[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczê³o siê to jego przebudzenie od niezrozumia³egomamrotania, podczas którego drapa³ siê po szyi.W ogóle - d³ugo i ciê¿ko siêbudzi³.Po pra­wdzie otrzeŸwia³ jako tako, dopiero ujrzawszy Pod¹¿aj¹­cego zaCieniem: usiad³ sztywno, przetar³ oczy, zagapi³ siê nañ.- Anouki Spieglass — rzek³ szaman - wyrz¹dzi³eœ mi wielk¹ krzywdê.- Each.Luis.szybko wróci³eœ.- Niesprawiedliwoœæ.Niesprawiedliwoœæ.Nie mia³eœ takiego prawa.Olbrzym w koñcu zorientowa³ siê w sytuacji.Czkn¹³.- Wiêc przekona³eœ siê.nie ma wyjœcia, nie ma powro­tu do domu.Tu jesttwoje miejsce.twoje przeznaczenie.Pod¹¿aj¹cy za Cieniem wsta³.Ruchem g³owyodrzuci³ w³osy na plecy.Podszed³ i pochyli³ siê nad Bia³ym Diab³em; amulety inaszyjniki z k³Ã³w i pazurów drapie¿ników ko³ysa³y mu siê na piersi.W prawejrêce trzyma³ nó¿ d³ugi i szeroki, wykonany z ciemnej, chropowatej stali, jegokrzywy brzeszczot b³yszcza³ zimno w œwietle ksiê¿y, ców; rêk¹ lew¹, otrójpalcej d³oni, siêgn¹³ po Diab³a.- Mój.Anouki w œlepej panice miotn¹³ siê w ty³; kopa³ piêta­mi w ziemiê, którawyœlizgiwa³a mu siê spod nóg.Sza­man nakrywa³ go swoim cieniem.- Luis.Pod¹¿aj¹cy.ty nie mo¿esz.- Mój.Wierzgn¹³ i kopn¹³ w Cayugê; Indianin obróci³ siê szybciej, ni¿ pomyœla³, icios przeszed³ bokiem.Spieglass przeturla³ siê, chwiejnie wsta³ i pogna³ kuchacie, nisko przygiêty do ziemi, pozbawiony wyczucia równowagi.Tro­piciel niepobieg³ za nim.Krzykn¹³ w noc.Noc krzyknê³a Potworem.Wrzasn¹³ i Bia³yDiabe³.Przewróci³ siê w ty³.Potwór szczerzy³ nad nim oœlinione, ¿Ã³³te k³y.Szaman podszed³, rzuci³ Anoukiego na wznak i klêkn¹³ mu na piersi.Nó¿ nagard³o, ostrze pod grdykê.Olbrzym dysza³ przera¿eniem.- Co.co to.— Mia³em kiedyœ przyjaciela, wilczego mieszañca -rozwspomina³ siê, cokolwieknieprzytomnie, Indianin.-Przemierza³ ze mn¹ góry, lasy i równiny, tropi³ dlamnie i walczy³.Nie mogê wróciæ do twojego snu.Mój sen mo¿e wróciæ do mnie.— Ty sam przecie¿.— Wszed³em.Mrok.Marzy³em o przesz³oœci; zasn¹³em i œni³em o niej.Grotaspe³ni³a moje ¿yczenie.— To niemo¿liwe.- Nie mam tak zimnego serca, by uczyniæ to cz³owie­kowi.Dope³ni³em czarów.Grota zwróci³a mi zmar³ego przyjaciela.— To niemo¿liwe.— Teraz ciê zabijê.Nó¿.- Nienienie-nie mo¿esz tego zrobiæ, nie, nie.! Sam umrzesz, znikniesz.jesteœ moim snem, moim wymys³em, kto ciê bêdzie œni³, gdy mnie zabijesz?Zaczniesz siê rozp³ywaæ.Nienienie!! Nie rób tego! Na mi³oœæ bosk¹.! poprostu przestaniesz istnieæ.Pod¹¿aj¹cy za Cieniem zamar³, podniós³ wzrok,spoj­rza³ gdzieœ poza ciemnoœæ.Stracone, stracone, straconewszystko.Wodo Niezm¹cona, Czarna Rêko; ¿ony moje -nigdy nie us³yszê waszychg³osów, nie dotknê waszej skó­ry, nie poczujê ciep³a waszych oddechów i cia³,nigdy was nie zobaczê.Synowie moi; dzieci moje.Nie ujrzê, jak do­rastacie,nie przeka¿ê wam pamiêci, doœwiadczeñ i myœli prze¿ytych lat, nie przeka¿ê wamsiebie.Siostro, zawsze smutna siostro moja, która nie wiesz, kiedy zamilkn¹æ inie mówiæ ca³ej prawdy.Nocy Bezksiê¿ycowa, bracie mój; ty jeden rozumia³eœ idzieli³eœ ze mn¹ radoœæ tropie­nia.Osoby, miejsca.Nigdy nie istnieliœcie.Utraci³em was, by siê narodziæ.Nie nale¿y wywy¿szaæ siê ponad siebie.S¹bogowie; s¹ bogowie; s¹ bogowie.Manitou.!- NieeeH- Tak to siê dzieje, gdy Ÿli chodz¹ pomiêdzy dobrymi, nieprawi pomiêdzyprawymi, a nie sposób odró¿niæ jed­nych od drugich.Nie mogê ciê zabiæ, choæpowinienem.W mojej jednak jest mocy naznaczyæ ciê dla przestrogi.- Ty czerwony dzikusie.krwawy potworze.- Dla w³asnej chêci zniszczy³eœ œwiat.- Skurwysynu.to przecie¿ ja go stworzy³em.I ciebie.- A kto da³ ci prawo?- A kto daje prawo rodzicom? Czy morduj¹ ich potem dzieci za to, ¿e przysz³yna.NieeeH!Nakreœli³ ostrzem no¿a kolist¹ liniê wokó³ czaszki; nó¿ zgrzyta³ po koœci,pozostawiaj¹c za sob¹ strumyki koralo­wych wybroczyn.Potem wœlizgn¹³ klingêpod skórê; prze­sun¹³ w prawo, w lewo.Bia³emu krew zalewa³a oczy.Krzycza³ dobólu p³uc.Pod¹¿aj¹cy za Cieniem owin¹³ jas­ne w³osy olbrzyma wokó³ trójpalcejd³oni, poci¹gn¹³ no­¿em po raz ostatni - i szarpn¹³.Skóra odesz³a z g³oœnymmlaœniêciem.Anouki us³ysza³ ten dŸwiêk i zemdla³.Huknê³o, kula œwisnê³a Cayudze ponad g³ow¹ i rozgrzechota³a siê blacha i szk³ona metalowym wozie.- Nastêpna miêdzy oczy! - wrzasn¹³ Charlie.Sta³ nagi w drzwiach jednej z przybudówek chaty i mierzy³ do tropiciela zczegoœ, co w mroku nocy wygl¹da³o jak ma³a strzelba.- Puœæ go! Wstañ powoli!Pod¹¿aj¹cy za Cieniem wsta³, wyprostowa³ siê.W jednej rêce ocieka³ mu krwi¹skalp, w drugiej nó¿.Charlie zatoczy³ siê na ten widok.- Jezu Chryste.Coœ ty.Ty.Góry zagrzmia³y, jakby lawina po nich zesz³a.Zerwa³ siê wiatr.Zaszumia³aodleg³a niepuszcza.Coœ przelecia³o po ciemnym niebie, na mgnienie okaprzes³aniaj¹c sele­dynowe lico najwiêkszego ksiê¿yca.Charlie post¹pi³ krok wty³ - i wtedy Pod¹¿aj¹cy za Cieniem poj¹³, ¿e zaraz strzeli on bez ostrze¿eniapo raz drugi: miêdzy oczy.Pad³ na ziemiê.Wypali³a strzelba, eksploduj¹cCharliemu w twarz i zabijaj¹c go na miejscu.Potwór wgryz³ siê w gard³o trupa.S³owo: planeta- Chcê, abyœ mia³ tê œwiadomoœæ: zastrzelê ciê na sa­mo podejrzeniepodejrzenia.- By³bym ostro¿ny ze strzelbami.- Od razu powinienem ciê zabiæ - przekonywa³ siê usilnie Anouki.- W ogóle niestwarzaæ, nie wymyœlaæ.- To prawda.- Sk¹d we mnie to okrucieñstwo?.tropicielem, nie oprawc¹ mia³eœ byæ - co jawtedy œni³em.?- Zemstê.Bia³y Diabe³ spojrza³ nañ dziwnie.Obanda¿owa³ sobie g³owê powy¿ej czo³acienkim, samoprzylepnym materia­³em, na to naci¹gn¹³ miêkk¹, grub¹ ciemn¹czapkê i te­raz ka¿de ³ypniêcie spod tej chorobliwej bulwy groŸnym i z³owrogimsiê zdawa³o.Wóz jêcza³, warcza³, trzeszcza³, hucza³ i zgrzyta³.Sa­mochód.Auto.Jeep.Maszyna.Jecha³ nie pchany i nie ci¹gniêty.Trz¹s³ siê przy tym ipodskakiwa³ na wybojach, a¿ mu coœ we wnêtrzu grzechota³o.Jecha³ powoli;Pod¹­¿aj¹cy za Cieniem zrezygnowa³ z zajêcia krzes³a obok olbrzyma i bieg³spokojnie z lewej strony maszyny; po pra­wdzie, Anouki nie bardzo go zachêca³do prze³amania lê­ku a¿ tak blisko siebie nie chcia³ mieæ Cayugi.Szamanbieg³by i mimo to.W samej rzeczy — to by³o jak sen.Ta lekkoœæ.Ka¿dy krokniós³ go znacznie dalej, ni¿ powinien; cudowna moc nap³ynê³a do jego miêœni,na­by³ oto zwierzêcej si³y i swobody w ruchach — jakby ktoœ odci¹³ mu odkoñczyn ci¹gn¹ce je dot¹d w dó³ kamienie.I nawet nie zmienia³ tegoeuforycznego odczucia smak powietrza ³ykanego teraz haustami, po wkroczeniu doniepuszczy tym bardziej obcy; kojarzy³ go luŸno ze spalo­n¹ sierœci¹, zepsutymt³uszczem, truj¹cymi wyziewami bagien, gor¹c¹, star¹ skór¹ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •