[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Je¿elipotrzeba nam maszyn czy urz¹dzeñ, sprowadzamy je z zewn¹trz, razem zlekarstwami, podstawowymi narzêdziami rolniczymi i tak dalej.Poœrednicz¹ w tymzawsze nasi ludzie, a nikt jeszcze nie wykry³ naszych szlaków przez góry.Nielicz¹c tych transakcji, jesteœmy tu samowystarczalni.Nasze, jak pan to nazwa³,wychowanie bierze siê ze zrozumienia, jak ogromny skarb mamy w rêkach.Izolacjaod œwiata to rzecz umowna.Sam siê pan przekona.Daniel wyjaœnia³ dalej, ¿e od dzieciñstwa ka¿dy cz³onek Halidonu uwa¿a siê zawybrañca losu i musi swoimi uczynkami potwierdziæ w³asn¹ wyj¹tkowoœæ.Odnajwczeœniejszych lat wpaja siê dzieciom zasadê pracy dla wspólnego dobra, przyjak najpe³niejszym wykorzystaniu indywidualnych talentów.Cz³onkowie plemieniapoznaj¹ ze wszystkimi szczegó³ami zewnêtrzny œwiat, jego proste zasady,komplikacje, pokój i gwa³t, ca³e dobro i ca³e z³o.Niczego siê przed dzieæminie ukrywa, nie pozwala siê fantazjom zastêpowaæ wiedzy.Realne pokusyrównowa¿¹ - mo¿e wrêcz do przesady, jak przyzna³ Daniel - realne kary.Kiedy zbli¿aj¹ siê dwunaste urodziny, ka¿de dziecko z plemienia przechodziseriê prób pod czujnym okiem starszych rady Halidonu.Ostatni¹ próbê nadzorujesam minister Na podstawie tych prób wybiera siê dzieci, które przejd¹ szkoleniew szerokim œwiecie na zewn¹trz.Przygotowuje siê je do tego przez trzy lata,ucz¹c konkretnych umiejêtnoœci i fachu.Z ukoñczeniem szesnastego roku ¿ycia wybrani ch³opcy i dziewczynki od³¹czaj¹siê od Halidonu i zaczynaj¹ nowe ¿ycie na zewn¹trz, pod opiek¹ przybranejrodziny, w której ojciec i matka tak¿e s¹ cz³onkami plemienia.Nie licz¹crzadkich wizyt w górskiej osadzie i spotkañ z prawdziwymi rodzicami, dzieciprzez kilka lat zdane s¹ na pomoc przybranych wychowawców.- Nikt wam nie ucieka? - zdziwi³ siê Alex.Niezmiernie rzadko - odpar³ Daniel.- Kwestia nadzwyczaj dok³adnej selekcji.A jeœli selekcja oka¿e siê niedok³adna? Je¿eli powstaje groŸba.Na to pytanie nie odpowiem - przerwa³ minister.- Powiem tylko, ¿e LabiryntAkaby to miejsce straszniejsze od ka¿dego wiêzienia.Dziêki temu i tu, i nazewn¹trz ma³o kto oœmiela siê nam sprzeciwiæ.Dezercje zdarzaj¹ siê ogromnierzadko.Z tonu g³osu Daniela McAuliff wywnioskowa³, ¿e nie warto dr¹¿yæ tego tematu.- Sprowadzacie dezerterów z powrotem?Daniel pokiwa³ g³ow¹.Cz³onkowie Halidonu dobrowolnie utrzymywali swoj¹ liczbê na sta³ym poziomie,poprzez kontrolê urodzeñ.Daniel twierdzi³ zreszt¹, ¿e na ka¿de ma³¿eñstwopragn¹ce mieæ wiêcej dzieci przypada inne, które chce mieæ jedno dziecko albowcale.Minister doda³, ku zaskoczeniu McAuliffa:- Ma³¿eñstwa zawierane s¹ pomiêdzy nami a osobami z zewn¹trz.Jest to, popierwsze, nieuniknione, po drugie zaœ, po¿¹dane.Si³¹ rzeczy procedura musi byæskomplikowana i trwa wiele miesiêcy, w myœl bardzo œcis³ych przepisów.Znów selekcja, tylko w odwrotn¹ stronê?Najostrzejsza, jaka mo¿e byæ.Pod sta³ym nadzorem rady.A co siê dzieje, je¿eli ma³¿eñstwo oka¿e siê.Kolejne niedozwolone pytanie, doktorze.Wydaje mi siê, ¿e kary musz¹ byæ surowe - podpowiedzia³ Alex.Mo¿e siê panu wydawaæ, co siê panu ¿ywnie podoba - uci¹³ Daniel, ruszaj¹c przezpastwisko.- Najwa¿niejsze, ¿eby pan zrozumia³, i¿ na ca³ym œwiecie, wszêdzie,mamy dziesi¹tki naszych rodzin, zakonspirowanych.Mamy wtyczki wszêdzie, wewszystkich zawodach, w rz¹dach, w tuzinach uniwersytetów i instytutów.Niedowie siê pan nigdy, ¿e ktoœ jest cz³onkiem Halidonu.Na tym w³aœnie poleganasza groŸba, st¹d te¿ p³ynie nasze poczucie bezpieczeñstwa.Chce pan powiedzieæ, ¿e je¿eli opowiem komuœ, czego siê dowiedzia³em, ka¿eciemnie zabiæ?-Pana, ca³¹ pañsk¹ rodzinê.¯onê, dzieci, rodziców.A je¿eli akurat nie mapan rodziny, zabijemy kochankê, najbli¿szych wspó³pracowników, wszystkich,którzy mogli lub mog¹ mieæ wp³yw na pañskie ¿ycie.Mo¿emy wymazaæ po panuwszelki œlad, wszelkie wspomnienie.Musielibyœcie najpierw znaæ wszystkich, z którymi siê kontaktujê, pods³uchiwaæwszystkie telefony.Œledziæ mnie, minuta po minucie.Nikogo nie staæ na takiezabiegi! Przeciwnie, to ja mogê rzuciæ na was ca³¹ armiê, to ja mogê waswytropiæ!Ale nie uczyni pan tego - dokoñczy³ Daniel cichym g³osem, kontrastuj¹cym zwybuchowymi s³owami McAuliffa.- Z tej samej przyczyny, dla której nie zrobilitego przed panem inni.ChodŸmy.Jesteœmy prawie na miejscu.Stali na skraju po³a, maj¹c za sob¹ ¿yw¹ pl¹taninê liœci.D¿unglê Cock Pituspowija³a ju¿ atramentowa czerñ.Zupe³nie nagle przestwór rozdar³o przenikliwe,niesamowicie wibruj¹ce wycie, które by³o jak zawodzenie, jak p³acz nieludzkiejistoty.Ton by³ niski i zdyszany, a roznosz¹c siê echem, siêga³ do najdalszychzakamarków œwiata.Przypomina³ dŸwiêk gigantycznego oboju, wznosz¹c siêniespiesznie, zacieraj¹c w prost¹ garœæ muzycznych sylab i znów puchn¹c wwysokie, prosz¹ce skomlenie.DŸwiêk nasila³ siê coraz bardziej.W jego echach zaczê³y pobrzmiewaæ basowetony, które szybowa³y nad d¿ungl¹ i rozbija³y siê o skalne œciany z tak¹ moc¹,¿e wydawa³a siê wibrowaæ ca³a ziemia.Zew ucich³ nagle.McAuliff wci¹¿ sta³ jak wroœniêty.W oddali widzia³ przedsob¹ ludzkie sylwetki, maszeruj¹ce przez ³¹kê powoli, lecz pewnie, miarowymkrokiem, wœród rozmno¿onych cieni wieczoru.Kilku spoœród tych ludzi nios³otl¹ce siê pochodnie.Zrazu McAuliff dostrzeg³ tylko cztery czy piêæ ludzkich sylwetek, krocz¹cych odstrony bramy, lecz zaraz ujrza³ nastêpne na po³udniowym brzegu smolistegojeziora.Inni wynurzyli siê z ciemnoœci po pó³nocnej stronie ³¹ki.Powierzchniêwody ciê³o kilka p³askodennych ³Ã³dek, ka¿da z pochodni¹ na pok³adzie.Po niewielu minutach ludzi by³o ju¿ dziesiêciu, dwudziestu, trzydziestu.McAuliff straci³ wreszcie rachubê.Nadchodzili zewsz¹d.Dziesi¹tki ludzkichsylwetek zd¹¿a³y niespiesznie, ko³ysz¹c siê lekko, przez nocne pola, wszystkiew tê sam¹ stronê.Wszyscy szli ku miejscu, gdzie stali Daniel i McAuliff.Potem znów rozleg³o siê nieludzkie zawodzenie, jeszcze g³oœniejsze ni¿ przedtem- choæ wydawa³o siê to niemo¿liwe.McAuliff przy³apa³ siê na tym, ¿e zatykasobie uszy.Wibracje, jakie czu³ w skroniach i w ca³ym ciele, zaczê³y musprawiaæ ból, fizyczny ból.Gdy Daniel tr¹ci³ go w ramiê, McAuliff okrêci³ siê b³yskawicznie, jak podciosem.Przez sekundê myœla³ nawet, ¿e ktoœ go uderzy³, tak¹ torturê czu³ wciele, kiedy woko³o roznosi³ siê og³uszaj¹cy, straszliwy i przeci¹g³y zew.- IdŸmy - szepn¹³ Daniel.- Hollydoon mo¿e pana okaleczyæ.McAuliff wiedzia³, ¿e siê nie przes³ysza³.Daniel nie wypowiedzia³ feralnegos³owa jako „Halidon", lecz w³aœnie hollydoon, jak gdyby pulsuj¹cy i og³uszaj¹cydŸwiêk przyzwa³ go z powrotem ku innej, starszej i bardziej prymitywnej mowie.Daniel ruszy³ szybkim krokiem, prowadz¹c Alexa prosto ku nieprzebitej œcianieroœlinnoœci.Nagle jednak zacz¹³ schodziæ w dó³, rodzajem rowu czy okopuwyrytym w pod³o¿u d¿ungli [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •