[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dalej kanał dla barek, za nim sznur drzew.A jeszcze dalej - na horyzoncie, w niewyraźnej porannej mgle - kanciaste niebiesko-sine kształty dwóch zespołów startowych, typ 39.Prawa wieża, 39A, była zespołem startowym Aresa.Gdyby spojrzał w prawo, ujrzałby kolejne wieże, nagie, oddalone jeden od drugiego szkielety, „szereg balistyczny” jak na niego mówiono, ciągnący się wybrzeżem Atlantyku.KSC zmienił się jak cholera od czasów pierwszego lotu Muldoona, w Gemini.Nawet z daleka widziało się, że program zszedł na psy.Zatrudnienie spadło o połowę.Zespół startowy, z którego korzystał Program Gemini, LC-19, stał nadal, wykorzystywany tylko do wystrzeliwania bezzałogowych Tytanów, ale z dwudziestu sześciu zespołów startowych używano tylko dziesięć.Płyty wyrzutni gniły, wieże rdzewiały i były demontowane; urzędnicy NASA sprzedawali miejscowym handlarzom złomu bezużyteczne elementy.Ale zespół numer 39 pozostał.Kiedyś Muldoon startował z niego w Apollu.A teraz czekał tam Ares, gotowy do lotu.Z tyłu dwie starsze panie wspominały przyjęcia, z okazji startów wydawane przez lata w ich ogrodach na Florydzie.Rozjarzone statki załogowe sunęły po nocnym niebie, dokładnie nad ich głowami.NASA przygotowała szereg składanych baraków dla prasy.Kręcili się przy nich reporterzy w koszulach z krótkimi rękawami, niosąc kserokopie harmonogramu startu i foldery na kredowym papierze, dostarczone przez wykonawców.Po lewej ręce Muldoona lśniły panoramiczne okna, w pomieszczeniach wielkiej stacji telewizyjnej mrowiło się od ludzi.Z megafonów dobiegały głosy astronautów na linii powietrze-Zie-mia i kontrolerów podających aktualne dane z kontroli misji w Houston i pobliskiej sali startowej na Przylądku.Funkcjonariusz Biura Prasowego zawodzącym głosem wyliczał główne momenty startu.Reporterka obok wachlowała się zmiętą broszurą dla prasy.Muldoon, sztywny i spocony w ciemnym garniturze z kamizelką, czuł się stary, spragniony i pełen napięcia, którego nie miał jak rozładować, skazany na siedzenie w jednym miejscu.Mgła rzedła na horyzoncie.Biała igła Saturna wyłaniała się z niebieskich oparów na wyrzutni 39A.Ośrodek Kontroli Startu (LCC), Przylądek CanaveralKiedy Rolf Donnelly po raz pierwszy zjawił się w pracy na Przylądku, był zdziwiony widząc, jak bardzo LCC różni się od houstoń-skiego MOCR.Salę startową również wypełniały komputery i ścienne ekrany śledzenia, ale było tam też sześćdziesiąt monitorów pokazujących rakietę z różnych kątów widzenia.A w galerii za okopem było ogromne panoramiczne okno, za którym rozciągał się widok wyspy Merritt i jej wież startowych sterczących z piachu trzy mile dalej.Sala na Przylądku nie była odgrodzona od świata jak MOCR.W chwili startu blask rakietowego światła rozjaśniał pomieszczenie.Panowała również inna atmosfera.Kontrolerzy byli niezależni od facetów z kontroli misji.Decydował o tym charakter pracy, którą wykonywali.Byli w gruncie rzeczy obsługą techniczną, odpowiadającą za pierwsze sekundy lotu; musieli podnieść rakietę z Ziemi, odwalić brudną robotę podczas startu.To właśnie podobało się Donnelly’emu.Przyjechał na Florydę z całą rodziną, niebawem po fiasku Apolla-N.Miał nadzieję, że odbuduje swoją karierę.Niestety, jednak jego obawy okazały się słuszne.Część tego gówna, które obryzgało wszystkich związanych z Apołlo-N, przylgnęła do niego na stałe.No cóż, nie był już szefem lotu; Zespół Indygo był wstydliwym wspomnieniem, a wizja olśniewającej kariery rozpłynęła się na zawsze.Ale nadal był w centrum wydarzeń, nadal był wykorzystany, nadal w NASA.Do startu pozostało pięć minut i kontrolerzy przeszli do ostatecznej kontroli przed włączeniem sekwencji automatycznej.- Sterowanie?- Sprawne.- EECOM?- Sprawny.- Silniki wspomagające?- Sprawne.- Silniki hamowania?To była działka Donnelly’ego.Spojrzał na swój pulpit.Widział go jak przez mgłę.- Sprawne.„Na Boga - pomyślał - leć, Ares, leć!”Ośrodek Kosmiczny im.Jacąueline B.KennedyŚmigłowce przesunęły się nad płytami wyrzutni.Muldoon wiedział, że to Bob Crippen i Fred Haise.Sprawdzali warunki meteo.Na dziesięć minut przed startem ruszyły ostatnie procedury kontrolne, decydujące o wstrzymaniu startu, i kiedy okazało się, że wszystkie układy są sprawne i gotowe, wydarzenia potoczyły się nieubłaganie, jak kamień strącony z urwiska.Na trzydzieści sekund przed startem Muldoon powstał wraz z resztą widzów, odwracając się twarzą do Saturna.Poza oparami, które wzlatywały z superzimnych zbiorników, wyrzutnia była nieruchoma jak część fabryki.Na moment wszystko zastygło.Pióropusze pary z wodnego układu wygłuszania fali dźwiękowej wzbiły się po bokach wąskich silników pomocniczych.Odpadły ostatnie pomosty.„Zapłon silnika głównego” - pomyślał Muldoon.Oślepiające białe światło trysnęło z podstawy Saturna.Uniósł się zaskakująco szybko, ciągnąc za sobą kolumnę białego dymu z płonącym pomarańczowym rdzeniem.Rakieta nośna była drzazgą olśniewającej bieli, dźwiganą na rombach falującego żółto-białego światła - ognia silników pomocniczych na paliwo stałe.Muldoon pomyślał, że tę olśniewającą jasność rakietowego światła można było obejrzeć tylko gołym okiem; olśnione przesłony kamer telewizyjnych zamykały się do minimum, nie dopuszczając blasku.Niebo w telewizorach miało teraz barwę granatu, dym - matowej popielatości.Rakieta sunęła ostrym łukiem, oddalając się od wieży; manewr odchylenia od pionu był gwałtowny, widoczny.Całą wieżę zatopiły kłęby dymu.Saturn przekłuwał cienką chmurę jak igła materiał.Lustro kanału zafalowało, odbijając światło rakiety.Po jakichś dziesięciu sekundach lotu do patrzących doleciał dźwięk.Muldoon poczuł w brzuchu i klatce piersiowej basową wibrację, a potem spłynęła z nieba seria ostrych gromów; to były fale wstrząsowe z silników rakiety nośnej; wielkie nielinearne fale, które zapadały się i uderzały o siebie.Basowe dudnienie zagłuszało okrzyki i oklaski widzów.JFK uniósł wysuszoną piąstkę.Wyglądał na tle świateł rakiety jak chiński cień.Muldoon czuł ogromny napór wyzwalanej energii, podobnej do tej, której doświadcza się w bliskości wielkiego wodospadu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •