[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz pozwól, ¿e jeszczepoczekamy.Im d³u¿ej bêdziemy czekali, tym lepiej dla nas.Musimy uœpiæ czujnoœæ Kasytów.Jesteœ pewny, ¿e nikt ciê nieœledzi³?Za kogo mnie uwa¿acie? Zapewniam Was, ¿e przyby³emdo Babilonu niezauwa¿ony.180Wiemy, ¿e potrafisz byæ ostro¿ny, ale wiemy te¿, jakroz¿arzonymi obcêgami wyrywa siê uszy i palce u nóg i wtedymówi siê wszystko — rzek³ drugi mê¿czyzna, stoj¹cy za ap-tekarzem.I mówisz to ty, Ardaszirze, chocia¿ nie jesteœ Babiloñ-czykiem?Daj spokój, Iszmedaganie, nie ma znaczenia, jak¹ siêmia³o matkê.£¹czy nas jeden cel — przerwa³ mu Enaburiasz.Sargon Wielki te¿ nie by³ Sumerem — dorzuci³ Ardaszir.Ale ty jesteœ obcy.Skoñczcie z tymi docinkami! Porozmawiajmy powa¿-nie — zniecierpliwi³ siê aptekarz.Dobra myœl.Ja armiê mam w pogotowiu — oznajmi³Iszmedagan.Rozmawia³eœ z Mitanni?Pracujê nad tym.Wiesz, jacy oni s¹ nieufni — odpowie-dzia³ rz¹dca Mari.— A kredyt?Ardaszir nieco siê zmiesza³.Nadal skupujecie królewskie d³ugi? — zapyta³ Iszme-dagan.Tak, chocia¿ zainteresowanie inwestycj¹ wykazuj¹ ostat-nio kupcy mitannijscy.Kilku z nich krêci siê jeszcze po mieœcie.Daj¹ deben procentu od po¿yczonych dziesiêciu — oznajmi³Ardaszir.Co? — Iszmedagan by³ zaskoczony.— Te mitannijskiepsy s¹ tañsze od lichwiarzy œwi¹tynnych?Tak—odrzek³ Enaburiasz.— Za ile je kupi³eœ, Ardaszirze?Ja.jeszcze tego nie zrobi³em.Ale z³oto zabra³eœ, co, lisie? — Iszmedagan wpad³ wewœciek³oœæ.Panie, zrozum, ¿e to nie jest takie proste! — broni³ siêArdaszir.— Wiesz, jacy s¹ uparci.Myœlê, ¿e za trzydzieœcidebenów nam je odsprzedadz¹.Za ile? Jesteœ rozrzutny, medyjski bêkarcie! — Iszmeda-gan wykrzywi³ usta ze z³oœci.181Mitanni nie znaj¹ prawdziwej wartoœci tabliczek z umow¹na po¿yczenie — uspokaja³ go Ardaszir.— Nie wiedz¹, jak jewykorzystaæ.Gdyby znali, musielibyœcie daæ przynajmniej zeczterdzieœci, a mo¿e nawet piêædziesi¹t.Nie musisz mnie l¿yæ,Iszmedaganie.Przestañcie wreszcie — wtr¹ci³ siê Enaburiasz.— Prze-cie¿ wszyscy nadstawiamy karku.Mój czas jest cenny, czy to ju¿ wszystko? — rzuci³ suchoIszmedagan.W³aœciwie tak.Nadal bêdziemy skupowali królewskieweksle, ty przeci¹gniesz na nasz¹ stronê Mitanni, w najgorszymrazie kupisz ich neutralnoœæ.Pierwszy oddali³ siê Iszmedagan.Aptekarz i Ardaszir wyszliz dziedziñca biblioteki d³ugo po nim i ruszyli w stronê domuEnaburiasza, stoj¹cego przy ziguracie Marduka.Szli w mil-czeniu.Aptekarz ba³ siê, ¿e jeœli jego plan zawiedzie, nie bêdziena tyle odwa¿ny, by odebraæ sobie ¿ycie.Nienawidzê tego drania.— szepn¹³ Ardaszir.Wiem, ale musisz nad sob¹ panowaæ.Trzeba uwa¿aæ natych dwóch, których przys³a³ mój brat.Szczególnie ten Hetytacoraz mniej mi siê podoba.Dlaczego?Przypomina mi cz³owieka, którego kiedyœ spotka³em.—Aptekarz zamyœli³ siê na d³u¿sz¹ chwilê.— Chyba wiem, kimon jest — podj¹³.— Ale jeszcze poczekajmy.— To by³oulubione powiedzenie Enaburiasza.— Poczekamy i zobaczymy.W oddali rozleg³o siê pianie kura.Na wschodzie nieboposzarza³o, noc zaczê³a czmychaæ znad miasta.Przyspieszylikroku.Ursilis od czasu przybycia do Babilonu zmieni³ siê nie dopoznania.Móg³ godzinami rozprawiaæ o tym, jak polowaæ nalwy, jakiej u¿ywaæ w³Ã³czni i dlaczego jest ona lepsza od topora182lub miecza.Babiloñczycy, szczególnie m³odzieñcy, którymdopiero sypnê³y siê brody, przychodzili do apteki Enaburiaszapo afrodyzjaki, a pracuj¹cy tam Ursilis wywo³ywa³ niema³¹sensacjê, przysparzaj¹c aptece klientów.Czêsto wychodzi³z nowymi kompanami na piwo i prowadzi³ d³ugie nocne roz-mowy o broni i polowaniach.Anchnum, który lubi³ spokóji ciszê, chodzi³ poirytowany.Najbardziej dra¿ni³o go to, ¿eUrsilis czuje siê dobrze nie tylko w jego towarzystwie.Zamyka³siê wiêc w bibliotece Enaburiasza i po kilka godzin dzienniezg³êbia³ tajniki akadyjskiego.Anchnumie, na bogów, m³ody cz³owiek nie powinienœlêczeæ bez przerwy nad tabliczkami — powiedzia³ pewnegodnia Ursilis.A co ciê obchodzi, co ja robiê? — burkn¹³ Anchnum.—Ca³e godziny przesiadujesz przy koœciach i piwie ze swoimikompanami.To co mam robiæ?Te¿ móg³byœ siê trochê rozerwaæ.Czekasz na kogoœ? —zaciekawi³ siê Ursilis, widz¹c, ¿e Anchnum co chwila spogl¹dana drzwi.A nawet jeœli, to co?Nie musisz byæ taki dra¿liwy.To siê ode mnie odczep.IdŸ sobie na piwo — odgryz³ siêAnchnum.Rozleg³o siê pukanie i do komnaty wkroczy³ Ardaszir.Anchnum od³o¿y³ tabliczki, zabra³ opoñczê ze sto³ka i w³o¿y³sanda³y.Idziesz z nim? — zdziwi³ siê Hetyta.Tak, Ursilisie.Chcia³em zobaczyæ miasto z tob¹, aleponiewa¿ piwo jest dla ciebie wa¿niejsze, wiêc wybacz.Wyszli.Ursilis obserwowa³ ich przez okno, a gdy zniknêli zarogiem, równie¿ wyszed³.Dogoni³ ich pod ziguratem Marduka.Byli dobrze widoczni, poniewa¿ Ardaszir nosi³ purpurowe szaty.Po kilku minutach skrêcili w w¹sk¹ uliczkê zastawion¹straganami z pra¿onym bobem, miêsem wisz¹cym na hakachi nieznoœnie œmierdz¹cymi gotowanymi krabami.183Ursilis przystan¹³.Ardaszir t³umaczy³ coœ Anchnumowi, poczym znów ruszyli.Szli w kierunku Niebiañskiej Bramy.Ty-si¹ce glinianych p³ytek w kolorze indygo tworzy³o elewacjê,jakiej Ursilis nigdy nie widzia³.Spojrza³ urzeczony na skrzydlatepotwory, które ³¹czy³y w swych postaciach pierwiastki ludzkie,lwie i ptasie z si³¹ bogów.Uœmiechn¹³ siê.Przypomnia³ sobielegendy, które s³ysza³, bêd¹c dzieckiem, w pa³acu królewskimw Hattusas, mówi¹ce o tym, ¿e kiedyœ takie demony utopi¹Babilon w morzu krwi.Nagle zorientowa³ siê, ¿e zgubi³ Ardaszira i Anchnuma.Zacz¹³ biec, potr¹caj¹c kilku handlarzy zbo¿em.W koñcu ichzobaczy³, znikali w³aœnie w ma³ej bramie, któr¹ tworzy³y dwakamienne ptaki sk³adaj¹ce skrzyd³a w rodzaj portalu.On tak¿eprzeszed³ przez bramê i znalaz³ siê w morzu zieleni, przetykanejmnóstwem kwitn¹cych bia³o krzewów.Szpaler drzewek ob-sypanych granatami prowadzi³ w g³¹b ogrodu.Us³ysza³ czyjœg³os i natychmiast schowa³ siê za pniem.To dobrze, ¿e Mitanni szukaj¹ porozumienia.To nawetbardzo dobrze, zwa¿ywszy na to, ile by³o z nimi k³opotu.Uwa¿asz, panie, ¿e ten ch³ystek bêdzie dobrym towaremna wymianê?Myœlê, ¿e nawet bardzo dobrym.Na szczêœcie wcale niemuszê go informowaæ o tym, jakie mam wzglêdem niegozamiary.Jest nam potrzebny i ju¿.Bêdzie najlepsz¹ gwarancj¹,jak¹ damy Mitanni.A co z tym egipskim szczeniakiem?On nas nie obchodzi.To jakiœ bêkart kap³ana Amona.A gdzie on siê podzia³?— Jest z Enuan¹.— Ursilis rozpozna³ g³os Ardaszira.Krew uderzy³a mu do g³owy.Mia³ ochotê krzyczeæ, wyæ tak,by usz³a z niego ca³a wœciek³oœæ.Zrozumia³, ¿e wpadli w pu³ap-kê du¿o groŸniejsz¹, ni¿ móg³ wyœniæ w najgorszym koszmarze.— Z Enuan¹ tak¿e s¹ same k³opoty, choæ nie ukrywam, ¿ema wrodzony talent, dziêki któremu wyœwiadczy³a nam wieledobrodziejstw.184Masz na myœli, panie, ¿e w ³Ã³¿ku ³atwiej jest zdobywaæinformacje?Mo¿esz to sobie nazywaæ, jak chcesz.Dzisiaj informacjaznaczy w najgorszym razie pieni¹dze, w najlepszym ¿ycie.Dlatego nie dziw siê Enuanie.Ona to po prostu lubi.Do niczegojej nie zmuszam.Jak rozmowy? — zmieni³ temat Ardaszir.Dobrze.W pa³acu nic nie wiedz¹ ani o nas, ani o tym, ¿eby³ tutaj Iszmedagan z Mari.Ach, ten typ.Nic nie poradz¹ równie¿ na to, ¿e osób, które s¹ namniezbêdne, nie darzysz szacunkiem.No, oczywiœcie opróczEnuany, której najwyraŸniej po¿¹dasz.Ale¿, panie!Ursilis po cichu wycofa³ siê w g³¹b ogrodu.Ju¿ wiedzia³,kim by³ rozmówca Ardaszira.To Enaburiasz.Teraz musi znaleŸæAnchnuma [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •