[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauwa¿y³emte¿ rozsiane na mchowym kobiercu s³abe p³omyki.W miarê jak w lesie robi³o siêcoraz ciemniej, mech œwieci³ coraz silniej fosforyzuj¹cym blaskiem.Oweœwiate³ka mia³y kszta³t , szeœcioramiennych gwiazd.Gdyjednak pochyla³em siê nad nimi, gas³y i widzia³em tylko rozpostart¹ na mchuszaraw¹ sieæ.Zbli¿a³a siê noc i dalej nie mo¿na by³o iœæ tropem nieznajomych wêdrowców.Nocleg wœród mchów te¿ mi siê nie uœmiecha³.Jak dot¹d, nie zauwa¿y³emobecnoœci ¿ad­nych ¿ywych stworzeñ, co wcale nie oznacza³o, ¿e czekaj¹ tu namnie wy³¹cznie przyjemne niespodzianki.Musia³em wiêc albo znaleŸæ miejsce na nocleg, albo spróbowaæ wróciæ do pocz¹tkudrogi.Im dalej bowiem schodzi³em po zboczu, tym bardziej zag³êbia³em siê wzaroœ­niêty mchem las.Stwierdzi³em, ¿e mimo woli nas³uchujê przez d³ugiechwile.S³abe podmuchy, które zdo³a³y tu przenikn¹æ, lekko porusza³y zas³onamiz mchu, tak ¿e wci¹¿ by³o s³ychaæ lekki szelest.Brzmia³ wprost niesamo­wicie,jak ledwie dos³yszalne s³owa lub przerwana rozmowa istot, które mnie œledzi³y isz³y za mn¹.Wreszcie zatrzyma³em siê i przyjrza³em uwa¿nie ogrom­nemu drzewu, które mimozwisaj¹cych szarozielonych zas³on, mog³o zapewniæ mi bezpieczeñstwo niczym murchroni¹cy plecy.Musia³em zjeœæ, napiæ siê i odpocz¹æ.Bola³o mnie posiniaczonecia³o i by³em zbyt zmêczony, ¿eby zmuszaæ siê do dalszej wêdrówki.Ba³em siête¿, ¿e móg³bym zab³¹dziæ.Opar³szy plecy o pieñ poczu³em siê bezpieczny.Teraz, kiedy mrok zgêstnia³,wyraŸniej widzia³em szeœcioramien­ne gwiazdy i blade kwiaty na mchowymkobiercu.Lekki wiatr niós³ nieuchwytny aromat, nieznany przyjemny zapach.Posili³em siê i napi³em z umiarkowaniem.Na szczêœcie podró¿ne rac,;e ZielonegoLudu by³y tak sporz¹dzone, by zapewniæ maksimum po¿ywienia przy minimalnejobjêtoœci, i doros³emu mê¿czyŸnie wystarcza³o kilka kêsów na ca³y dzieñ.Niestety ¿o³¹dek domaga siê prawdziwego pokarmu, który siê ¿uje i po³yka.Odczuwa³em wiêc nadal mgliste niezadowolenie, chocia¿ œwiadomoœæ mówi³a, ¿eposili³em siê wystarczaj¹co okruchami, które zliza³em z palców.I tak jak minionej nocy wspinaczka po skalnych schodachzmêczy³a mnie ponad wszelkie wyobra¿enie, tak i teraz zrobi³o mi siê równies³abo.To czyste szaleñstwo zasy­piaæ.czyste szaleñstwo.Pamiêtam, ¿ejakiœ wewnêtrzny impuls w³aœnie kaza³ mi siê budziæ, kiedy zala³y mnie falesnu.Zewsz¹d otacza³a mnie woda, podnosi³a siê coraz wy¿ej i wy¿ej, dusi³em siê!Straci³em Orsyê, topi³em siê w rzece.Obudzi³em siê chwytaj¹c ustamipowietrze.To nie woda,o nie! Zalewa³y mnie odmêty, fale mchu siêgaj¹ce a¿ do brody, a czubki ³ody¿ekfalowa³y nad g³ow¹.Przera¿ony, próbowa³em zrzuciæ z siebie ów niesamowity koc.Lecz rêce i nogi mia³em tak unieruchomione, jakby skrêpowano je powrozami.Niemog³em nawet odsun¹æ siê od drzewa, o które siê opar³em, gdy¿ zielonoszara masaprzywi¹za³a mnie do niego! Czy naprawdê utonê w mchu? Pochyli³em nagle g³owê,po czym odwróci³em j¹ i zobaczy³em, ¿e faluj¹ce nade mn¹ ³ody¿ki mchu niezaciska³y siê wokó³ g³owy.Wprawdzie by³em zwi¹zany, ale mia³em ograniczon¹swobodê ruchów i roœlinne pêta nie utrudnia³y mi od­dychania ani kr¹¿enia krwi.Jak na razie, mojemu ¿yciu nie zagra¿a³o bezpoœrednie niebezpieczeñstwo.Ma³o mnie to pocieszy³o.Opar³em g³owê o pieñ i za­przesta³em walki.W lesiezrobi³o siê bardzo ciemno i niezwyk³e mchowe gwiazdy prawie œwieci³y.Wczeœniejnie zauwa¿y³em ¿adnej prawid³owoœci w ich rozmieszczeniu, teraz jednakspostrzeg³em, ¿e ustawione w dwóch rzêdach wiod³y w lewo od drzewa, przy którymmnie uwiêziono.Jak gdyby umieszczono je tam specjalnie dla oznakowania drogi!Zwieszaj¹ce siê z drzew girlandy mchów szeleœci³y w pod­muchach wiatru.Nies³ysza³em jednak ¿adnych owadów ani nocnych myœliwych.Postanowi³em przyjrzeæ siê tym mchom.Szorstkie w³Ã³kna pochodzi³y zezwieszaj¹cych siê z konarów girland.W blas­ku fosforyzuj¹cych gwiazd by³owidaæ, ¿e ca³e pêtle rozluŸ­ni³y uœcisk wokó³ ga³êzi i opasa³y macierzysty pieñi mnie.Zbyt szybko przypomnia³y mi siê opowieœci Sulkarczykówo spotykanych w po³udniowych krajach dziwnych roœ­linach, które chwyta³yzdobycz jak drapie¿ne zwierzêta.Wkrótce odkry³em, ¿e mogê siê nieco poruszaæ wwiêzach, wystarczaj¹co, by zmieniæ pozycjê, gdy podœwiadomie stara³em siê ul¿yænajwiêkszemu siñcowi.Wydawa³oby siê, i¿ to, co mnie pochwyci³o, wyczu³o moj¹potrzebê zmiany pozycji.Ale¿ to nieprawdopodobne [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •