[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mat poinformowa³ go i przez chwilê znów siê zdawa³o, ¿e mo¿ejednak za nim pogoni.Zdecydowa³ inaczej.M¹drze.Czarne pikiby³y szybkie jak b³yskawice, a z krótkim mieczem trzeba by³opodejœæ blisko.W ka¿dym razie Amathera tuli³a siê do niego takmocno, ¿e donik¹d by nie pobieg³.Mat zdj¹³ swój kapelusz z koñca drzewca wbitego ostrzem wziemiê ashandarei i nasadzi³ na g³owê.— Marnujemy œwiat³o dnia — oznajmi³, nie wyjmuj¹ccybucha z ust.— Czas, byœmy ruszali.Nie grzeb siê, Tuon.Twojerêce s¹ ju¿ doœæ czyste.— On sam próbowa³ mówiæ do niej„Skarbie", ale od czasu, gdy w Maderin jednostronnieproklamowa³a swoje zwyciêstwo w tej grze, udawa³a, ¿e nies³yszy jego s³Ã³w, kiedy siê tak zwraca³.Oczywiœcie, w ogóle siê nie spieszy³a.Zanim wróci³a namiejsce postoju i wytar³a d³onie w ma³y rêcznik, który SeluciaRobert Jordan – Ko³o Czasu – „Ksi¹¿ê Kruków”Rozdzia³ VIIIzazwyczaj suszy³a na ³êku swojego siod³a, Nerim, z Lopinemzakopali dó³ na odpadki, spakowali resztki posi³ku, schowali je wjukach Nerima i zalali ogieñ wod¹ ze strumyka, przyniesion¹ wskórzanych sk³adanych wiadrach.Z ashandarei w d³oni Mat gotówby³ dosi¹œæ Oczka.— Dziwnym jest cz³owiek, który spokojnie pozwala oddaliæsiê jadowitym wê¿om — powiedzia³a Tuon.— Wnioskuj¹c zreakcji tego cz³owieka, czarna pika jest jadowita, nieprawda¿?— Bardzo — poinformowa³ j¹.— Ale wê¿e nie k¹saj¹niczego, czego nie mog¹ zjeœæ, chyba ¿e czuj¹ siê zagro¿one.—Wsadzi³ stopê w strzemiê.— Mo¿esz mnie poca³owaæ, Zabaweczko.Zadr¿a³.Poniewa¿ przemówi³a zupe³nie swobodnym g³osem,wszystkie oczy spoczê³y na nich.Twarz Selucii by³a do legostopnia pozbawiona wyrazu, ¿e trudno ju¿ o bardziej dobitnywyraz dezaprobaty.— Teraz? — zapyta³.— Kiedy zatrzymamy siê na noc,mo¿emy pójœæ na spacer i.— Do wieczora mogê zmieniæ zdanie, Zabaweczko.Nazwij tokaprysem, ³ask¹ damy dla cz³owieka, który pozwala odejœæ wspokoju jadowitym wê¿om.— Mo¿e dla niej by³ to kolejny omen?Zdj¹³ kapelusz, ponownie wbi³ czarn¹ w³Ã³czniê w ziemiê,wyj¹³ fajkê z ust i poca³owa³ j¹ skromnie w pe³ne usta.Pierwszypoca³unek powinien byæ delikatny.Nie chcia³, by uzna³a go zanatrêta czy brutala.W koñcu nie by³a tawernian¹ dziewk¹, któr¹bawi¹ klapsy i ³askotki.Poza tym prawie namacalnie czu³ na sobiewszystkie spojrzenia.Ktoœ siê zaœmia³.Selucia przewróci³aoczami.Tuon zaplot³a ramiona na piersiach i spojrza³a na niego spodd³ugich rzês.— Czy przypominam ci w czymœ twoj¹ siostrê? — zapyta³agroŸnie.— A mo¿e matkê? — Ktoœ siê zupe³nie otwarcierozeœmia³.I nie on jeden.Mat ponuro wystuka³ fajkê o obcas buta, po czym wsun¹³ j¹ dokieszeni kaftana.Odwiesi³kapelusz na koniec drzewca,ashandarei.Je¿eli chce prawdziwego poca³unku.Czy wczeœniejnaprawdê wyobra¿a³ sobie, ¿e bêdzie zbyt drobna w jegoramionach? By³a szczup³a — prawda — i filigranowa, ale mieœci³asiê idealnie w jego uœcisku.Pochyli³ siê nad ni¹.Nie by³a pierwsz¹kobiet¹, któr¹ ca³owa³.Wiedzia³, jak to siê robi.Ale o dziwo — amo¿e wcale nie — ona nie wiedzia³a.By³a wszak pojêtn¹uczennic¹.Bardzo pojêtn¹.Robert Jordan – Ko³o Czasu – „Ksi¹¿ê Kruków”Rozdzia³ VIIIKiedy na koniec j¹ puœci³, przez chwilê sta³a, patrz¹c na niego ipróbuj¹c odzyskaæ dech w piersiach.Wreszcie oddech powróci³,cokolwiek przyspieszony.Metwyn zagwizda³ z podziwem.Matuœmiechn¹³ siê.A co ona sobie myœli o ewidentnie pierwszymprawdziwym poca³unku w ¿yciu? Mimo to próbowa³ siê nieuœmiechaæ zbyt szeroko.Nie chcia³, ¿eby pomyœla³a sobie, i¿triumfuje.Musnê³a koniuszkami palców jego policzek.— Tak te¿ myœla³am — powiedzia³a g³osem jak lej¹cy siêmiód.— Masz gor¹czkê.W twoje rany musia³a wdaæ siê infekcja.Mat zamruga³.Poca³owa³ j¹ tak, ¿e dreszcz powinien j¹przeszyæ od stóp do g³Ã³w, a ona myœli tylko o jego rzekomejgor¹czce? Znowu pochyli³ siê nad ni¹ — tym razem nie bêdzie wstanie ustaæ na nogach! — ale odepchnê³a go d³oni¹.— Selucia, przynieœ szkatu³kê z maœciami, któr¹ dosta³am odpana Luki — rozkaza³a.Selucia pobieg³a szukaæczarno-bia³egowierzchowca Tuon.— Nie mamy teraz czasu — protestowa³ Mat.— Nasmarujêsiêwieczorem.— Równie dobrze móg³by w ogóle siê nieodzywaæ.— Rozbierz siê, Zabaweczko — powiedzia³a tym samym³onem, jakiego u¿ywa³a wobec swej pokojówki.— Maœæszczypie, jednak spodziewam siê, ¿e bêdziesz odwa¿ny.— Nie mam zamiaru.— Ktoœ nadje¿d¿a — oznajmi³ Harnan.Siedzia³ ju¿ w siodleciemnego gniadosza z bia³ymi przednimi pêcinami, trzymaj¹cuzdêprowadz¹cego w jednej z kolumn jucznych konia.— ToVanin.Mat wskoczy³ na grzbiet Oczka, ¿eby mieæ lepszy widok.Dwóch jeŸdŸców zbli¿a³o siê do nich galopem, omijaj¹c powalonedrzewa.Widzia³ wprawdzie bu³anka Chela Vanina, ale i takrozpozna³by cz³owieka.Nikt tak gruby i wygl¹daj¹cy w siodleniczym worek ³oju nie da³by rady narzuciæ takiego tempa.Aletamten utrzyma³by siê pewnie na rozjuszonej dzikiej œwini.Awtedy Mat rozpozna³ równie¿ drugiego jeŸdŸca, za którympowiewa³y po³y p³aszcza, i poczu³, jakby otrzyma³ cios w ¿o³¹dek.Nie by³by zaskoczony, gdyby w tej chwili koœci zechcia³y siêzatrzymaæ, ale nic takiego nie nast¹pi³o [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •