zrobić coś, czego nie chcę, udaję postać z książki.Łatwiej mi wtedy podejmować decyzję.Bohater z książki, pomyślała Tessa.Ten dobry, rozsądny płynąłby z prądem.Wiedziałby, że ludzkie domostwa i miasta są często zbudowane przez wodę, szukałby pomocy, zamiast niezdarnie poruszać się w stronę lasu.Splotła stanowczo ręce i ruszyła w dół rzeki.***W tym czasie Will – wykąpany, ogolony i ubrany w czystą koszulę oraz kołnierz – wrócił do pokoju dziennego na kolację.Pomieszczenie było w połowie zapełnione ludźmi.Cóż, niezupełnie ludźmi.Kiedy zbliżył się do jednego ze stołów zobaczył, że przy drugim siedziały trolle, wspólnie pochylający się nad piwem, wyglądający pokryci guzami mężczyźni – z wyjątkiem kłów wystających z ich dolnych szczęk.Szczupły czarownik z burzą brązowych włosów i trzecim okiem na środku kroiłcielęce kotlety.Jakaś grupa usiadła przy stole obok kominka – wilkołaki, wywnioskował Will z ich napakowanej postawy.Pokój pachniał wilgocią, żarem i jedzeniem.Żołądek Willa zaburczał na ten zapach; nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo był głodny.Will przeglądał mapę Walii pijąc wino (cierpkie i octowe) i jedząc kolację (udziec sarny z ziemniakami).Starał się ze wszystkich sił ignorować spojrzenia klientów.Przypuszczał, że stajenny miał rację; nie widywano tu zbyt często Nephilim.Czuł się, jakby jego Znaki były wypalonym piętnem na jego skórze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]