[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ściany mojego pokoju były z płótna.Stanley pokazał mi, jak mogę w zależności od chęci podnosić je lub opuszczać.Spytałem Stanleya, czy oprócz nas ktoś jeszcze jest w domu, i dowiedziałem się, że tylko Newt.Stanley powiedział, że Newt jest na tarasie i maluje obraz, Angela natomiast pojechała zwiedzać Dom Nadziei i Miłosierdzia w Dżungli.Wyszedłem na przyprawiający o zawrót głowy taras rozpięty nad wodospadem i zastałem Newta uśpionego w żółtym leżaku.Obraz, nad którym pracował, stał na sztalugach obok aluminiowej poręczy.Ramę obrazu stanowił zasnuty mgłą widok nieba, morza i doliny.Sam obraz był mały, czarny i kostropaty.Dzieło Newta składało się z zadrapań na czarnym, kleistym podkładzie.Zadrapania układały się w coś na kształt pajęczyny i przyszło mi do głowy, że mogą to być lepkie sieci naszych daremnych wysiłków, rozwieszone w bezksiężycową noc do wyschnięcia.Nie budziłem karzełka, który był twórcą tej ohydy.Zapaliłem papierosa, wsłuchując się w odgłosy wodospadu.Obudził małego Newta wybuch gdzieś daleko w dole.Jego odgłos odbił się od ścian doliny i uleciał do nieba.Było to działo na stołecznym bulwarze, jak mi wyjaśnił kamerdyner Franka.Strzelano z niego codziennie o piątej.Mały Newt poruszył się w swoim leżaku.Na wpół przebudzony przejechał umazanymi farbą rękami po twarzy, pozostawiając czarne ślady.Potem przetarł oczy i umazał się jeszcze bardziej.- Dzień dobry - powiedział do mnie zaspanym głosem.- Dzień dobry.Podziwiałem właśnie pański obraz.- Czy poznał pan, co on przedstawia?- Myślę, że każdy może go odczytać po swojemu.- To jest kocia kołyska.- Ach, tak - powiedziałem.Bardzo dobrze, - Te zadrapania to sznurek, tak?- Jedna z najstarszych gier na świecie.Znana nawet wśród Eskimosów.- Co pan powie?- Od czterech tysięcy lat albo dłużej dorośli splatają zawiłe pętle ze sznurków przed nosami swoich dzieci.Newt siedział nadal skulony w leżaku.Wyciągnął przed siebie upaćkane dłonie, jakby miał na nich rozpiętą kocią kołyskę.- Nic dziwnego, że dzieci wyrastają potem na wariatów.Kocia kołyska to tylko kilka iksów ze sznurka pomiędzy czyimiś palcami i dzieciak patrzy, i patrzy na te iksy.- I co?- I nic.Nie ma żadnego cholernego kota, żadnej cholernej kołyski.75.PROSZĘ POZDROWIĆ ODE MNIE ALBERTA SCHWEITZERA.W tym momencie weszła Angela Hoenikker Conners, tykowata siostra Newta, oraz Julian Castle, ojciec Filipa, założyciel Domu Nadziei i Miłosierdzia w Dżungli.Ubrany był w workowaty garnitur z białego płótna i krawat z tasiemki.Miał niechlujne wąsy.Był łysy i kościsty.I był świętym, jak sądzę.Przedstawił się Newtowi i mnie.Aura świętości rozwiała się, kiedy zaczął mówić kątem ust, jak bohaterowie gangsterskich filmów.- Jeśli się nie mylę, jest pan uczniem Alberta Schweitzera? - zagadnąłem go.- Tylko na odległość - odpowiedział z uśmiechem zwyrodnialca.- Nigdy nie widziałem tego dżentelmena.- On zapewne wie o pańskiej działalności, tak jak pan wie o nim.- Może tak, a może nie.Czy pan widział się z nim kiedyś?- Nie.- A czy spodziewa się pan go zobaczyć?- To zupełnie możliwe.- Więc jeśli w czasie którejś ze swoich podróży spotka pan przypadkiem doktora Schweitzera, może mu pan powiedzieć, że on nie jest dla mnie wzorem - powiedział Julian Castle, zapalając grube cygaro.Kiedy cygaro rozpaliło się już na dobre, skierował jego rozżarzony koniec w moją stronę.- Może mu pan powiedzieć, że on nie jest dla mnie wzorem, ale może mu pan też powiedzieć, że dzięki niemu wzorem dla mnie stał się Jezus.- Myślę, że ta wiadomość sprawi mu przyjemność.- Guzik mnie to obchodzi.To jest sprawa pomiędzy Jezusem i mną.76.JULIAN CASTLE ZGADZA SIĘ Z NEWTEM, ŻE WSZYSTKO JEST BEZ SENSU.Julian Castle i Angela podeszli do obrazu Newta.Castle zrobił z palców lunetę i zmrużywszy oko lustrował dzieło Newta.- Co pan o tym sądzi? - spytałem go.- To jest coś czarnego.Co to ma być - piekło?- Obraz przedstawia to, co na nim widać - powiedział Newt.- W takim razie to jest piekło - warknął Castle.- Przed chwilą dowiedziałem się, że to jest kocia kołyska - wtrąciłem.- Informacja z pierwszej ręki jest zawsze cenna - powiedział Castle.- Mnie się to specjalnie nie podoba - poskarżyła się Angela.- Dla mnie to jest brzydkie, ale nie znam się na nowoczesnej sztuce.Chciałabym, żeby Newt przeszedł jakieś kursy, żeby wiedzieć na pewno, czy to, co robi, ma jakąś wartość.- Jest pan samoukiem? - spytał Julian Castle Newta.- A czy wszyscy nie jesteśmy samoukami? - powiedział Newt.- Bardzo dobra odpowiedź - stwierdził Castle z szacunkiem.Wziąłem na siebie wyjaśnienie głębszego znaczenia kociej kołyski, ponieważ Newt nie zdradzał ochoty do powtórzenia swojego wywodu.Castle kiwnął głową w zadumie.- Więc to ma być obraz powszechnego bezsensu! Zgadzam się całkowicie.- Zgadza się pan? - spytałem.- Przed chwilą mówił pan coś o Jezusie.- O jakim Jezusie?- O Jezusie Chrystusie.- A - powiedział Castle - o tym.- Wzruszył ramionami.- Człowiek musi coś mówić, żeby nie wyjść z wprawy.Trzeba mieć sprawnie funkcjonujące narządy głosowe na wypadek, gdyby miało się coś naprawdę ważnego do powiedzenia.- Rozumiem.Wiedziałem już, że napisanie popularnego artykułu o nim nie będzie łatwym zadaniem.Będę musiał skoncentrować się na jego świątobliwych uczynkach i pominąć całkowicie jego szatańskie myśli i wypowiedzi.- Może mnie pan zacytować - powiedział.- Człowiek jest zły i cała jego działalność polega na robieniu niepotrzebnych rzeczy i gromadzeniu niepotrzebnej wiedzy.Pochylił się i potrząsnął usmarowaną dłoń małego Newta.- Zgadza się?Newt skinął głową po chwili wahania, jakby zastanawiał się, czy Castle trochę nie przesadził.- Zgadza się - powiedział.I wówczas święty człowiek podszedł do obrazu Newta i zdjął go ze sztalug.Spojrzał na nas z uśmiechem.- Śmieć, jak i wszystko inne - powiedział i wyrzucił obraz, który uniósł się, poderwany prądem powietrza, zawisł na moment, a potem zawrócił jak bumerang i zniknął w wodospadzie.Małemu Newtowi nie pozostało nic do powiedzenia.Pierwsza przerwała milczenie Angela.- Masz całą buzię w farbie, kochanie.Idź się umyć.77.ASPIRYNA I BOKO-MARU.- Czy może nam pan powiedzieć, doktorze, jak się czuje “Papa” Monzano? - spytałem Juliana Castle.- Skąd mam wiedzieć?- Sądziłem, że to pan go leczy.- Nie rozmawiamy ze sobą.- Castle uśmiechnął się.- To znaczy, on nie odzywa się do mnie.Ostatnią rzeczą, jaką mi powiedział, mniej więcej trzy lata temu, było, że jedynie amerykańskie obywatelstwo ratuje mnie przed zawiśnięciem na haku.- Czym go pan tak obraził? Przyjechał pan tutaj i za swoje własne pieniądze założył pan szpital, w którym leczy się za darmo jego ludzi.- “Papie” nie podoba się nasze całościowe podejście do pacjenta - powiedział Castle - zwłaszcza kiedy pacjent umiera.W Domu Nadziei i Miłosierdzia w Dżungli, jeśli pacjent sobie tego życzy, odprawiamy ostatnie obrządki według rytuału bokononistycznego.- Na czym polega ten obrządek?- To bardzo proste.Zaczyna się od powtarzania tekstu.Chce pan spróbować?- Dziękuję, nie śpieszy mi się jeszcze umierać.Castle zrobił przeraźliwą minę, co miało oznaczać porozumiewawcze mrugnięcie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •