[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Udawałem, że chcę jedną z nich wybrać, gdy nagle ujrzałem te cudowne stare drzwi.W jednej chwili przez nie przeszedłem, a za mną ów młody sklepikarz.Nikt nie był bardziej zaskoczony od niego, gdy ujrzał trawę ulicy i rosnące wśród niej purpurowe kwiaty.Przebiegł w swym kitlu na drugą stronę i w samą porę się zatrzymał, bo tam kończył się świat.Spoglądając w dół za krawędź trotuaru ujrzał, zamiast zwykłych, kuchennych okien, białe chmury i błękitne niebo.Bladego i z trudem łapiącego oddech podprowadziłem do starych, tylnych drzwi sklepu i lekko popchnąłem.Sądziłem, że bardziej posłuży mu powietrze po tej stronie ulicy, którą zna.Bezwolnie więc wszedł do środka.Gdy tylko drzwi zamknęły się za zdumionym sprzedawcą, skręciłem w prawo i ruszyłem ulicą, aż ujrzałem ogrody i chaty oraz czerwoną plamkę kręcącą się po ogródku.Wiedziałem, że to stara wiedźma odziana w szal.— Przychodzisz znów zmienić swe złudzenia? — spytała.— Przyszedłem z Londynu — powiedziałem.— Chcę zobaczyć Singanee.Chcę się udać do jego pałacu ze słoniowej kości, za górami elfów, gdzie otchłań ametystowa.— Nie ma to jak zmienić swe złudzenia — powiedziała — inaczej stajesz się zmęczony.Londyn to dobre miejsce, ale od czasu do czasu chce się zobaczyć góry elfów.— A więc znasz Londyn? — spytałem.— Oczywiście, że znam — rzekła.— Potrafię śnić tak samo jak ty.Nie jestem jedyną osobą, która potrafi wyobrazić sobie Londyn.Ludzie okropnie trudzili się w jej ogrodzie; właśnie była najgorętsza pora dnia, a oni kopali łopatami.Wiedźma odwróciła się nagle by długim, czarnym kijem smagnąć jednego z nich po plecach.— Nawet moi poeci czasami udają się do Londynu — powiedziała do mnie.— Czemu go uderzyłaś? — spytałem.— Żeby pracował.— Przecież on jest zmęczony.— Pewnie, że jest — odparła.Przyjrzałem się ziemi i zauważyłem, że była twarda i sucha.Każda jej łopata, jaką ci utrudzeni ludzie przerzucali, była pełna pereł.Niektórzy jednak siedzieli zupełnie bezczynnie, obserwując fruwające po ogrodzie motyle, a stara czarownica wcale nie biła ich.Spytałem ją, kim są kopiący.— To moi poeci, wykopują perły.— Na co ci tyle pereł? — zapytałem.— Żeby nakarmić wieprze, oczywiście.— Ale czy wieprze lubią perły?— Oczywiście, że nie — odrzekła.Pytałbym dalej, lecz z chaty wyszedł ten stary, czarny kot, i nic nie mówiąc patrzył na mnie dziwnie.Domyśliłem się więc, że zadaję głupie pytania.Spytałem dlaczego niektórzy poeci lenili się, obserwując motyle i nie byli bici.— Motyle wiedzą, gdzie ukryto perły, a oni czekają aż któryś z nich przysiadzie nad zakopanym skarbem.Nie mogą kopać, dopóki nie wiedzą gdzie — rzekła wiedźma.Nagle faun wynurzył się z rododendronowego gaju i zaczął pląsać w brązowym kręgu, który otaczał fontannę.Odgłos jego kopyt tańczących na brązie był tak piękny, jak dźwięk dzwoneczków.— Dzwonią na herbatę — powiedziała wiedźma.Wszyscy poeci rzucili swe łopaty i poszli za nią do domu.Udałem się za nimi.Zarówno czarownica, jak i my wszyscy szliśmy za czarnym kotem, który, wyginając grzbiet i podnosząc ogon, kroczył ogrodową ścieżką wyłożoną niebieskimi kafelkami, przez czarny ganek i otwarte, dębowe drzwi do pokoiku, gdzie czekała herbata.A w ogrodzie zaczęły śpiewać kwiaty i szemrała fontanna.Dowiedziałem się, że fontanna z jakiegoś zupełnie nieznanego morza czerpie wodę i czasami wyrzuca pozłacane szczątki rozbitych galeonów, o których słuch zaginął, a które zatonęły podczas sztormów na morzu nikomu nieznanym, lub roztrzaskanych na kawałki w bitwach nie wiedzieć z kim toczonych.Niektórzy nazywali je solą, ponieważ pochodziły z morza, zaś inni mówili, że ta sól to łzy marynarzy.Niektórzy z poetów wyjęli z wazonów wielkie kwiaty i rozsypali ich płatki po pokoju, inni coś mówili nikogo nie słuchając, a jeszcze inni śpiewali.— Przecież oni są tylko dziećmi, mimo wszystko — powiedziałem.— Tylko dziećmi! — powtórzyła czarownica, która właśnie rozlewała wino z pierwiosnków,— Tylko dziećmi — powtórzył stary, czarny kot.I wszyscy zaczęli się ze mnie śmiać.— Najmocniej przepraszam — — powiedziałem.— Nie to chciałem powiedzieć.Nie zamierzałem nikogo obrazić.— Przecież on nie ma o niczym pojęcia — rzekł stary, czarny kot.Śmiali się nadal, póki nie położono poetów do łóżek.A wtedy spojrzałem na znaną nam dziedzinę i obróciłem się do drugiego okna, które wychodziło na góry elfów.Wieczór zdawał się być z szafiru.Zobaczyłem, iż moja droga zaczyna już tonąć w mroku, więc kiedy ją odnalazłem zszedłem na dół schodami do saloniku wiedźmy, przeszedłem przez drzwi i jeszcze tej nocy dotarłem do pałacu Singanee
[ Pobierz całość w formacie PDF ]