[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwar cichnie.– Skoñczcie wreszcie, moi kochani! Skoñczcie tê gadaninê! Dosyæ! IdŸcie lepiejspaæ!W oczach starca dostrzega Wacek jakiœ dziwny, b³êdny wyraz.Czy¿by ten cz³owiekrównie¿?.Chwilow¹ ciszê, wywo³an¹ s³owami starca, przerywa szczup³y blondyn.– Profesorze kochany! Jak mo¿na? To nie wagon sypialny! Dopiero zaczêliœmy siêbawiæ!– Jak mo¿na! – rozlegaj¹ siê wokó³ g³osy.Ewa podchodzi do ojca i bierze go pod ramiê.– Uspokój siê.Pewno jesteœ zmêczony – mówi serdecznie, wyprowadzaj¹c go zsali.Zanimi pod¹¿a blondyn.Rozlegaj¹ siê dŸwiêki muzyki.M³odzi zaczynaj¹ tañczyæ.Wacek wstaje.Nikt na niego nie zwraca uwagi.„Uciec st¹d jak najprêdzej!” – ta myœl nie daje mu spokoju.Ostro¿nie przemyka siê ku drzwiom.Musi odnaleŸæ to miejsce.Na pewno odnajdzie.Ale czy potrafi uruchomiæ komorê?Amo¿e zabraæ Ewê?.„Nie! Nie!” – odpowiada sam sobie.– „Nie chcê mieæ nic wspólnego z tymiludŸmi”.Biegnie po schodach w górê, przeskakuj¹c po kilka stopni.W œwietle ksiê¿yca b³yszcz¹ œciany srebrzystego dysku.Oto szczeble krótkiejdrabinki.Œciana rozsuwa siê bezszelestnie i Wacek siada w wygodnym fotelu, opieraj¹cnogi nadŸwigniach sterowych.Rozlega siê œwist.Prostok¹tny taras znika w dole.Wacek podnosi g³owê ispostrzega ws¹siednim fotelu.Ewê.– Ty tutaj?– Tak.Jestem tutaj! Chcia³eœ uciec? Przyznaj siê!– Nie – Wacek zaprzecza gwa³townie.– A jednak.– Tylko na chwilê.Chcia³em oderwaæ siê.Uspokoiæ nerwy.To towarzystwo.– Co?– Trochê mnie.–.przerazi³o – dopowiada dziewczyna ironicznie.– Tak.Ewa milczy przez chwilê.– Mo¿e masz s³usznoœæ – mówi wreszcie z westchnieniem.– Mnie te¿ ciê¿ko.Wacek chce jak najszybciej zmieniæ kierunek rozmowy.– Sk¹d siê tu wziê³aœ?– Sz³am za tob¹.Wyda³eœ siê pó³przytomny.Ba³am siê o ciebie.– O mnie?– Czy¿ ciê to dziwi? – mówi ze smutkiem w g³osie.– Dok¹d lecimy? – przechodzinaglena inny temat.– Nie wiem.Byle dalej od.– Rano powinnam byæ w oœrodku.Jeœli chcesz zobaczyæ nasz œwiat „od podszewki”,mo¿esz polecieæ tam ze mn¹.Chyba, ¿e.siê boisz.– Nie.Chcê wiedzieæ wszystko.– Przejmujê stery.Ostatnie œwiat³a miasta gin¹ w ciemnoœciach.Na wschodzie wstaje œwit.158– Czy wiesz, ¿e Baœka chcia³aby zostaæ twoj¹ ¿on¹? Mówi³a mi.– A ty co na to?– To zale¿y od ciebie.Wacek wzrusza ramionami.Niebo coraz bardziej siê rozjaœnia.Wacek czuje, ¿e d³u¿ej nie wytrzyma tegonerwowegonapiêcia.– Powiedz mi wreszcie prawdê – wybucha znienacka.– Co to wszystko znaczy?Ci¹glekrêcicie, nie chcecie daæ jasnej odpowiedzi.Co siê sta³o? Dlaczego?Ewa widocznie pojmuje w lot, o co chodzi Wackowi, bo odpowiada spokojnie:– Nie domyœlasz siê?– Radioaktywnoœæ?– Oczywiœcie.Wszystkie zmiany spowodowane s¹ ska¿eniem atmosfery i ¿ywychorganizmów izotopami promieniotwórczymi.– A wiêc dosz³o do.– Do czego?– Do wojny? Kiedy?– Jakiej wojny?– Wojny atomowej.– Nie by³o takiej wojny.– Nie by³o? A wiêc sk¹d? Dlaczego ska¿enie?Ewa nie odpowiada.Maszyna schodzi szybko w dó³.Otacza ich mg³a i nagle oczomWacka ukazuje siê miasto.D³ugie, niskie budynki, place, drogi o bia³ejnawierzchni.Miêdzydomami ogrody czy parki.Miasto otacza pierœcieniem w¹ski pas lasu.Las tentworzy takœciœle ograniczon¹ „œcianê”, ¿e z góry przypomina nieco œredniowieczny murobronny.Wra¿enie to potêguj¹ jeszcze liczne wie¿e, zakoñczone œwiec¹cymi kulami,wystaj¹cymiponad wierzcho³ki drzew.„Lataj¹cy talerz” siada ³agodnie na placyku, z którego szeroka ulica prowadzido miasta.Ewa wysiada.– Dlaczego nie wyl¹dowa³aœ w mieœcie?– Nie wolno – odpowiada niechêtnie.– Dlaczego nie wolno?– Takie zarz¹dzenie.Wchodziæ i wychodziæ mo¿na tylko t¹ drog¹.Dziêki temujestzapewniona ca³kowita kontrola.– A przez las?– Nikt nie przejdzie.Nie potrafi.– Czy¿by mury?– Nie.Ten las nie jest zbyt gêsty.Gdy stan¹æ na skraju, poprzez odstêpymiêdzy pniamiwidaæ szerok¹ i dalek¹ przestrzeñ.– A wiêc?– Tego pasa nikt nie przekroczy.To, co widzisz.Czekaj! – Ewa urywa nagle iprzyspiesza kroku.Wacek jednak nie wykonuje polecenia, lecz idzie za dziewczyn¹.Przechodz¹ podwielk¹bram¹ przypominaj¹c¹ ³uk tryumfalny o zgeometryzowanych kszta³tach.Po obustronachbramy opustosza³e budki z przezroczystego jak kryszta³ tworzywa.Nie.Budki nie s¹ puste.Na progu jednej z nich le¿y w ka³u¿y krwi cz³owiek.Nie ¿yje.Twarz wykrzywiona strachem.Ewa pochyla siê nad nim.Rêce jej dr¿¹.Stoi chwilê nieruchomo, potem pod¹¿a donajbli¿szego budynku.D³ugi korytarz, pokoje, biurka, jakieœ przyrz¹dy iaparaty elektryczne.Krzes³a poprzewracane, papiery walaj¹ siê na pod³odze.Ewa przyspiesza kroku.Ju¿ niemal biegnie.Wiêkszy dwupiêtrowy budynek.Schody,159drzwi frontowe.Zamkniête.Dziewczyna okr¹¿a budynek i otwiera ma³e drzwiczki.W¹skikorytarz, przegrodzony w po³owie szklan¹ p³yt¹.– Jest tu kto?W g³êbi korytarza otwieraj¹ siê jakieœ drzwi.Wychodzi z nich ³ysy, barczystymê¿czyznaw bia³ym kitlu.– Aaa! I pani doktor tu?! – wo³a na widok Ewy i podchodzi do p³yty.– Todobrze.Zarazsiê pani¹ zajmê.Naciska jakiœ guzik i p³yta unosi siê w górê.– ChodŸ! ChodŸ tu ptaszyno – kiwa zachêcaj¹co rêk¹.Oczy b³yszcz¹ mupodnieceniem.Ewa stoi nieruchomo, wpatruj¹c siê z przera¿eniem w twarz mê¿czyzny.Tenwyci¹ga rêkêi ju¿, ju¿ ma dosiêgn¹æ dziewczyny.– Uciekaj!!! – krzyczy rozdzieraj¹co Wacek.Ewa jakby poderwana impulsem elektrycznym rzuca siê w ty³ ku drzwiom.Przed budynkiem gromada ludzi.Zagradzaj¹ im drogê.– Prêdko do wyjœcia!!! – wo³a Ewa, lecz w tej chwili jakaœ kobieta rzuca siê nalekarkê,przewracaj¹c j¹ na ziemiê.Ju¿ siêga po ni¹ kilkadziesi¹t r¹k.Wacek rzuca siê w t³um.rozpraszaj¹c napastników.Podnosi Ewê z ziemi.Biegn¹ razem ku wyjœciu.– Prêdzej! Prêdzej!Ju¿ s¹ za brama.Wskakuj¹ do wehiku³u.Ewa w³¹cza silnik.Maszyna wzbija siê wgórê.Wacek widzi w dole malej¹ce szybko sylwetki biegn¹cych ludzi, polem miastoznika wemgle.– Co to by³o?– Sta³o siê – szepcze na wpó³ do siebie Ewa.– Co siê sta³o?– To, czego siê obawialiœmy najwiêcej.Bunt.Ci ludzie to.chorzy.Dysk znów opada w dó³.Mg³a pierzch³a.Maszyna przelatuje nisko nad miastem.– Nie ma nikogo – mówi Ewa.– Jak to nie mu nikogo? Przecie¿ zaatakowali nas ludzie!– Tu by³o 300000 chorych.– Trzysta tysiêcy!– Lecimy do Krakowa?– Chyba tak.Srebrzysty dysk nabiera wysokoœci.S³ychaæ szum przecinanego powietrza.Wacekmyœliintensywnie: „Co dalej? Czy jest sens pozostawaæ w tym strasznym œwiecie?Trzeba zrobiæwszystko, aby uciec w przysz³oœæ.Czy z Ew¹?.”– Czy nie chcia³abyœ opuœciæ tego œwiata? – pyta poœpiesznie, jakby pragn¹³postawiæsiebie wobec faktu dokonanego.– Tego œwiata? Nie rozumiem? – pyta dziewczyna.– Przypuszczam, ¿e uda nam siê odnaleŸæ na terenach opuszczonych tê willê.Laboratorium anabiotyczne.Tam s¹ dwie komory.S¹dzê, ¿e potrafisz jeuruchomiæ.Zreszt¹twój ojciec?.– Ojciec? Nie mam ojca.– Ale przecie¿ ten starszy, ³ysy pan?– Umar³.Maszyna siada na tarasie wie¿owca.Ewa i Wacek schodz¹ po stopniach w dó³.Milcz¹oboje.Wacek kr¹¿y myœlami wokó³ jednego problemu.Czy Ewa siê zgodzi? Czy jestzreszt¹sens zwlekaæ?.Dochodz¹ do drzwi mieszkania Ewy.Ju¿ minêli hall.Sala z bia³ymi sto³ami.Goœci ju¿ nie160ma.Nie dojedzone potrawy, nie dopite szklanki, kieliszki, niektóre krzes³apoprzewracane.Resztki jedzenia na pod³odze, butelki, jakieœ skorupy.– Popili siê.– Tak s¹dzisz? – Ewa marszczy brwi.Naraz przyspiesza kroku.– Bojê siê.ChodŸprêdzej!Przechodz¹ do gabinetu Ewy.Dziewczyna siada przy biurku i w³¹cza aparaturêwideofoniczn¹.– Halo! Halo! Centrala RTCMS – 313 182Czeka chwilê.– Tu centrala RTCMS – 313 182.Mówi automat!– Po³¹cz z BC – 321!– £¹czê.– Halo ! – rozlega siê piskliwy g³os.– Kto mówi?Na maleñkim ekranie ukazuje siê twarz kobiety.Ewa gwa³townie wy³¹czaaparaturê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]