[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Piêtnaœcie stron za dwiegodziny! Idiota!Nie wdaj¹c siê w dalsze rozwa¿ania jego stanu umys³owego, usiad³am do maszyny,bo opisy tech­niczne musia³y byæ oprawione razem z reszt¹ projek­tu, a szybciejode mnie pisa³a tylko Matylda.Z góry by³o wiadomo, ¿e na ni¹ nie ma coliczyæ.Wy³adowywa³am swoj¹ furiê, ³upi¹c w nieszczês­n¹ maszynê, a reszta zespo³uszala³a nad oprawami.Wiesio sk³ada³ rysunki, Witold je spina³, wal¹c z hu­kiemw nadpsuty zszywacz, Janusz klei³ w ok³ad­kach, Leszek robi³ grzbiety iprzykleja³ na wierzchu nalepki, a Anka z rozwianym w³osem wydziera³a im z r¹kka¿dy kolejny egzemplarz.Istne piek³o!Pisa³am ca³y czas i w chwili oprawiania pierwszego budynku by³am dopiero wpo³owie opisu.Ka¿dy nas­têpny mia³ kilka stron wiêcej, co by³o zupe³niepozba­wione sensu, ale mieliœmy nadziejê, ¿e œpiesz¹cy siê orzecznik nie bêdzietego dok³adnie sprawdza³.Po trzech godzinach kator¿niczej pracy oddaliœmy Ance ostatni budynek iodetchnêliœmy z ulg¹.— Uff! — westchn¹³ Janusz, ocieraj¹c sobie pot z czo³a i rozmazuj¹c przy tym potwarzy smugê kle­ju.— Ale nam popêdu doda³a! Niech to szlag trafi!Wiesio postanowi³ kategorycznie nic ju¿ tego dnia nie robiæ.Zgodnie z tympostanowieniem nie drgn¹³ nawet, kiedy wszed³ Witek i za¿¹da³ od niegowyszukania matrycy urbanistyki skarpy w P³ocku.Wydawszy owo polecenie, Witekwyszed³, a Wiesio siedzia³ dalej.— Bardzo dobrze wiem, gdzie ta matryca jest — po­wiedzia³ z g³êbokimzadowoleniem.— On j¹ tam sam schowa³, a teraz zapomnia³.Ale nie pójdê doniego od razu, niech myœli, ¿e jej tak d³ugo i z takim wysi³­kiem szukam.Otumaniona wszystkimi kolejnymi rewelacjami, a potem szaleñczym waleniem wmaszynê, równie¿ straci³am zapa³ do pracy.Spojrza³am na Wiesia i przypomnia³ami siê jego tajemnica.Mój Bo¿e, co on znów takiego móg³ wymyœliæ i czy ja siêtego kiedyœ dowiem? W gruncie rzeczy Wiesio by³ skryty.Witold, który nie lubi³ niepotrzebnie traciæ czasu, wœciek³y na to ob³êdneoprawianie projektu, z obit¹ rêk¹, ze œmietnikiem na stole, postanowi³ iœæ dodo­mu.Zebra³ swoje rzeczy i znik³.Lekkomyœlnie spojrza­³am w k¹t za jegopustym sto³em.Oczywiœcie, diabe³ zmaterializowa³ siê natych­miast, jak¿e mog³o byæ inaczej.Odwróci³ krzes³o Wi­tolda, ustawiaj¹c je twarz¹ do mnie, wyj¹³ zza ucha bardzod³ugiego papierosa, zapali³ go, u¿ywaj¹c mo­ich zapa³ek, i usiad³ wygodnie.Przypatrywa³am mu siê bardzo niechêtnie i czeka³am, co powie.Diabe³ milcza³.Nie zamierza³am siê do niego pierwsza odzywaæ, bo by³am wœciek³a, a onnajwyraŸniej w œwiecie traktowa³ mnie lekcewa¿¹co.Rozgl¹da³ siê po pokoju,omijaj¹c mnie wzrokiem, a¿ wreszcie zatrzyma³ spojrzenie na Wiesiu.Wpatrywa³siê w niego i wpatrywa³, a Wiesio siedzia³ sobie beztrosko, nie wiedz¹c wcale,¿e jest przedmiotem obserwacji z³ego ducha.Wreszcie nie wytrzyma³am nerwowo.— Gdybyœ by³ dobrze wychowany, tobyœ przynaj­mniej powiedzia³ „dzieñ dobry" —oœwiadczy³am zgryŸliwie.— Niby dlaczego? — zdziwi³ siê diabe³, spogl¹da­j¹c wreszcie na mnie.—Przecie¿ ca³y dzieñ ciê widzê.Zamurowa³o mnie.Rzeczywiœcie, to bydlê mog³o siê przez ca³y czas ko³o mniepêtaæ, a ja bym o tym nic nie wiedzia³a.Okropna myœl!— Wczoraj te¿ mi siedzia³eœ nad g³ow¹? — spy­ta³am, tkniêta niepokojem, kiedyju¿ odzyska³am g³os.— A coœ ty myœla³a? Tak¹ idiotkê mam zostawiæ samopas?— Nie powiesz chyba, ¿e czepia³eœ siê mnie ca³e ¿ycie?! A jakoœ sobie dawa³amradê?— A rzeczywiœcie, znakomicie! I z jakim rezulta­tem! Dwoje dzieci, puszczona wtr¹bê przez mê¿a i przez gacha, zapracowana jak wó³ roboczy.Tylko cizazdroœciæ! A jak sobie mog³aœ u³o¿yæ ¿ycie na at³asach, to co zrobi³aœ?Szlachetna by³aœ, co? Moral­na? Bezinteresowna? Ech, ty oœlico, ¿ebyœwiedzia­³a, ¿e nic mnie tak nie denerwuje, jak ta twoja szla­chetnoœæ! Czekaj,jeszcze ci koœci¹ w gardle stanie!— Powieœ siê — mruknê³am gniewnie.— Po to tu przyszed³eœ, ¿eby siê ze mn¹g³upio k³Ã³ciæ? O co ci chodzi?— O nic.Wracajmy do tematu.Czego nie wiesz?— W³aœnie — przypomnia³am sobie natychmiast wszystkie w¹tpliwoœci, którenarasta³y we mnie przez ca³y dzieñ.— Gdzie jest ten papier Jadwigi?— Powoli, powoli — powiedzia³ diabe³, uœmie­chaj¹c siê z³oœliwie i wyraŸnierozkoszuj¹c swoj¹ przewag¹.— Zaraz do tego dojdziemy.S³usznie za­uwa¿y³aœ, ¿ezbrodniarz nie mia³ czasu szukaæ no­tesu Tadeusza.Bardzo s³usznie, podwarunkiem, ¿e by³ tam opisany.Ale je¿eli posz³o o jak¹œ sprawê, którejnieboszczyk nie zanotowa³?.To co?— No, jak to co? To wtedy notes w ogóle by³ niegroŸny.— A jak ci siê zdaje? Czy móg³ siê posun¹æ a¿ do morderstwa, je¿eli Tadeusz niedysponowa³ ¿adnym dowodem jego czynów?— Móg³ — odpar³am jadowicie.— Je¿eli ty siê w to wtr¹ci³eœ.— Nie wysilaj mi siê tu na z³oœliwoœci, tylko myœl! Musia³ mieæ jakiœ dowód czynie?— No.musia³.— I co siê z tym dowodem sta³o?— Idiotyczne pytanie.Skoro go milicja nie znalaz­³a, to znaczy, ¿e go zabra³.— A przy okazji zabra³ papier Jadwigi?— Mo¿liwe — odpar³am i nagle coœ mi b³ysnê³o.Czekaj no, czekaj.A mo¿e?.Jak to, s¹dzisz, ¿e jest mo¿liwe.¯e on siêpomyli³ i zabra³ papier Jadwigi, zamiast tego czegoœ swojego?!.Diabe³ wydmuchn¹³ wielki k³¹b dymu.— Czasem to nawet mo¿na z tob¹ wytrzymaæ — przyzna³.— Skup siê jeszcze trochêi myœl: s¹ dwie mo¿liwoœci [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •