[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.”— „Ona przywołała Moc na miejscu i pamiętała!”— „Nie całą, poza tym tam jest inaczej — Lew traci kontrolę, przestaje widzieć cokolwiek poza czubkiem własnego nosa.”Głosy umilkły równie nagle, jak się pojawiły.Właściwie to chyba nie były głosy.Raczej czyjeś myśli, tak wyraźne, że niemal słyszał ton formułowanych słów i ich dźwięczny tembr.Powoli wracały strzępy wspomnień, obrazy, skojarzenia…Jeden „głos” — żeński, młody, prawie dziecinny, ale już pełen siły — wibrował potęgą, choć nie odkrytą do końca.Budził wiele skojarzeń: kaskadę wody, mruczenie kota, plusk kamyka wrzuconego do jeziora przez roześmiane dziecko, złowrogi pomruk wydobywający się z gardzieli drapieżnika tuż przed atakiem, jęk rozkoszy i szelest jedwabiu.Dla niektórych był ostatnim dźwiękiem przed śmiercią.Słyszał go wielokrotnie w snach.Powiedziała kiedyś „Nazywam się Alicja.Lubię to imię”, przypomniał sobie z uśmiechem.Drugi „głos” budził wspomnienia o wiele bardziej odległe, napływające gdzieś spoza czasu, który odnosił do siebie.Do siebie? Nie wiedział nawet, kim jest, a bardzo chciał się tego dowiedzieć.„Głos” był jak: szum morza, odległy grzmot, pieśń wojowników, wieszcząca koszmar pokonanym i dziką radość zwycięzcom, która pochodziła z czasów, gdy świat był daleki od rozkładu.Ponad wszystko jednak przypominał śpiew wichru bawiącego się maleńkimi ziarenkami piasku na skraju pustyni… Złowrogi śpiew wiatru.Złociste ziarenka piasku… tuż przed nim otwierają się dwie szpary złocistego oślepiającego światła.Złotooki.Wędrowiec luster i snów.Jakże dawno nie widział tych istot… Ten był jednym z ostatnich.Czarny kształt wyłaniał się powoli z otaczającej ich pustki, wokół złotych oczu tworzył się zarys potężnej sylwetki.Przyglądał się zafascynowany gęstniejącej materii — „zapomniałem, jak to pięknie wygląda”, pomyślał.Rosnąca w oczach postać Złotookiego zadawała kłam panującej wokół ciemności.Była czernią na tle czerni.Z trudem powstrzymał odruch dotknięcia go — jego futro było kusząco miękkie, można było weń zapaść i nigdy się nie obudzić.Istota przeciągnęła się zmysłowo.Obok uformowała się druga — nieco mniejsza (tak miało pozostać przez kilka tysiącleci) — rozejrzała się, zakołysała puszystym ogonem i otarła się o bok ojca.„Dzieci Bast.Przetrwały.Bast miała rację — zawsze spadną na cztery łapy.Przynajmniej te najsilniejsze, a tylko takie ceni Cryo’na”.Złote oczy spojrzały sondujące Wspomnienia nadeszły oszalałym korowodem.Bogowie i Boginie postanowili… tysiąclecia prób… W barierze wzniesionej przez szaleńców w końcu zaczęły pojawiać się rysy i pęknięcia, nie umieli upilnować… to szansa, to znak… Ten, który Postanowił zastąpić wszystkich, upadnie… To znak… Ta, która sprzeciwiła się wszystkim, upadnie… To znak… Byłoby proste, ale wszyscy, jak zwykle, wdali się w spór… ale to koniec, to znak., musi przejść na drugą stronę TAMTYCH snów, przemknąć przez barierę.— „Panie, czy wszystko w porządku?”— „Lepiej” — odparł z wahaniem.„Nie mówić”, dopowiedział już tylko do siebie.Oddzielony od swej Całości przez barierę, dla ostrożności pozbawiony pamięci i Mocy (ale, cholera, i tak przeciskała się do niego wszystkimi możliwymi szczelinami), zapragnął po prostu spokoju.Tego się nikt nie spodziewał, a już On najmniej.Całość.Zdradziła Go własna prywatna natura Poszukiwacza, która znalazła…— „Obawialiśmy się, Panie, że coś jest wbrew zamysłom…” — mruknęła w jego myślach słowami — nie — słowami Alicja.Urwała, gdy błysnęły ogromne hakowate pazury.Złotooki trzepnął ją łapą przez kark i zmieniła się w napuszony kłąb czerni i bólu.Robert, który zdecydował się chwilowo pozostać przy tym imieniu, uśmiechnął się z uznaniem.Na mgnienie oka przed zetknięciem się z ciałem córki, pazury znikły.Sprytne Dzieci Bast.Złotooki był ostatnią istotą we wszystkich możliwych płaszczyznach, która skarciłaby własny pomiot, ale nie znali go zbyt dobrze i chcieli uczynić zadość jego próżności.Ot tak, na wszelki wypadek.Bo prędzej czy później nawet Bogom spojrzą prosto w twarz, żeby oznajmić swój kaprys i łaskawie dać się pogłaskać.— „Milcz, głupia, mówiłem, że to nie nasza sprawa.My mamy wskazać najsłabszy punkt, żeby nie było straty czasu”.— „Więc nie traćmy czasu, posłańcy Cryo’ny, a kiedyś docenię wasze starania” — w ostatniej chwili powstrzymał się przed słowem „słudzy”.Te demony mogły być wyjątkowo złośliwe i niebezpieczne dla każdego.— „Jeszcze go nie tracimy, czekamy, aż Ona się zamyśli, wtedy zwiększy się szansa, że Alhatlarell nic nie zauważy, zwłaszcza, że choć to dziwne, Ona może nie chcieć zauważyć.Ale to oczywiście, tylko moja własna, nie potwierdzona opinia” — po tej tyradzie odsunęła się demonstracyjnie od Złotookiego.Nie była już tak obcesowa jak wtedy, gdy zorientowała się, że z jakiegoś powodu Robert nic nie pamięta, ale nadal w jej sło — wach — nie — słowach pobrzmiewała nuta bezczelności.To mu się nawet podobało, nie znosił czołobitności, tylko siłę i zuchwałość.I mądrość.Mądra jeszcze nie była, lecz to przyjdzie z czasem.Pod warunkiem, że nie przekroczy granicy… ale cóż.Chyba wie, że jest bezpieczna.Utarczka z Bast nie wyjdzie mu na zdrowie.Nie teraz.No i lubił krnąbrnego demona.Wróciło wspomnienie wyprawy na drugą stronę snu.Zastanawiające, jak bardzo strzępek śmiertelnego ciała pragnął pozbyć się tej wiedzy… Coś było nie w porządku.Była tak wspaniała, że aż ściskało w gardle, ale nie mogła ukryć skazy, która zmąciła jaźń Księżycowej Pani.Ale to nie była Ogrody Światłości, ani nawet Równina Ognia, tylko zupełnie nowe wcielenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]