[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ależ nie, panienko! – Chaney był wyraźnie przerażony.–Zaprowadzę go sam.– Zacisnął usta i podszedł do Charity, żebywziąć od niej sznurek.Lucky przysiadł na zadzie i warknął ostrzegawczo.Chaneypociągnął za smycz, lecz pies zaparł się, pochylił łeb i nie pozwalał się ruszyć.Wreszcie Chaney, przygryzając wargi, owinął sznurek wokółdłoni i powoli wyciągnął wciąż siedzącego psa po marmurowejposadzce za drzwi.Simon odetchnął, uśmiechnął się szeroko, po czym usiadł wraz zCharity i jej siostrami, by napić się herbaty.Serena była sztywna izachowywała się nienaturalnie, Elspeth, przejęta wyłącznie sobą,wachlowała się, nie zwracając uwagi na jedzenie, natomiast pozostałetrzy siostry rzuciły się na słodycze z młodzieńczym entuzjazmem.Horatia była właśnie w połowie bardziej szczegółowej opowieści owydarzeniach minionego poranka, gdy nagle gdzieś w głębi domurozległ się głośny trzask, a następnie przeraźliwe krzyki.Simon i Charity popatrzyli na siebie, myśląc o tym samym.Wchwilę później usłyszeli kobiecy pisk, a potem donośny męski głoszawołał:– Wracaj tu natychmiast, ty diable wcielony!Hałas przybliżył się, usłyszeli skrobanie pazurów po śliskimmarmurze i do pokoju wpadł pędem Lucky, ślizgając się po posadzce.Tuż za nim wbiegł lokaj, zaczerwieniony, z przekrzywionymkołnierzykiem i koszulą poplamioną błotem.Usiłował go schwytać,lecz Lucky wymknął mu się, lokaj zaś upadł z jękiem na podłogę.Piesprzebiegł przez całą długość salonu, po czym wylądował całymciężarem na kolanach Charity.Serena i Elspeth jęknęły ze zgrozą.Lokaj klął pod nosem.Pochwili wbiegł do pokoju Chaney.Próbował doprowadzić do porządkuubranie oraz włosy i odzyskać swój zwykły godny wygląd.Bąkałjakieś słowa przeprosin.Simon zaś zarykiwał się ze śmiechu.– Lucky! Moje biedactwo! – wykrzyknęła Charity, obejmującpsa ramionami.Lucky, o ile to w ogóle możliwe, wyglądał jeszcze gorzej.Przedstawiał istny obraz nędzy i rozpaczy.Był mokry, sierść miałzlepioną, błoto i brud, rozpuszczone w wodzie, kapały z niego napodłogę.– Charity! – zawołała Serena.– On cię okropnie pobrudzi!– Wiem, ale przecież jest przerażony.– Charity poklepała psa,mrucząc mu do dużego ucha jakieś kojące słowa.Lucky zamerdałradośnie ogonem, przewracając mały wazonik stojący na stole.–Biedactwo, znalazł się w obcym miejscu, obcy ludzie wpychają go dowanny.Nic dziwnego, że się przestraszył.Spojrzała z irytacją na Simona, który wciąż zaśmiewał się dorozpuku, ocierając łzy z oczu.– Och, niech pan przestanie!– Kiedy nie mogę – wykrztusił Simon, patrząc na wielkiego psa,który tulił się do Charity, coraz bardziej brudząc jej i mocząc ubranie.Chaney podszedł do nich i spróbował ściągnąć psa z kolandziewczyny.Wreszcie Charity sama zepchnęła Lucky'ego naposadzkę i wstała.– W porządku, Chaney.Lepiej wykąpię go sama.– Och, nie, panienko! – Chaney był wyraźnie przerażony tympomysłem.– Każdemu innemu będzie się wyrywał – zauważyła rozsądnieCharity i ruszyła w stronę drzwi.Lucky pobiegł posłusznie za nią.Chaney rzucił udręczone spojrzenie Dure'owi, który wzruszyłramionami.– Lepiej zrobić tak, jak proponuje panna Emerson, mój drogi.Widać z tego, że najlepiej z nas potrafi postępować z tymzwierzęciem.Wstał i dołączył do Charity.– Chodźmy, moja droga, zaprowadzę panią do kuchni.Wyszlioboje z salonu, pies dreptał radośnie obok nich.Za nimi szedł wstrząśnięty Chaney.Kuchnia przypominała istne pobojowisko.Pośrodku stała dużawanna, wypełniona do połowy brudnymi mydlinami.Reszta wodybyła rozchlapana po całej posadzce.Leżały też na niej: przewróconanieduża szafka z otwartymi drzwiczkami, jej cała zawartość, dwadrewniane krzesła oraz rozbity gliniany dzbanek.Jedna przemoczonado suchej nitki służąca zamiatała skorupy, druga zbierała wodę, lokajpróbował podnieść szafkę.Kucharz wycofał się pod ogromny piec istał tam ze skrzyżowanymi rękami, przyglądając się z niesmakiemtemu, co się dzieje.Gdy Charity oraz lord Durę weszli do kuchni, cała służbarozstąpiła się, patrząc na nich ze zdumieniem.– Milordzie! – wykrzyknęła starsza pulchna kobieta z kluczamiprzy pasku, zapewne gospodyni, i dygnęła pośpiesznie, a służąceposzły natychmiast za jej przykładem.Wszyscy zerkali ciekawie na Charity i ubłoconego psa u jejboku.Tylko szef kuchni nie stracił z wrażenia języka w gębie.Podszedł do Dure'a, gestykulując i trajkocząc coś po francusku.– Tak, wiem, Jean Louis, wiem – uspokajał go Simon.–Obiecuję ci, że twoja kuchnia odzyska wkrótce swój zwykły wygląd.Jego słowa odniosły jednak niewielki skutek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]