[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prosiła o pojedynczą porcję, kupił podwójną.- Nie zjem tyle - broniła się, zlizując krem ze słodkich, zimnych, kalorycznych lodów.- Daj z siebie wszystko! Może wyjdziemy na taras? Jest ci zimno.Kyla dostała gęskiej skórki w chłodnych podmuchach klimatyzatora włączonego na cały regulator.Nie mogła się zdecydować, czy ma zostać pod wrażeniem niezaprzeczalnych dowodów troskliwości, czy obruszyć się na zbyt daleko posuniętą spostrzegawczość.Wychodząc, minęli pięcioosobową rodzinę.- Tato, a co ten pan ma na oku? - spytała ciekawie sześcioletnia dziewczynka.Zawstydzeni rodzice przynaglili dzieci, szeptem besztając małą.- Przykro mi - mruknął Trevor.Kyla, zmieszana, nie wiedziała, co powiedzieć.Nie winiła za tę oczywistą gafę dziewczynki, która z czystej dziecięcej ciekawości bezwiednie wykazała się okrucieństwem.- Krępuje cię pokazywanie się ze mną? - głos Trevora zabrzmiał odrobinę chropawo.- Ależ skąd! - zapewniła.- Wiem, że niektórych ta opaska odstręcza.- Innych natomiast przyciąga.Babs twierdzi, że nadaje ci wygląd rozbójnika - wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie i usiłując obrócić w żart niezręczną sytuację.- Rozbójnika, co? - uśmiechnął się rozbawiony, lecz zaraz ten uśmiech zgasł.- To znaczy kogoś, kto straszy dzieci?- Aaron nie był wystraszony - powiedziała cicho.- No właśnie, prawda, że nie był? - Wyraz napięcia nieco zelżał.- Przykro mi, jeśli ta mała wprawiła cię w zakłopotanie.- Mnie nie, ale przypuszczam, że takie sytuacje są dla ciebie krępujące.- Przywykłem do tego.- Polizał lody, a potem przejechał językiem po górnej wardze tuż poniżej linii wąsów.Kyla przyłapała się na mimowolnej myśli: są jedwabiste czy szorstkie? - Niekiedy zapominam o tym, jak widzą mnie inni.Dzisiaj też.Założyłem najpierw szorty, potem zmieniłem je na długie spodnie.- Dlaczego?- Chyba nie wiesz, jak wygląda prawdziwa, porządna blizna.Nie chciałem wydać ci się odpychający.- Nie bądź śmieszny! Przy mnie możesz nosić szorty bez skrępowania.- Będę o tym pamiętał - odparł, zaglądając jej głęboko w oczy, a w jego głosie zadrgała nuta wzruszenia.Do diabła! Czyżby odebrał jej słowa jako zachętę do następnych spotkań? Postanowiła zmienić temat.- Miałeś wypadek?- Coś w tym rodzaju.Kolejny błąd.Rozmowa o przyczynach kalectwa wyraźnie nie sprawiała mu przyjemności.Kyla gorączkowo przebiegała w myśli listę ewentualnych wspólnych tematów, lecz nic nie przychodziło jej do głowy.Nie znali się, nie mieli ze sobą nic wspólnego prócz tej pół godziny spędzonej razem na promenadzie.Zasiedli na zacienionej ławeczce w kącie tarasu i zajęli się jedzeniem deseru.- Lepiej? - spytał po dłuższej chwili, skinieniem głowy wskazując jej gołe ramiona.- Nie masz już gęsiej skórki.- O wiele lepiej.- Jeśli teraz palnę jakąś bzdurę, pomyślała, to dlatego, że czuję niebezpieczną bliskość uda opiętego sztywnym drelichem.- Masz dziś inne buty - zauważyła, zatapiając zęby w słodkiej masie.Zerknął na swoje stopy, obute w parę nowych, kosztownych mokasynów z jaszczurczej skóry.- Wygląda na to, że od tej pory nie obędę się bez wysokich kowbojskich butów.Para młodych zakochanych przystanęła w cieniu tarasu, szepcząc sobie czułe słówka.On obejmował ją w pasie, ona zarzuciła mu ręce na szyję.- Nie pochodzisz z tej części kraju - zagadnęła Kyla, siląc się na ton zwyczajnej konwersacji.Długo nie odpowiadał, podniosła więc wzrok i ujrzała, że Trevor wpatruje się w kochanków z nieodgadnionym wyrazem twarzy.Poczuł na sobie spojrzenie Kyli i gwałtownie odwrócił się w jej stronę.- Co? Ach tak.Nie, pochodzę z Filadelfii.Szkoły kończyłem na północnym wschodzie.Młody mężczyzna pieścił ramię ukochanej koniuszkami palców.- Dlatego masz inny akcent - ciągnęła Kyla.Mężczyzna delikatnie musnął wargami usta kobiety.- Chyba tak.Kobieta odchyliła głowę do tyłu i szepnęła mężczyźnie do ucha coś, co go rozbawiło.- Masz rodzinę?- Rodzinę? - powtórzył głucho Trevor.- Ach, tak.Ojca.Jest prawnikiem.Usta mężczyzny lubieżnie sunęły po szyi jego wybranki.- Tylko ojca?Kobieta głaszcząc mężczyznę czule, wydała cichy, rozmarzony jęk.Trevor chrząknął i poruszył się niespokojnie.- Tylko.Moja matka umarła wiele lat temu.Nie mam rodzeństwa.Kochankowie przywarli do siebie w długim, namiętnym pocałunku.- Obliż to!Oczy Kyli napotkały roziskrzone zielone spojrzenie.- Co takiego?- Szybciutko, zanim skąpie.Patrzyła na niego ogłupiała z na wpół uchylonymi wargami.- Lody!- Och! - obudzona z transu spostrzegła, że lepkie, roztopione smużki spływają jej po palcach.- Skończyłaś? - Trevor zerwał się raptownie z wyrazem bólu na twarzy.Kyla rozgrzebała swoją porcję, czyniąc z niej rozmiękłą, kleistą miazgę.- Tak, skończyłam.Oddałaby wiele za jeden głęboki haust powietrza.Już drugi raz tego popołudnia jej serce tłukło się w piersiach jak szalone, w głowie wirowało, a gardło ściskała paląca suchość.Trevor odniósł tacę z brudnymi naczyniami.Kyla podniosła się chwiejnie i podążyła za nim.Wydała mu się nieziemskim zjawiskiem, kiedy stanęła w plamie słońca, z rozjaśnioną od blasku, wijącą się połyskliwie kaskadą włosów, rozchylonymi, czerwonymi ustami i długimi rzęsami przysłaniającymi ciemne, aksamitne oczy.- Trevor, czy coś się stało?- Nie - odparł ochryple.- Dumałem właśnie o pewnym solarium na dachu.- Gorący, jaskrawy rumieniec oblał jej policzki.Milczała.- To byłby widok wart grzechu.Z trudem przełknęła ślinę.- O, tak.Babs ma wspaniałą figurę.Długo ociągał się, nim wyznał miękko:- Nie myślałem o Babs.Kiedy zajeżdżali przed dom, Kyla była pewna, że ze wszystkich okien śledzą ich ciekawskie spojrzenia.Miała ochotę wyskoczyć z auta i rzucić się do ucieczki.Jak na dżentelmena przystało, Trevor okrążył samochód i otworzył przed nią drzwiczki, oferując pomocną dłoń.Udała, że tego gestu nie zauważa.Za nic nie chciała go dotknąć.Unikała wstydliwie spojrzenia Trevora od chwili, gdy ujawnił swoje nieprzystojne zainteresowania kąpielami słonecznymi.- Dziękuję, Trevor.Miło spędziłam czas.Wypadło to ckliwie i cukierkowo.Teraz na pewno sobie pójdzie, pomyślała.- Ja też.- Przestępował z nogi na nogę, jak gdyby nowe buty nagle zaczęły go uwierać.- Do widzenia, Kyla.- Do widzenia.Odwracając się, omal nie zderzyła się z matką.- Och, pan Rule! - wyrzuciła z siebie podnieconaMeg.- Jak miło pana znowu widzieć.Jej zaskocznie było równie fałszywe, jak trzydolarowy banknot.Trevor wiedział o tym, a Kyla wiedziała, że on wie, i najchętniej zapadłaby się pod ziemię.- Jak się pani miewa, pani Powers?- Przygotowałam kilka kanapek i lemoniadę.Mieliśmy właśnie siadać do kolacji w ogrodzie z tyłu domu.Może się pan do nas przyłączy, panie Rule?Kuszony tą nęcącą propozycją Trevor zerknął na Kylę.Zmusiła się do uśmiechu.To było widoczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •