[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak Cornet nie bał się, że w mroku nocy spotka złoczyńcę, upiora czy nawet diabła.W końcu sam był diabłem, którego odbicie można zobaczyć, jeśli zbyt długo wpatruje się w lustro.Za paskiem miał białawy, organiczny pistolet służący niegdyś do wykonywania wyroków Kręgu.Magiczna broń, półprzejrzysta, o barwie niezdrowej plwociny paliła skórę, nawet przez materiał koszuli.Była obrzydliwa, lecz wyjątkowo skuteczna.Cruz nie zamierzał użyć jej przeciw Rdzy.O nie, Czarna Róża Kręgu musiała się dostać w jego ręce nietknięta i w pełni sił.Pistolet miał posłużyć przeciw demonom nocy i stworom wygenerowanym przez wiedźmę.Pierwszy wychynął z ciemności w kącie, gdy tylko Cornet ruszył w głąb budynku.Zwarty, pozbawiony głowy kłąb mroku, zbudowany, jak się zdaje, z zestalonego dymu.Śmierdział nieznośnie spalenizną i uryną.Paszcza, z żółtymi zębami przypominającymi ostrza wideł, otwierała się bezpośrednio w klatce piersiowej stwora.Ponad nią lśniła obojętnie konstelacja czarnych, bezmyślnych niczym u pająka oczu.Masywne łapy rysowały podłogę długimi jak ludzkie przedramię pazurami.Z beczkowatej piersi-głowy potwora wydobywało się głuche, gardłowe warczenie.Crux zatrzymał się, powoli sięgnął po pistolet.Zwierz zadudnił basowo ni to szczeknięciem, ni to rykiem.Skoczył, zanim Cornet zdołał chwycić broń.Nie miał szans.Stężała w kształt stwora ciemność zwaliła się na niego, rozdarła szponami ostrymi jak noże do sushi czarną koszulę Pana Szubienicy, znacząc na skórze głębokie, czerwone ślady.Calderon krzyknął, odpychając od siebie zwierza.Palce zagłębiły się w tłuste, posklejane kłaki.Uderzenie mocy przepłynęło przez nie, niczym błyskawica przez piorunochron.Myślokształt stworzony przez Rdzę zawył rozpaczliwie, upadł na ziemię, gdzie wił się w męce, rozdzierając sobie brzuch potwornymi pazurami.Skamlał, kłapiąc kołkami kłów, a pajęcze oczy zachodziły bielmem.W końcu znieruchomiał, a potem zaczął blednąć, aż rozwiał się zupełnie, jakby był kłębem dymu wygnanym przez nagły przeciąg.Cornet oddychał głęboko, rozszerzonymi oczami patrząc na agonię stwora.Kiedy przesuwał dłonią po spoconej twarzy, palce lekko mu drżały.Często zapominał jak potężna moc drzemie w jego przeklętej krwi.I tak naprawdę nigdy nie miał pewności, czy dziedzictwo ojca ocknie się we właściwym momencie.A Rdza wypuściła przeciw niemu o wiele groźniejszy myślokształt niż przypuszczał.Nie zdołał ochłonąć, nim dopadł go następny.Nie miał kształtu.Pewnie dlatego niczego się nie domyślił.Nagle zrobiło się zimno.Skądś zerwał się ostry, lodowaty wiatr.Cornet zadrżał, a w tej samej chwili widmowe ręce zacisnęły się na jego gardle.Poderwał w górę ramiona, lecz kolejna para niewidzialnych dłoni unieruchomiła je w tytanicznym uścisku.Szarpał się rozpaczliwie, nie mogąc uwolnić.W oczach mu pociemniało, pod powiekami zatańczyły jaskrawe skrawki czerwieni.Zimne palce napierały na grdykę, wduszały oddech z powrotem do płonących płuc, z gardła wydobywał się charkot.Cornet się dusił.To koniec, pomyślał.Zapłacę za własną głupotę.Trzeba było przyjąć pomoc Falka, idioto!Wtedy z pamięci wyłonił się obraz twarzy Koral.Miękkie, miodowe włosy, oczy jak dwa kwietniowe stawy, niebieskie, srebrne i szare.Na niego nałożył się nowy wizerunek.Żółte ślepia patrzyły szyderczo spod ciężkich, półprzymkniętych powiek.Czerwona plama ust wydęła się pogardliwie.Ciemne, krótkie włosy przylegały do głowy jak hełm.Rdza.Róża Kręgu.Wiedźma.Calderon niemal słyszał jej śmiech.Miała go w ręku i już cieszyła się na samą myśl.Przecież w bezpośrednich starciach zawsze z nią przegrywał.Targnął głową, zaciskając pięści.Nie! Jeszcze mnie nie dostałaś, Rdzo!Jeśli pozwoli się zabić tej suce, Koral nigdy nie zostanie pomszczona.Nienawiść wybuchła jak podpalony bak z benzyną.Crux poczuł jej nieprawdopodobną, niszczącą siłę buchającą przez skórę, gotującą się w żyłach.W jednej chwili pękła widmowa obręcz, niewidzialne ręce znikły, a Calderon zgiął się w pół, kaszląc i ocierając rękawem załzawione oczy.Nie miał czasu dojść do siebie, bo ze ścian sunęły ku niemu wielogłowe, płaskie jaszczurki.Mnóstwo segmentowych odnóży szeleściło wśród odpadków jak wiatr.Ale nienawiść w sercu renegata klanu Dellvardan strzelała wysokim płomieniem, buzując mocą.Strzepnął tylko niedbale palcami i jaszczurki rozsypały się w pył.Szedł ku Rdzy, zdecydowanie, nieubłaganie, niby katowski miecz opadający na szyję skazańca.Zasłaniała się duszącą mgłą, stadem upiornych wilków, wreszcie golemem ze śmieci i ziemi pokrywającej posadzkę dawnych koszar.Potwór sklecony z papierów, puszek, zużytych prezerwatyw, strzępów folii i zgniecionego plastiku gapił się na Corneta pustymi oczodołami nierówno uformowanymi w gruzłowatej głowie.A Crux czuł jego strach.Myślokształt Rdzy trząsł się ze strachu.Calderon nie musiał sięgać po broń.Wyciągnął tylko dłoń i golem na powrót stał się żałosną kupą odpadków.Czarna Róża Kręgu traciła siły.Chłonął jej słabość, jak cudowne lekarstwo, nie mogąc się doczekać chwili, gdy wreszcie ją zobaczy.Siedziała na podłodze, obok sterty śmieci.Na pierwszy rzut oka zauważył, jaka jest zmęczona.Podniosła się z trudem, buńczucznie zadzierając podbródek.Jej twarz znaczyły smugi rozmazanego makijażu, przypominające barwy wojenne dzikusa, czarną sukienkę pokrywały zaschnięte plamy.- Och, Cornet - syknęła, gdy wszedł.- Wyglądasz okropnie! Czyżbyś chorował?Głos wiedźmy brzmiał chropawo.Gdzieś zniknął jej rozlewny, nonszalancki akcent.Uśmiechnął się krzywo.- Twój widok wraca mi siły.Naprawdę.Też pokazała w uśmiechu zęby, mimo to wyraźnie czuł jej strach.- Pochlebiasz mi.Zapomniałam już, jaki potrafisz być szarmancki.Jak tam krwotoki? Częste?Postąpił krok do przodu, a ona cofnęła się gwałtownie, plecami opierając się o ścianę.- Kiedy widzieliśmy się ostatnio - powiedział spokojnie - jakieś dziesięć lat temu, poprosiłaś mnie o coś.Pamiętasz?Stała milcząc, tylko policzki jej pobladły.- Nie?- uśmiechnął się - Chciałaś, żebym cię znienawidził i wreszcie zaczął się mścić, bo trochę ci się nudziła służba w Kręgu.Miałem.jak to ujęłaś? Aha, dostarczyć ci emocji i wzbogacić monotonię życia.Zacząłem.I jak? Zadowolona.Z trudem przełknęła ślinę.- Nie.Jeśli myślisz, że się boję.Krzywy uśmiech Corneta pogłębił się.- Oczywiście, że się boisz.Przecież czuję.Nie myliłem się, kiedy powiedziałem, że jesteś tylko suką Kręgu, mniej niż martwiaczką, nikim, śmieciem.Teraz stałaś się w dodatku suką wykopaną na bruk, bezdomną.Gnieździsz się w brudnych, parszywych norach jak zwierzę.Warto było oddać Kręgowi duszę, moja słodka Alysio?Czerwona plama ust zacisnęła się w cienką krechę.- Lepiej niż kiedykolwiek zadawać się z tobą, śmierdzący trupie!Skinął głową.- Zgadza się.Ja też uważam, że byle kurwa jest znacznie bardziej wartościowa od ciebie.Zrobiła się blada jak upiór.Wyciągnęła rękę, wykonując prędki gest palcami.- Zdychaj! - wrzasnęła.Kiedyś jednym ruchem dłoni potrafiła wywołać u niego krwotok.Teraz, pozbawiona mocy i opieki Kręgu, nie była dla niego przeciwniczką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •