[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzruszony tym objawem przywiązania, wziął Bobika na ręce, zaniósł za bramę i puścił na ulicę.- A teraz idź do domu - powiedział łagodnie - cmentarz nie jest dla piesków.Bobik położył się na chodniku koło bramy i czekał, dopóki grabarz się nie oddalił, po czym stwierdziwszy, że nie można prześliznąć się pod bramą, bo otwór jest za mały, próbował zwyczajem terierów podkopać się.Drapał i drapał nieustępliwie kamienie, aż połamał pazurki i do krwi pokaleczył kosmate łapki.Wreszcie dał za wygraną i położył się z nosem wetkniętym pod bramę.Przed samym zamknięciem cmentarza zatrzymał się przed bramą jakiś powóz.Pani w czerni, z olbrzymim bukietem kwiatów, wysiadła i szybkim krokiem weszła przez bramę.Bobik wśliznął się za nią i znikł.A kiedy już noc zapadła, kiedy na moście zaświecono latarnie, a pan Traill wyszedł przed drzwi gospody i tęsknie wyglądał, do kogo by tu zagadać, kiedy grabarz Jakub Brown zamknął na noc wrota cmentarza i poszedł do swego mieszkanka na wieczerzę, Bobik wyszedł z ukrycia i wyciągnął się jak długi na grobie Starego Jaśka.ROZDZIAŁ CZWARTYDOBRY OPIEKUNW jakiś kwadrans po zwykłym wystrzale południowym, w porze największego tłoku i gwaru w gospodzie na placu Franciszkańskim, pan Traill poczuł tak delikatne szarpnięcie za nogę, że dopiero za drugim razem zwrócił uwagę, co to takiego.W tłoku głodnych gości ledwo że starczyło miejsca Bobikowi na wykonanie najpiękniejszej sztuki - ale przecież stanął na dwóch łapkach i „prosił”.Gospodarz ucieszył się serdecznie, bo od paru dni dręczyły go wyrzuty sumienia.Pochylił się, pogłaskał psinę i rzekł:- Dobry piesek! A gdzie Stary Jaśko?Bobik zawył cichutko i przypadł do ziemi.Pan Traill wziął go na ręce i rozejrzał się po lokalu.Nie widząc Jana, tknięty złym przeczuciem, zaniósł pieska na zwykłe miejsce i położył pod dębowym krzesłem Starego Jana.Bobik ledwo dyszał, ale otworzył ciemne oczki i lizał po ręku człowieka, który okazał mu tyle zrozumienia.Dopiero po chwili domyślił się pan Traill, że Bobik jest na pół żywy z głodu.Pod gęstym, długim futerkiem nie było widać z początku, jak straszliwie jest wychudzony.- Piesku - ależ on prawie zdycha!Pan Traill schwycił talerz zupy z rąk przechodzącej kelnerki, podsunął pod nos Bobikowi i patrzył, jak psina chciwie chłeptała ciepłe pożywienie.W gwarze obiadowej godziny nikt nie zwrócił na to uwagi.Pan Traill pochylił parę krzeseł koło sąsiedniego stołu na znak, że ten kąt jest zajęty, i wrócił do swoich zajęć.Gdy goście się rozeszli, podszedł do pieska; Bobik spał, ale nie zwinął się w kłębek, normalnym psim zwyczajem, tylko leżał ma boku i ciężko dyszał.Jeżeli tak się ma Bobik, to co się dzieje ze Starym! Pięć dni minęło, odkąd Stary Jaśko uciekł stąd w tę okropną pogodę.Kto wie, te świeżo podrapane drzwi do gospody - o co posądzał okolicznych urwisów - może to ślady pazurków Bobika, który chciał się dostać do gospody wczoraj przy niedzieli, kiedy lokal był zamknięty.Po godzinie Bobik zbudził się i zjadł dobrą porcję potrawki baraniej, po czym usnął znowu.Pan Traill pewny, że Bobik zaprowadzi go do Jana, zamknął starannie drzwi, żeby mu się piesek nie wymknął nie spostrzeżony, i przygotował wszystko tak, by każdej chwili móc opuścić lokal.Cały czas od obiadu do wieczerzy przesiedział przy kominku, paląc fajkę.Wyrzucał sobie gorzko nieopatrzne słowa, wyrzeczone przed pięciu dniami, i czekał.O zmierzchu rozległa się na zamku pobudka wieczorna.Bobik wylazł spod krzesła, jeszcze trochę niepewny na nóżkach, zamachał ogonkiem na znak podziękowania i podreptał do drzwi.Pan Traill szedł za nim aż do bramy cmentarnej.Bobik oglądał się raz po raz na niego, jak gdyby go zapraszał: „choć ze mną” - i niecierpliwie czekał koło bramy.Tu była mu potrzebna pomoc.Podnosząc się na dwie łapki, szarpiąc pana Trailla za ubranie, skacząc do furty, wyraźnie prosił: „otwórz mi”.Zachowywał się przy tym bardzo cicho, ani szczeknął, ani zaskomlił, co było dziwną rzeczą u teriera; ale coraz to natarczywiej, coraz gwałtowniej nalegał, żeby mu furtę otworzyć.Pan Traill nie chciał jeszcze pogodzić się z myślą, coraz wyraźniej się nasuwającą, i przemówił do psa:- Nie, Bobik, nie! Zaprowadź mnie lepiej do miasta, zaprowadź do Starego Jaśka.Na to Bobik tak miłosiernie spojrzał na pana Trailla, po czym przypadł do bruku, długą mordkę wsuwając jak najdalej pod sztachety, że pan Traill nie mógł już mieć żadnych wątpliwości.Otworzył furtę.Bobik wbiegł, ale zaraz zatrzymał się i obejrzał, jak gdyby mówił znowu:- Chodź ze mną!Nagle otworzyły się drzwi od domku przy bramie i wyszedł z nich grabarz; Bobik w jednej chwili znikł z oczu - przepadł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]