[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale jeżeli nie potraktujesz mnie poważnie, będę musiała przemyśleć swoje stanowisko.Skoro upierasz się, żeby mnie wydać za któregoś z tych przestępców seksualnych, to zapewniam cię, że zanim noc poślubna dobiegnie końca, będę już wdową.Gaius westchnął.- Ależ ty stroisz fochy.Na szczęście jest jeszcze trzeci kandydat, i to wcale nie gwałciciel.- Na początek to już coś.- Prawdę mówiąc - ciągnął ojciec - macie ze sobą coś wspólnego.- Przerwał dla większego efektu.- Łączy was nienawiść do Bourbon Kida.Jessica, wbrew sobie zaintrygowana, uniosła brew.- No dalej, powiedz mi coś więcej.Ale jeżeli chodzi ci o barmana Sancheza, to z miejsca wychodzę.- A ten w czym znowu ci nie odpowiada? Przecież cię lubi, nie?- Nabijasz się ze mnie, tak? Nie chodzi o Sancheza? Powiedz mi, że to nie Sanchez.- Nie.To nie Sanchez, moja droga.Ktoś zdecydowanie bardziej w twoim guście.Powszechnie szanowany osobnik.A poza tym olbrzymi, muskularny facet.Pokazać ci jego zdjęcie?- Jasne.Gaius wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki od garnituru kolorowe zdjęcie w dużym formacie i podał je nad stołem Jessice.Wyrwała mu je z ręki i oglądała przez chwilę.Jej mina odzwierciedlała targające nią uczucia.- Tak, ten mi się podoba - oświadczyła z uśmiechem.- To dobrze, bo podejrzewam, że właśnie on dziś w nocy zabije dla ciebie Bourbon Kida - odparł Gaius.- Skąd ta pewność, że Bourbon Kid zginie dzisiejszej nocy?- Już się tym zająłem, moja droga.Kid oraz jego wspólnik, Dante Vittori, umrą dziś w nocy, razem z tym mnichem z Hubal.- Cały czas to powtarzasz, ale skąd masz pewność?- Stąd, moja droga, że kiedy tobie ostatnie miesiące upływały na odsypianiu, ja tymczasem podróżowałem.Przeniosłem w nowe miejsce moją starą książkę, Księgę śmierci.Teraz ich nazwiska zostały do niej wpisane.Umrą dziś w nocy.Pytanie tylko, w jaki sposób zginą, no i kto ich zabije.Jessice opadła szczęka.Wyglądała, jakby z podniecenia chciała uściskać ojca.- Czy mogę sama zabić jednego z nich? - zapytała.Gaius powoli pokręcił głową i uśmiechnął się.Jego córka była prawdziwie wredną suką i kochał ją za to.- Coś ci powiem.Zapoluj na mnicha.Jeżeli zabijesz go, zanim kto inny go dopadnie, to odzyskaj dla mnie moje Oko Księżyca.Zrób to, a pozwolę, żebyś sama wybrała sobie partnera.Co ty na to?- Jasne, ojcze, umowa stoi.- To dobrze.- Gaius wsunął palec pod okulary i postukał się w zielone szmaragdowe oko.- Im szybciej pozbędę się tego ohydnego zielonego oka i odzyskam prawdziwe Oko, tym szybciej pozbędziemy się światła słonecznego raz na zawsze.A wtedy żywe trupy zapanują nad światem.A ja znowu będę wszechmogący.Rozdział pięćdziesiąty drugiRandy Benson dotarł na komendę główną w pełni przygotowany na rząd trupów prowadzący do podziemi.Tymczasem znalazł tylko jedne zwłoki.Jedyną ofiarą, na jaką się natknął, był Francis Bloem (z brakującą większą częścią głowy).Żaden problem, i tak go nie lubił.Krwawy ślad nie kończył się jednak na Bloemie.Rozsiane tu i tam plamy krwi prowadziły do wind po drugiej stronie.Benson ruszył za nimi ostrożnie, wyczulony na ewentualną zasadzkę.Czekała na niego środkowa winda, z otwartymi drzwiami.Zobaczył, że wnętrze kabiny jest zlane krwią, a także ujrzał coś, co niewątpliwie wyglądało na gówno.I śmierdziało gównem.Bo faktycznie było to gówno.I to całkiem świeże.Benson nie widział potrzeby, by wchodzić do cuchnącej windy.Jak mam się dostać na dół do Graala? - zastanawiał się.Bourbon Kid jest nie w ciemię bity.Mógł zastawić na mnie pułapkę.A ma rachunki do wyrównania.Wie, że tu jestem.Zejście jego śladem do podziemi byłoby szczytem naiwności.Jedyne, co mi pozostaje, to czekać.Wysoko rozwinięty instynkt przetrwania dobrze służył Bensonowi przez lata.Z wszystkich nalotów na handlarzy narkotyków i ze strzelanin zawsze wychodził bez szwanku, dzięki temu, że zwykle trzymał się z tyłu i przeważnie chował się w jakiejś kryjówce.Z każdą chwilą nabierał pewności - Bourbon Kid wie, że on przyszedł tu po złoty kielich.Ale Kid życzy mu śmierci i prawdopodobnie nie może się doczekać, kiedy go zabije, wobec tego jeżeli on odczeka dostatecznie długo, wróg sam do niego przyjdzie.Miał rację.Mniej więcej po dziesięciu sekundach drzwi windy się zamknęły.Wkrótce Benson zobaczył na wskaźniku, że kabina zjechała do podziemi.Z dołu dobiegł jakiś hałas, po czym maszyneria windy znów poszła w ruch i kabina z powrotem wjechała na parter, gdzie czekał detektyw.Przepełniający go strach i oczekiwanie sprawiły, że wysunął jak najdalej wampirze kły, a jego skóra stwardniała, gdy pulsujące żyły nastawiły się na krwawą jatkę.Stał więc gotowy, z wycelowanym w drzwi pistoletem samopowtarzalnym.Winda zatrzymała się i drzwi się rozsunęły.A w środku, na wprost policjanta, stała zakapturzona postać, której się spodziewał.Kaptur jak zwykle zakrywał większą część twarzy, postać stała na samym środku kabiny, mając za plecami ochlapane krwią lustro.Winda i tak już była cała zbryzgana krwią, ale to nie miało znaczenia - Benson był gotów.Przyklęknął na wypadek, gdyby Kid chciał do niego strzelić.Wszystko szło dokładnie tak, jak się spodziewał.Boże, ależ jestem dobry, pomyślał.Trzymając pistolet w wyprostowanej na całą długość ręce, szybko wypalił dwukrotnie, a potem jeszcze dwa razy, w głąb windy.Cztery precyzyjne strzały trafiły w pierś, dokładnie w sam środek.Trysnęła krew, tak daleko, że częściowo wylądowała u stóp Bensona.Policjant z makabryczną, złośliwą satysfakcją patrzył, jak jego zakapturzony wróg pada bezwładnie na podłogę, opierając się plecami o lustro z tyłu kabiny.Było jasne, że pod kapturem usilnie próbuje złapać dech.Benson poczuł, że z podniecenia przestał panować nad oddechem.Czuł się tak, jakby przebiegł kilometr z prędkością sprintera.Serce mu waliło, adrenalina buzowała.Czyżby dokonał tego, czego tylu innych próbowało bezskutecznie? Czyżby naprawdę śmiertelnie postrzelił najbardziej poszukiwanego przestępcę w Santa Mondega?Upojony sukcesem skorumpowany gliniarz i szef wampirów w jednej osobie ruszył ostrożnie w kierunku otwartych drzwi windy.Na podłodze leżało bez ruchu zakrwawione ciało człowieka w kapturze.Tylko jego pierś falowała.Unosiła się i opadała nieregularnie, bo wciąż jeszcze oddychał.A nawet się krztusił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •