[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaprzeczyła.— Upije się moim grogiem — powiedziała i na jej twarzy pojawił się ten sam uśmiech, który mu coś przypominał, a on nie wiedział co.Wziął dwa grogi — były złociste, nad nimi unosiła się para.W kiosku radio cicho grało piosenkę z filmu Podstęp przy stoliku.W ogrodzie za stołem siedzieli dwaj młodzieńcy ze sportowymi workami i hokejkami na ramionach.Ujrzawszy konia, ucichli i zaczęli rozmawiać półgłosem o zwierzętach.Było to wszystko bardzo piękne.Natalia na swych wysokościach piła grog jak księżniczka, biały koń stał zasłuchany w jakieś swoje, jedynie dla koni słyszalne dźwięki, bez ruchu, jak gdyby wiedział, że jego pani trzyma w jednej ręce grubą szklanicę, w drugiej łyżeczkę i miesza.— Pyszne, prawda? — spytał Łukasz.Usiadł sobie na jednej z ławek i sączył swój grog, czuł, jak on go szybko upaja, patrzył na Natalię i konia.— Pycha — rzekła i zmrużyła oczy.Tutaj, w świetle, które przenikało przez okno kiosku, była znowu w normalnych kolorach, nie taka biała i jasna jak tam na błoniu, bardziej rzeczywista i znowu olbrzymia na koniu wśród zwykłych przedmiotów.— Grozi mi straszne niebezpieczeństwo zakochania się — powiedział Łukasz.— W pani i w koniu.Spojrzała na niego przez chwilkę poważnie, pokręciła przecząco głową i dopiła grog.— Może coś jeszcze? Coś słodkiego? — zaproponował.— Dziękuję.Było to wspaniałe.Muszę wracać.Szukaliby mnie.Postawił szklanki na obdartej, obciągniętej ceratą ladzie.Facet w okularach oparty łokciami o stół patrzył na Natalię.Rzekł:— Gdyby obok nie było tego cyrku, myślałbym, że wróciłem w dzieciństwo.— I stale na nią bez ruchu patrzył.Wyszli z ogrodu.— Czy jest pani trochę cieplej?— Jest mi wspaniale — powiedziała.— Miał pan znakomity pomysł.Tylko żeby teraz kobyłka się nie plątała.— Roześmiała się.Wracali leteńską równiną.Gdy tylko wychylił się spoza drzew księżyc, znowu tak nierzeczywiście zbladła i ona, i koń, znowu w jakiś zagadkowy sposób wytworzyła się przegroda między ulicą, która znajdowała się teraz po lewej stronie, a resztą świata, gdzie cichuteńko, lekko, w tajemnym milczeniu stąpało zwierzę z jeźdźcem na grzbiecie.Powrotną drogę przebyli w zupełnej ciszy.Zatrzymali się przed ogrodzeniem cyrku.— Niech pani jeszcze nie odchodzi — powiedział i położył dłoń na karku konia.Patrzyła gdzieś ponad równiną, później chwilkę za ogrodzenie — była wysoko, więc z pewnością widziała wszystko, co dzieje się wewnątrz i to zadecydowało o szybkim podjęciu przez nią decyzji.— No dobrze.Dlatego, że mi pan przypomina tego rosyjskiego porucznika.— Czy była pani w nim zakochana? — zapytał nie wiedząc, co go bardziej boli, to pytanie, czy tajemniczy, nieznany świat tam za ogrodzeniem między cyrkowymi wozami, gdzie dojrzał na sznurze jakąś damską bieliznę i zasłyszał fragment rozmowy w nieznanym języku.W białawej ciemności mignął malutki ponny, jakby uciekający przed pójściem na spoczynek, jak gdyby go teraz ktoś wołał przytłumionym głosem.Przy jednym z wozów znajdowała się weranda i świeciła zawieszona tam lampa.Pod lampą siedziała starucha i szyła coś w rękach.Mężczyzna w zielonej kurtce otworzył mercedesa i czegoś w nim szukał.Łukasz nie umiał sobie wyobrazić tego, że tutaj mieszka również ona, że na sznurze wisi jej wędrowna bielizna, sukienka i pończochy, że pracuje w wozie cyrkowym, a może także jeździ chryslerem po zakupy i do fryzjera… tkwił w tym męczący, niejasny urok i dziwny smutek.— Natalio — powiedział z rozpaczą i pogłaskał jej ramię w tym zielonym mięciutkim rękawku.— A dlaczego… dlaczego pani z nim nie żyje?— To… to niemożliwe.— Dlatego, że pracuje pani w cyrku?— Dlatego także — powiedziała.Szli chwilę w milczeniu wśród brzóz, po dróżce prowadzącej ku schodom z widokiem na Pragę.Niejasno życzył sobie zawieść ją w dół, do centrum, na ulice miasta, aby przekonała się, że jej praca w cyrku wcale mu nie przeszkadza, chciałby pojechać z nią i jej koniem aż na plac Wacława.Szli asfaltowymi dróżkami parku na Letnej, kopyta stukały, cienie w świetle wschodzącego księżyca ukazywały oczom nieznane zakątki, pełne uroku i wywołujące jakąś tęsknotę.Była jesień, koń deptał liście, nowe stale spadały bezdźwięcznie takim niewiarygodnie cichym ruchem jak sen.W parku nie było prawie nikogo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]