[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czeka³yœmy jakiœ kwardans, ale Shempsky nie zmaterializowa³ siê.- Mo¿e powinnyœmy dorwaæ tego faceta od ¿ony -zasugerowa³a Lula.- Za³o¿ê siê,¿e siedzi u siebie w domu, pije piwo i dok³ada starej.Spojrza³am na zegarek.Po³udnie.By³o bardzo prawdopodobne, ¿e Kenyon Lallyw³aœnie wstaje z wyra.Bezrobotni pijacy nie zrywaj¹ siê o œwicie.Dobrymoment, ¿eby go przyskrzyniæ.- Okay - zgodzi³am siê.- Podjedziemy do niego.- Beemka pasuje w sam raz - zauwa¿y³a Lula.- Ka¿dy w dzielnicy pomyœli, ¿ejesteœ diler.Wspaniale.- Wiem, ¿e masz te czujniki i w ogóle - ci¹gnê³a.- Ale i tak siedzê obokciebie jak na szpilkach.Wiedzia³am bardzo dobrze, o co jej chodzi.Ja czu³am siê identycznie.- Mogê zawieŸæ ciê z powrotem do biura, jeœli ci nieswojo.- Nie, do diab³a.Nie jestem taka strachliwa.Tyle ¿e cz³owiek zaczyna siêzastanawiaæ, wiesz? Tak samo siê czu³am, jak by³am dziwk¹.Nigdy niewiedzia³am, kiedy wsi¹dê do samochodu jakiegoœ œwira.- To musia³a byæ ciê¿ka robota.- W wiêkszoœci mia³am sta³ych klientów, wiêc nie narzeka³am.Najgorzej by³owystawaæ na rogu.Niewa¿ne - upa³, zimno czy deszcz, trzeba staæ.Ludziemyœl¹, ¿e najgorsze to le¿enie na plecach, ale tak naprawdê najgorsze jest to,¿e cz³owiek musi byæ ca³y dzieñ na nogach.Dosta³am od tego ¿ylaków.Myœlêsobie, ¿e jakbym by³a lepsz¹ dziwk¹, to wiêcej czasu spêdza³abym na le¿¹co ni¿na stoj¹co.Ruszy³am wzd³u¿ Nottingham do Greenwood, skrêci³am w prawo i przejecha³am torykolejowe.Budownictwo czynszowe w Trenton zawsze przypomina³o mi obóz jenieckii pod wieloma wzglêdami niczym siê od niego nie ró¿ni³o.Choæ muszê przyznaæ,¿e widywa³am gorsze miejsca.Jak choæby Stark Street.Przypuszczam, ¿e wza³o¿eniu mia³y to byæ apartamenty z ogrodami, ale w rzeczywistoœci s¹ tobunkry z cementu i ceg³y, przycupniête na ubitej ziemi.Gdybym mia³a okreœliæokolicê jednym s³owem, wybra³abym okreœlenie „ponura".- To nastêpny budynek - powiedzia³a Lula.- Mieszkanie numer 4B.Zaparkowa³am za rogiem, przecznicê dalej, ¿eby Lally nie móg³ nas zobaczyæ,wysiad³am i zaczê³am studiowaæ jego zdjêcie.- Dobrze, ¿e w³o¿y³aœ kamizelkê - oœwiadczy³a Lula.-Przyda siê, jak wyjdzienam na spotkanie komitet powitalny.Niebo by³o szare, podwórza zamiata³ wiatr.Na ulicy sta³o kilka wozów, ale pozatym nic siê nie dzia³o.Ani œladu psów i dzieci, nikt nie okupowa³ schodówprowadz¹cych do drzwi wejœciowych.Okolica przypomina³a miasto-widmo,zaprojektowane przez Hitlera.Stanê³am z Lula pod drzwiami oznaczonymi numerem 4B i nacisnê³am dzwonek.Otworzy³ nam Kenyon Lally.By³ mojego wzrostu i szczup³ej budowy cia³a, nosi³obwis³e d¿insy i podkoszulek z materia³u termoizolacyjnego.W³osy mia³ wnie³adzie, twarz nieogolon¹.I wygl¹da³ jak cz³owiek, który t³ucze przez ca³ydzieñ kobiety.- Chryste - zareagowa³a Lula na jego widok.- Nie potrzebujemy tu ¿adnych pieprzonych harcerek -oœwiadczy³ Lally.Izatrzasn¹³ nam drzwi przed nosem.- Nienawidzê, kiedy ludzie to robi¹- oœwiadczy³a Lula.Ponownie nacisnê³amdzwonek, ale nikt nie zareagowa³.- Hej! - wrzasnê³a Lula.- Agentki s¹dowe.Otwierajdrzwi!- Pierdolcie siê! - odkrzykn¹³ Lally.- Do cholery z tym drañstwem - oœwiadczy³a Lula.Kopnê³a z ca³ej si³y drzwi,które otworzy³y siê z hukiem na oœcie¿.By³yœmy tak zaskoczone, ¿e stanê³yœmy jak wryte.¯adna z nas siê niespodziewa³a, ¿e z drzwiami pójdzie tak ³atwo.- Budownictwo pañstwowe - rzuci³a Lula pogardliwie, kiwaj¹c g³ow¹, po czymzwróci³a siê do Lally'ego: -Zdziwiony jesteœ, co?- Zap³acicie za to - powiedzia³ Lally.Lula sta³a z rêkami w kieszeniachkurtki.- A mo¿e mnie za³atwisz? Mo¿e mnie dorwiesz, twardzielu?Lally zaszar¿owa³ na Lulê, która wyci¹gnê³a rêkê i dotknê³a jego piersi, awtedy zwali³ siê na pod³ogê jak wór piasku.- Najszybsza broñ parali¿uj¹ca na Wschodnim Wybrze¿u - wyjaœni³a Lula.- Oj,tylko popatrz.Porazi³am niechc¹cy damskiego boksera.Sku³am Lally'ego i sprawdzi³am, czy oddycha.- Niech mnie szlag! - zaklê³a.- Jestem taka nieuwa¿na, ¿e chyba jeszcze razgo pora¿ê.- Nachyli³a siê nad Lallym, wci¹¿ trzymaj¹c w rêku paralizator.-Chcesz, ¿eby podskoczy³?Nie! - zaprotestowa³am.- ¯adnego podskakiwania!rozdzia³ 14Po piêtnastu minutach powieki Lally'ego unios³y siê, a palce zaczê³y drgaæ,wiedzia³am jednak, ¿e mo¿e jeszcze trochê potrwaæ, zanim zdo³a zrobiæ choækilka kroków.- Powinieneœ czêœciej chodziæ na salê gimnastyczn¹ -doradzi³a mu Lula.- Iodstawiæ piwo.Jesteœ bez formy.Popieœci³am ciê tylko raz, a spójrz na siebie.Nigdy jeszcze nie widzia³am, ¿eby ktoœ tak skapcania³ po ma³ym, niewinnymwstrz¹sie.Wrêczy³am Luli kluczyki od wozu.- PodjedŸ tu, ¿eby nie musia³ daleko chodziæ.- Uwa¿aj, bo mnie wiêcej nie zobaczysz - ostrzeg³a Lula.- Komandos ciê znajdzie.- No tak - przyzna³a.- Nie by³oby Ÿle.Piêæ minut póŸniej by³a z powrotem.- Nie ma - powiedzia³a.- Czego nie ma?- Samochodu.Samochodu nie ma.- Co znaczy: nie ma?- Czego konkretnie nie rozumiesz w zwrocie nie m a? - spyta³a.Nie chcesz chyba powiedzieæ, ¿e go ukradli?Owszem.To w³aœnie chcê powiedzieæ.Ukradli go.Serce we mnie zapad³o,wykonuj¹c szalony skok w dó³.Nie mog³am uwierzyæ w to, co w³aœnie us³ysza³am.Jak ktoœ móg³ zwêdziæ ten samochód? Nie by³o w ogóle s³ychaæ alarmu.Musia³ siê w³¹czyæ, jak by³yœmy w mieszkaniu.To daleko, na dodatek wia³ wiatr.Tak czy siak, ch³opcy wiedz¹, jak sobie z tym poradziæ.Choæ prawdê mówi¹c,jestem zdziwiona.Myœla³am, ¿e jak siê widzi taki wóz w podobnej okolicy, to odrazu wiadomo, ¿e chodzi o di-lera.A grzebanie przy wozie dilera nikomu niewychodzi na zdrówko.Chyba naprawdê brakowa³o tym goœciom gotówki.Jak tampodesz³am, to akurat laweta znika³a za rogiem dwie przecznice dalej.Musielikrêciæ siê w pobli¿u.- Co mam powiedzieæ Komandosowi?- Przeka¿ mu najpierw dobr¹ wiadomoœæ: zostawili tablice.- Lula wrêczy³a midwie tablice rejestracyjne.-No i nie zale¿a³o im na numerach.Te¿ jezostawili.Chyba usunêli je za pomoc¹ palnika acetylenowego.Wcisnê³a mi w d³oñ ma³y kawa³ek spalonej deski rozdzielczej z metalow¹listewk¹.- To wszystko?- Tak.Le¿a³o przy krawê¿niku.Lally wierci³ siê na pod³odze, próbuj¹c wstaæ, ale brakowa³o mu koordynacji,mia³ poza tym skute d³onie.Œlini³ siê, przeklina³ pod nosem i be³kota³.- Piêdlona sifka - miêdli³ wyrazy w ustach.- Piêdlone gouwno.Pogrzeba³am w torbie, znalaz³am komórkê i zadzwoni³am do Yinniego.Wyjaœni³am,¿e mamy delikwenta, ale wyniknê³y ma³e k³opoty z samochodem, wiêc czy niezechcia³by przyjechaæ po mnie, Lulê i Lally'ego.- Jakie problemy? - chcia³ koniecznie wiedzieæ.- Nic wa¿nego.Drobnostka.Nie zawracaj sobie tym g³owy.- Nie przyjadê, dopóki mi nie powiesz.Za³o¿ê siê, ¿e to coœ powa¿nego.Odetchnê³am g³oœno.- Ukradli samochód.- To wszystko?- Tak.- Jezu, spodziewa³em siê czegoœ lepszego.¿e waln¹³ w niego poci¹g albo ¿eusiad³ na nim s³oñ.- Przyjedziesz po nas czy nie?- Ju¿ pêdzê.Nie denerwujcie siê.Usiad³yœmy, by zaczekaæ na Yinniego, kiedyodezwa³a siê moja komórka.Wymieni³yœmy z Lula spojrzenia.- Czekasz na telefon? - spyta³a.Obu nam przysz³o do g³owy, ¿e to mo¿e byæKomandos.- Odbierz - powiedzia³ Lally.- Chyleme kurstwo.- To mo¿e byæ Yinnie - zauwa¿y³a Lula.- Pewnie spotka³ na œrodku drogi koz³a ipostanowi³ zrobiæ sobie przerwê na numerek.To by³ Joe.- ZnaleŸliœmy Marka Stempera - poinformowa³.- I?- Nie wygl¹da najlepiej.Do diab³a.- Jak Ÿle?- Jak martwy.Strza³ w g³owê.Ktoœ próbowa³ upozorowaæ samobójstwo, alepomijaj¹c kilka innych b³êdów, wsadzi³ mu broñ w praw¹ rêkê.Stemper by³mañkutem.- Drobna pomy³ka.- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]