[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sztuka wreszcie zaczęła wyglądać tak, jak powinna, i obyło się bez dramatycznych wpadek.Nie łudziłam się, że między mną a Cade’em od razu zrobi się cudownie, ale zaczęliśmy znów rozmawiać i na scenie byliśmy Fedrą i Hipolitem, a nie dwojgiem byłych przyjaciół w stanie wojny.W weekend znowu zamieniłam się w ponurego kreta.Zaszyłam się na kanapie i nie wychodziłam z domu.Nawet prysznic wzięłam dopiero wtedy, gdy wydał mi się niezbędny.W innych okolicznościach Kelsey pewnie uparłaby się, żeby gdzieś mnie wyciągnąć, wciąż jednak dąsała się na mnie o scenę w klubie, więc zostawiła mnie w spokoju.Byłam zupełnie sama.Okej, niezupełnie.Miałam jeszcze kota.Tyle tylko, że Hamlet szczerze mnie nienawidziła i okazywała swoje uczucia z zacięciem godnym lepszej sprawy.Minął cały tydzień, nim wreszcie zebrałam się w sobie na tyle, by coś z tym wszystkim zrobić.Ponieważ daleko mi było do superbohaterki, nie odważyłam się nachodzić Garricka w domu.Zamiast tego, w porze dyżuru, poszłam do jego gabinetu.Gdy stanęłam przed drzwiami, wisiał na telefonie, zajrzałam więc przez szparę.– Wiem, wiem – mówił z uśmiechem, kiwając głową.– Będę w domu, nim się obejrzysz.Trzy miesiące to nie wieczność.Zamarłam i przykleiłam się do ściany.Z płuc uszło mi całe powietrze.– O co ci chodzi? A, o to.Nie, to już skończone.Tak naprawdę od początku wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie.Poczułam, jak coś we mnie pęka.To coś od dłuższego czasu było delikatne, a teraz… Teraz dostało solidnego kopa i rozsypało się w drobny mak.– Oczywiście, że powinienem był się domyślić.Ale nie ma już do czego wracać.Było, minęło, jasne? Znajdę pracę gdzie indziej.Szkoda zachodu.Szkoda zachodu?Świetnie.Jeśli wcześniej miałam nadzieję, ze uda się poskładać wszystko do kupy, teraz zostałam jej pozbawiona.Nadzieja to suka, powinnam to zapamiętać.Nie będę płakać, przyrzekłam sobie.Skoro Garrickowi na mnie nie zależało, ja również dam radę wyjść z tego z klasą.Musiałam mu pokazać, że nic mnie nie rusza.Nie mogłam dopuścić, żeby przeze mnie i przez moją histerię zrezygnował z pracy.Nie czekając, aż zmienię zdanie, zapukałam we framugę i weszłam do gabinetu.Uniósł wzrok i zająknął się.Patrzył na mnie przez sekundę, a potem zamrugał i przypomniał sobie o telefonie.– Muszę kończyć – oznajmił.– Zadzwonię później.Kimkolwiek była osoba, z którą rozmawiał, nienawidziłam jej z całego serca.Czy to była jego dziewczyna? Superlaska, z którą spotykał się w Filadelfii? Czyżby ze mną spotykał się tylko dla (ups…) seksu? Nieważne, kto był po drugiej stronie telefonu, gadał jeszcze z pół minuty, a Garrick powtarzał: „okej”, „jasne”, „tak” i kiwał głową.Gdy w końcu odłożył telefon, nadal nie miałam bladego pojęcia, co właściwie mam powiedzieć, stałam więc przez moment i po prostu gapiłam się na niego tępo.– W czym mogę ci pomóc, Bliss? – zapytał suchym, oficjalnym tonem, który z miejsca postanowiłam naśladować.– Chciałam przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie na próbach.Doszliśmy z Cade’em do porozumienia i…– Zauważyłem – przerwał mi.Na moment straciłam wątek.– No więc… No więc obiecuję, że to się więcej nie powtórzy i że będę się zachowywać profesjonalnie, i już nigdy nie będę mieszać życia prywatnego z zawodowym.Ani na scenie, ani na, eeee… uczelni.Garrick odłożył długopis, który nieświadomie obracał w palcach i zaczął wstawać.– Bliss…O nie! Jeśli usłyszę, jak Garrick próbuje delikatnie mnie spławić (a przecież sama słyszałam, że już mu nie zależy), zacznę wyć jak syrena przeciwmgielna i znowu zrobię z siebie idiotkę.– W porządku! – powstrzymałam go.– Między nami skończone i… Jest okej.Zatrzymał się w pół ruchu i byłam pewna, że mi nie uwierzył, pewna, że nawet z odległości metra słyszy, jak wali mi serce i widzi, jak rozpadam się na kawałki.Ale musiałam go jakoś przekonać.Nie było innego wyjścia.Już po wszystkim.Co nas nie zabije, to nas wzmocni…– Okej – powiedział wreszcie.Oddychaj, Bliss, oddychaj– No to super – stwierdziłam.– Dzięki, że znalazłeś dla mnie czas.I miłego dnia!Wypadłam z gabinetu, jakby ścigała mnie sfora dzikich psów i prawie zleciałam ze schodów.Kiedy znalazłam się na zewnątrz, zgięłam się w pół i zaczęłam spazmatycznie wciągać i wydychać powietrze.Koncentrowałam się na tym fascynującym zajęciu, póki nie upewniłam się, że nie będę płakać.Tego dnia zaczęłam budować wokół siebie mur.Żyłam między ludźmi, ale dzieliła mnie od nich skuteczna zapora z uśmiechów, którymi hojnie szafowałam, żeby nie pokazać, jak bardzo jestem nieszczęśliwa.Pogodziłam się z Kelsey, obiecując jej, że pójdę z nią potańczyć, kiedy tylko będzie chciała.Skoncentrowałam się na próbach i wykułam cały tekst na tydzień przed ostatecznym terminem.Brnęłam przez ten syf jak żołnierz, z nosem w górze, nie oglądając się za siebie.Na scenie szło mi znakomicie.Eric był zachwycony i powtarzał, że może wręcz wyczuć mój wstyd, że nienawiść do samej siebie przebija przez każde moje słowo.Uśmiechałam się szerzej i udawałam, że szalenie cieszą mnie jego pochwały.Nie mogłam doczekać się końca studiów.Co miałabym robić później? To nie było specjalnie istotne.Może wezmę kolejny kredyt i wyruszę z Kelsey w podróż jej życia, a może pojadę do domu i poszukam jakiejś pracy, żeby trochę przyoszczędzić.O tak, mama byłaby zachwycona.Mogłabym również po prostu zostać w mieście, zaczepić się w jakimś barze i… Nieważne.Chciałam tylko dostać wreszcie dyplom.Wtedy wszystko stanie się łatwiejsze.Wtedy sobie z tym poradzę.Na pewno.Opowiem Kelsey całą historię i będziemy imprezować, aż zapomnę o bólu i o Garricku i świat znowu nabierze barw.Nie mogłam się doczekać tego „wtedy”.Kiedy już zawiesiłam sobie „wtedy” przed nosem, całkiem jak marchewkę, „teraz” postanowiło wszystko spieprzyć.W piątek, na tydzień przed wyczekiwaną przez wszystkich wiosenną przerwą, siedzieliśmy wszyscy w sali teatralnej i czekaliśmy na warsztaty reżyserskie.Zebrała się spora grupa ludzi, nieomal cały wydział.Młodzi adepci reżyserii chodzili z nerwów po ścianach, a reszta albo zabijała czas, nudząc się ostentacyjnie, albo dogryzała juniorom.Gapiłam się w przestrzeń i starałam się pospieszyć wskazówki zegara, gdy Rusty stanął nagle przed całą grupą.Wyglądał niepokojąco poważnie.Zwłaszcza jak na niego.– Jest taka sprawa – zaczął i odchrząknął.– Byłem wczoraj u lekarza.– Jesteś w ciąży? – wykrzyknął ktoś z tylnego rzędu.Rusty uśmiechnął się, ale był to dziwnie mdły grymas.– Nie.Nie jestem w ciąży, ale mam mono.Przez kilka sekund nikt z nas nie mógł załapać, o co mu chodzi.A potem dotarło.– Lekarz powiedział, ze okres inkubacji wynosi od czterech do ośmiu tygodni, a to znaczy, że mogłem być chory już w styczniu albo w lutym.No więc, cóż… Bądźcie ostrożni z różnymi rzeczami, okej? Na przykład z piciem z tej samej butelki i takie tam.Styczeń albo luty.To wtedy odbyła się impreza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •