[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wypowiedziane zapytanie prostodusznych oczu swego towarzysza Peyrol powitał uśmiechem wykrzywiającym początkowo jego męskie i wrażliwe usta grymasem ironii, który przerodził się w coś przypominającego czułość.- Tak to, kolego - odrzekł z dziwnym natężeniem i intonacją głosu, jak gdyby słowa jego zawierały całkowitą i niedwuznaczną odpowiedź.Najniespodziewaniej Michel zamrugał oczami, jakby oślepiony niezwykłym blaskiem.On również dobył skądś, z głębi swej istoty, osobliwy, mglisty uśmiech, aż Peyrol odwrócił odeń wzrok.- Gdzie jest obywatel? - spytał napierając mocno na rudel i wybiegając wzrokiem w kierunku ruchu.- Rzucił się w morze czy co? Nie widziałem go od chwili, gdyśmy mijali zamek Porquerolles.Wyciągnąwszy szyją i zajrzawszy za zrębnicę luku, Michel oświadczył, że Scevola siedzi na kilsonie.- Idźcie na przód - rzekł Peyrol - zwolnijcie trochę fokżagiel.Ten kuter, ma skrzydła - dodał ciszej do siebie.Samotny na rufie Peyrol odwrócił się, by rzucić okiem na „Amelię”.Okręt trzymał się pod wiatrem i przecinał z ukosa bruzdę kutra.Odległość między statkami zmalała.„Jednakże - rozważał Peyrol -.gdybym, naprawdę chciał uciec, miałbym wielkie szansę, osiem na dziesięć, a w gruncie rzeczy powodzenie zapewnione.” Przez dłuższy czas nie spuszczał z oka wyniosłej piramidy żagielnej na tle mierzchnącego na niebie pasa czerwieni.Obejrzał się dopiero słysząc za sobą straszliwy jęk.Był to Scevola.Obywatel przelazł na czworakach, uznawszy snadź ten sposób lokomocji za najpewniejszy.Właśnie zatoczył się na zawietrzną i dość zręcznie uniknął wyrzucenia w morze.Jedną ręką rozpaczliwie czepiając się knechta, drugą wskazał na ląd i z miną człowieka, który Bóg wie jak ważne zrobił odkrycie, krzyknął głosem głuchym jak z beczki:- La terre! La terre!* [*Ziemia! Ziemia! (fr.)]- Oczywiście - odrzekł Peyrol sterując kunsztownie.- Co takiego?- Ja nie chcę utonąć! - krzyczał obywatel głosem jak z beczki.Peyrol zastanowił się chwilę i odpowiedział mu poważnie:- Ręczę, że jeśli zostaniecie, gdzie stoicie - tu spojrzał na „Amelię” przez ramię - nie grozi wam śmierć od utonięcia.- „Skłonił nagle w bok głowę: - Wiem, co ten człowiek ma na myśli.- Jaki człowiek? Kto ma na myśli? - grzmiał Scevola odchodząc niemal od zmysłów.- Jest nas tylko trzech na kutrze.Lecz Peyrol oczyma duszy przyglądał się złośliwie osobnikowi szczerzącemu długie zęby, w peruce, z ogromnymi sprzączkami u trzewików.Tak wyobrażał sobie kapitana „Amelii”.Tymczasem był to oficer o twarzy pogodnej.W tej chwili jednak zmroził ją wyraz surowego postanowienia.Skinął znów na pierwszego oficera.- Zbliżamy się - odezwał się spokojnie.- Zamierzam podejść z nawietrznej strony.To wyłączą ryzyko nowej sztuczki tego franta.Sam pan wie, jak trudno wyprowadzić w pole Francuza.Poślij pan kilku marynarzy na dziób.Obawiam się, że nie zawładniemy kutrem, póki nie wystrzelamy załogi.Nie widzę, niestety, innego sposobu.Gdy podejdziemy do kutra z bliska, każ pan marynarzom dać salwę.Celnie mierzyć.Na rufie też postaw pan marynarzy.Może uda się przestrzelić szkoty.Niech tylko żagle spadną na pokład, a już go mamy.Wystarczy posłać po niego łódź.Przez dobre pół godziny kapitan Vincent stał w milczeniu, wsparty łokciem na poręczy burty, nie” spuszczając z oczu kutra, którym Peyrol sterował również bez słowa, a czujnie, doskonale zdając sobie sprawę ze zbliżania się okrętu nieprzyjacielskiego, trwającego w bezlitosnym pościgu.Wąski pas czerwieni powoli znikał z nieba.Brzegi Francji czerniły się na tle gasnących blasków, zlewając się z cieniami skoncentrowanymi na zachodzie.Obywatel Scevola, uspokojony cokolwiek zapewnieniem, że nie utonie, uznał za wskazane leżeć w miejscu, gdzie upadł, nie ważąc się przejść na rozhuśtany pokład.Michel, rozpłaszczony po nawietrznej stronie, wpatrywał się w Peyrola, spodziewając się lada chwila jakiegoś rozkazu.Lecz Peyrol nie powiedział słowa, nie dał żadnego znaku.Od czasu do czasu kłąb piany przelatywał nad kutrem lub wyplusk wpadał na pokład burzliwym nalotem.Dopiero gdy korweta znalazła się w odległości strzału działowego, Peyrol przemówił.- Nie! - wybuchnął głusząc wiatr, rzekłbyś, dając upust myślom, które długi czas go gnębiły - nie! Nie mogłem was zostawić samego jak palec na świecie.A jednak, niech mnie diabli porwą, jeżeli bylibyście mi za to wdzięczni.Co wy na to, Michel?Uśmiech zafrasowania osiadł na prostodusznej fizjonomii eks-rybaka.Wyraził tylko to, co zawsze myślał o twierdzeniach Peyrola:- Sądzę, że ma pan rację, maître.- Słuchajcie więc, Michel.Ten okręt zrówna się z nami za małe pół godziny.Gdy nadpłyną, otworzą na nas ogień z muszkietów.- Otworzą na nas.- powtórzył Michel z zainteresowaniem.- Lecz skąd pan może wiedzieć, maître, co zrobią?- Bo ich kapitan musi wykonać to, co sobie ułożyłem - rzekł Peyrol uroczyście, z głębokim przekonaniem.- Postąpi tak, jak gdybym podszeptywał mu, co ma zrobić.Postąpi tak, bo z niego marynarz pierwszej klasy, lecz ja, Michel, jestem odrobinę mądrzejszy.- Rzucił za siebie okiem na „Amelię”, gnającą za kutrem z wzdętymi żaglami, i podniósł głos nagle: - Uczyni tak, gdyż o pół mili stąd stary Peyrol zginie!Michel nie drgnął.Na dłuższą chwilę zamknął tylko oczy.Korsarz ciągnął dalej:- Mogę od razu paść od kuli w serce - powiedział - w takim razie pozwalam wam zluzować szkoty, o ile będziecie żyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •