[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzasnęły klamry.Syknęło powietrze, ulatujące z próżniowego zamka.— Nie wydaje mi się, żeby to miejsce było dla mnie niebezpiecznie — mówił dalej Fryderyk, jakby nie zauważył, iż został sam.Przez jakiś czas wpatrywał się w zamkniętą grodź.Nie czuł nic.Ani radości, że wszystkim udało się uciec, ani żalu, że nie jest z nimi.A przecież nie byli mu obojętni.Życzył im jak najlepiej.IM.Podszedł do Nikodema.— Chyba bliżej nam do Żywokasztana niż do tych dzieciaków — powiedział swym karykaturalnym szeptem.Nagle poczuł nieodpartą chęć stanięcia obok Nika — ramię w ramię, jeśli zwrot ten ma w tym przypadku jakikolwiek sens — i porównania się z nim.Niczym dziecko, które przymierza się do starszego kolegi, pragnąc przekonać się, jak wiele mu jeszcze do niego brakuje.Uczynił to.W opalizującej ścianie tarasu 1 niewyraźnie odbijały się ich nieludzkie sylwetki.Dwie bryły, kokony lub trumny, któż to może wiedzieć? I któż przejmowałby się takim drobiazgiem, skoro teraźniejszość jest tak upojona, każda chwila pełna ciepła i ciszy.Gdyby tylko jeszcze raz otworzył się tunel tachionieba i wspaniałe światło wróciło na taras1.Niczego więcej nie potrzeba do życia.Niczego więcej.Coś zaszeleściło.Szszszsz…Fryderyk obejrzał się.Źródłem dźwięku był Żywokasztan.Powrócił.Wielka kula leżała na posadzce, dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej znikła.Brązowa powierzchnia była obecnie ciemniejsza, niemal czarna.Złote liszajowe ścieżki — teraz bardziej widoczne na kontrastowym tle — jeszcze żywiej tańczyły po powierzchni.Nie był przejrzysty jak wówczas, gdy wchłonął Sabinę, nie można więc było stwierdzić, czy dziewczynka wciąż znajduje się w jego wnętrzu.Wtem zaczął pękać.Rysy rozchodziły się promieniście z kilku centralnych punktów.Jak po hartowanej szybie, w którą uderzyło kilka kamieni.Szelest stał się donośniejszy, doszły trzaski, wyraźne oznaki pękającego materiału.Żywozonowy owoc eksplodował z hukiem.Poczerniały czerep rozpadł się w kawałki, na ułamek sekundy odsłaniając żółty miąższ.Zaledwie na ułamek sekundy, ponieważ zaraz i wnętrze Żywokasztana rozpadło się, strzelając wokół niezliczoną ilością malutkich igieł.Przynajmniej kilkadziesiąt z nich wbiło się w korę ciał Fryderyka i Nikodema, reszta, całe tysiące, odbijała się od twardych ścian tarasu1, ześlizgiwała się po nich, zaścielając podłogę.Oniemiały Fryderyk wpatrywał się w liczne otworki na swojej przemienionej skórze.Z niektórych wystawały końcówki podłużnych pestek, z innych nie, widać wbiły się głębiej.To samo u Nikodema.Próbował wyciągnąć jedną, jednak palce miał niezgrabne, zesztywniałe j bez czucia, nie udało się.Więc pochylił się i jakoś zdołał zebrać kilka z posadzki, gdzie w niektórych miejscach, pod ścianami, utworzyły się małe kopczyki.Zbliżył do oczu rozwartą dłoń.Pestki były wilgotne, wciąż lśniły miąższem Żywokasztana.Długie najwyżej na trzy milimetry, grube na jeden, spłaszczone, krótkie igły.Nasiona? Jeszcze raz obejrzał swoje ciało.Nic nie bolało, może trochę w momencie uderzenia, tak, coś wtedy poczuł, ale raczej łaskotanie niż ból.Jeśli to rzeczywiście nasiona, to co z nich wykiełkuje?Fryderyk rozejrzał się raz jeszcze, szukając śladów zniszczenia i jego wzrok padł na stojącą pod ścianą klatkę.Myszka! Rzucił igły i zbliżył się.Leżała na boku.W pierwszej chwili wydało mu się, że okrągłe oczka, błyszczące fioletem guziki, spoglądają na niego z wyrzutem, obwiniając o ból, ale nie była to prawda.Myszka nie mogła czuć niczego, ponieważ była martwa.Na szarym futerku wykwitły dwie czerwone plamki.Niewątpliwie ślad po igiełkach, które bez problemu wbiły się w miękkie ciało; może nawet przeszyły je na wylot, uszkadzając wnętrzności.Fryderyk wyjął z klatki małe ciałko.Było zupełnie zesztywniałe, jakby wyjęto je z lodowni.Jak to możliwe? Kołek przeturlał się po jego dłoni.Wyszczerzone ząbki raz znikały, raz pojawiały się, niczym w upiornym kalejdoskopie.IV.Suwałki1— Patrzcie! — powiedział Rudi.Na horyzoncie widniała czarna plama.Kopuła.Wierzchołek sfery, która zdawała się drgać, rozmywaćniczym tusz na bibule, ale było to tylko złudzenie.Takiej czerni nie widuje się nigdzie indziej.Nie sposób pomylić jej z niczym.Miasto w tachionowym kokonie.Suwałki.Całe stado ożywiło się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •