[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podziwiałem wspaniały pałac, staroświeckie komnaty i sprzęty, nade wszystko jednakże pokoje Steerfortha piękne, zaciszne, wytworne w najmniejszym drobiazgu, po prostu rozpieszczające.Życie płynęło tutaj cicho, monotonnie, mnie zajmowały długie opowiadania jego matki o dziecięcych latach ukochanego syna, ale on ziewał i wolał grać w karty z panną Różą, kuzynką i towarzyszką pani Steerforth.Dowiedziałem się wtedy, jakim sposobem Steerforth znalazł się w szkole pana Creakle.Właśnie chodziło o to, żeby się z nim liczono, żeby nie czuł nad sobą żadnego przymusu, żeby jedynym bodźcem jego postępowania była swobodna wola i poczucie niezależności.Tymczasem mimo wycieczek konnych, fechtunku, boksowania, Steerforth ziewał coraz głośniej, a pod koniec tygodnia i ja z niecierpliwością oczekiwałem wyjazdu, spragniony zobaczenia Peggotty i starych przyjaciół.Steerforth pojechał ze mną.Był ciekaw wrażeń i rozmaitości, dla mnie zaś jego obecność zdawała się spełnieniem wszystkich marzeń.Nie potrafię opisać uczuć, jakich doznawałem, idąc przez ulice, które znałem dzieckiem.Każdy dom, kamień zdawał mi się przyjacielem, uśmiechałem się do przechodniów, rozpoznając niektóre twarze, gotów byłem ściskać każdego za ręce.Peggotty zastałem w kuchni, gotowała obiad.Otworzyła mi, gdy zapukałem, i zapytała, czego potrzebuję.Milczałem i patrzyłem na nią uśmiechnięty, lecz ona nie odpowiadała uśmiechem.Pisywałem do niej dość często, ale przez siedem lat mię nie widziała.— Czy pan Barkis jest w domu? — zapytałem wreszcie.— W domu, ale w łóżku, ciężko chory na reumatyzm.— Jeździ jeszcze do Blunderstone?— Jeździ czasem, kiedy jest zdrowy.— A pani?Spojrzała na mnie bystro i poruszyła rękami, jakby je chciała złożyć.— Bo chciałem się zapytać, czy… czy…Cofnęła się nagle, objęła mię wzrokiem, ręce jej się podniosły.— Peggotty! — krzyknąłem.— Mój chłopiec! — wyszlochała, rzucając mi się na piersi.Objąłem ją z całej siły i płakaliśmy razem.Trudno opowiedzieć, co wyprawiała dalej.Śmiała się i płakała, podawała mi jakieś przysmaczki, biegała po kuchni jak pozbawiona rozumu, a jej rumiana twarz jaśniała szczęściem.— Barkis się ucieszy! O Barkis się ucieszy! — powtarzała, ocierając oczy fartuchem.— Zaraz idę do niego, żeby mu powiedzieć.Ale nie mogła jakoś wyjść z kuchenki.Biegła do drzwi i zawracała, spoglądała znów na mnie i wybuchała śmiechem albo płaczem.Wreszcie poszliśmy razem.Barkis rzeczywiście był bardzo serdeczny.Nie mógł mi podać ręki, ale prosił, żebym uścisnął mocno róg poduszki pod jego głową, co też z całym zapałem uczyniłem.Usiadłem przy jego łóżku i rozmawialiśmy o starych dobrych czasach, kiedy mógł jeździć codziennie z Yarmouth do Blunderstone, żartując sobie z reumatyzmu.— Dobre to były czasy — powtarzał, stękając.— Znalazłem wtedy Klarę.Pan pamięta? Coby to było teraz, gdybym się nie był ożenił? Zacna kobieta i obowiązkowa.A zrób tam, Klaro, dzisiaj smaczny obiad.Pan zje z nami, prawda, panie Copperfield?Naturalnie, że zostałem na obiedzie, i Peggotty podała wszystko, co lubiłem.Pod koniec przyszedł Steerforth.Jego dar zjednywania sobie ludzi nie zawiódł i tym razem, Peggotty i pan Barkis byli nim zachwyceni, musiał napić się z nami piwa, a przed wieczorem we dwóch udaliśmy się do wuja Dana.Nie chcąc jednak zrobić Peggotty przykrości, przyrzekłem, że przez cały czas pobytu będę nocował u nich.Ściemniło się zupełnie, zanim doszliśmy do statku, który stanowił mieszkanie rybaka.Stanęliśmy przed drzwiami, nasłuchując chwilę, potem otworzyłem je nagle i objąłem izbę spojrzeniem.Siedzieli przy wieczerzy.Wuj Dan tyłem do nas.Cham i Emilka bokiem, trzymając się za ręce, pani Gummidge coś mówiła.Wszystkie twarze zwróciły się ku nam spokojnie, wtem Cham zawołał głośno:— Pan Dewi!Zrobiło się radosne zamieszanie, wszyscy powstali z miejsca, ściskali nas za ręce, zasypali pytaniami, wyrażali zadowolenie nieudane.Emilka tylko stała na boku nieśmiało, uśmiechnięta, zarumieniona i prześliczna.Nie mogłem wyjść z podziwu, że tak ładnie wyrosła, i niechcący wyraziłem głośno to uczucie.— Są zaręczeni z Chamem — rzekł wuj Dan wesoło.— Ładna z nich będzie para.Spojrzałem na Chama i musiałem przyznać mu słuszność.Chłopiec stanowił typ bardzo dorodny, imponujący siłą muskularnych ramion i ujmujący szczerością spojrzenia.Pani Gummidge wyrażała znów swój podziw z powodu zmian, jakie znajdowała we mnie.Wuj Dan przypominał, swoje odwiedziny w Salem House i znajomość ze Steerforthem.Ten wypytywał o życie rybackie i przygody na morzu.Usłyszawszy, że Steerforth ma swój własny statek, wuj Dan był ciekaw szczegółów budowy, wielkości, urządzenia.Niewyczerpany przedmiot do rozmowy.Cham miał zajęcie w porcie jako cieśla, co bardzo cieszyło Emilkę, która zawsze bała się morza.Była już prawie północ, kiedy wyszliśmy z izdebki, ja z sercem, rozgrzanem przyjaźnią tych ludzi, Steerforth — żartując z mojego zapału.I nie dziw: prócz fantazji i chwili dobrego humoru — nic więcej nie łączyło go przecież z tą rodziną.Zabawiliśmy w Yarmouth przez parę tygodni.Steerforth sprowadził swój yacht, służącego, urządzaliśmy wycieczki na morze.W tym czasie kilkakrotnie odwiedzałem miejsce swego urodzenia.Ze wzruszeniem witałem tutaj każdy kamień, byłem w kościele i długie godziny spędzałem na cmentarzu, pod znanemi niegdyś drzewami, które ocieniały dziś obydwa groby.Kochająca ręka Peggotty nie dopuściła tutaj zaniedbania, droga mama spała wśród lilij, narcyzów, pośród świergotu ptaków i szumu drzew starych, i żaden głos surowy nie mącił jej ciszy, nie zakłócał wiecznego jej spoczynku.W domu naszym nie byłem.Obcy mieszkali w nim ludzie i obco wyglądały ciemne okna, świadcząc o jakiemś smutnem zaniedbaniu.W ogrodzie zamiast kwiatów bujnie rosły chwasty, niektóre drzewa ścięto, inne sterczały suchemi gałęziami, których nikt nie obcinał.Odwiedziłem doktora Chillipa i dowiedziałem się, że pan Murdstone ożenił się powtórnie, lecz źle żyje z żoną, która się nie pozwala zawojować.W naszym domu mieszka jakiś człowiek chory, otoczony płatną opieką.Czas upływał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •