[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie potrafię powiedzieć, co ją spowodowało, ale podejrzewam, że pani Hume powiedziała coś o mnie Pony’emu, a on pewnie wytłumaczył jej, by nie miała do mnie żalu.Gdy wpadliśmy na siebie następnym razem, chwyciła mnie w ramiona i przeprosiła, połykając łzy.– Czas już na niego – oznajmiła smętnym tonem.– Jest gotów i może się to stać w każdej chwili.Nic nie da się zrobić.Pielęgniarki zmieniały się co osiem godzin i to one podawały leki, opróżniały basen i pilnowały kroplówki, do której podłączono Pony’ego.Poza kilkoma wyjątkami były to obcesowe, nieczułe istoty i nie trzeba dodawać, że starzec nie chciał mieć z nimi do czynienia – nawet w ostatnich dniach, kiedy był już zbyt słaby, by je w ogóle zauważać.Uparł się, by nie wchodziły do jego pokoju, jeśli nie mają nic konkretnego do zrobienia, więc na ogół przesiadywały na kanapie w salonie, wertując czasopisma albo paląc papierosy, wydymając wargi w niemej pogardzie.Jedna czy dwie zrezygnowały same, jedną czy dwie zwolniliśmy.Pomijając zwady z pielęgniarkami, Pony zachowywał się z nadzwyczajną galanterią; zdawało się, że gdy legł w pościeli na dobre, jego osobowość się odmieniła, jak gdyby nadchodząca śmierć oczyściła go z jadu.Nie cierpiał chyba zbytnio i choć trafiały się dni lepsze i gorsze (pewnego razu wydawało się nawet, że w pełni wydobrzał, ale siedemdziesiąt dwie godziny później jego stan znów się pogorszył) choroba rozwijała się w formie postępującego miarowo osłabienia, w postaci powolnej, acz nieuchronnej utraty sił, która trwała do chwili, gdy ustało bicie serca.Siedziałem codziennie u jego łóżka, ponieważ chciał mnie mieć przy sobie.Od czasu burzy nasze stosunki zmieniły się nie do poznania: stałem się jego ulubieńcem, jak gdybym był krwią z jego krwi.Trzymał mnie za rękę, mówił, że moja obecność dodaje mu otuchy, mruczał nieśmiało, jak bardzo cieszy się, że jestem obok.Zrazu z nieufnością przyjmowałem te sentymentalne wynurzenia, ale gdy oznaki jego uczuć do mnie się mnożyły, nie pozostało mi nic innego, jak w nie uwierzyć.Na początku, kiedy był jeszcze na tyle silny, by rozmawiać, zadawał mi pytania dotyczące mego życia, więc opowiedziałem o matce i wuju Victorze, o latach spędzonych na studiach, o mojej zgubnej bezczynności, która doprowadziła mnie do upadku, i wreszcie o wyratowaniu mnie przez Kitty Wu.Wyznał, że martwi się, co ze mną będzie, gdy wykituje (jak sam to ujął), ale uspokajałem go, że dam sobie radę.– Jesteś typem marzyciela, chłopcze – rzekł.– Spadłeś z księżyca.Chodzisz z głową w chmurach, nie orientujesz się w niczym i wygląda mi na to, że nigdy nie zstąpisz na ziemię.Nie masz wielkich ambicji, o pieniądze nie dbasz, za wiele też w tobie z filozofa, byś miał dryg do sztuki.Co z tobą pocznę? Potrzebujesz kogoś, kto by się tobą opiekował, kto by nakarmił twój żołądek i włożył ci trochę grosza do kieszeni.Gdy mnie zabraknie, wylądujesz tam, gdzie byłeś dawniej.– Mam swoje plany – skłamałem w nadziei, że zostawi ten temat.– Zimą wysłałem podanie o przyjęcie mnie na wydział bibliotekoznawstwa na Columbii, no i mnie przyjęli.Myślałem, że panu o tym mówiłem.Zajęcia zaczynają się jesienią.– A z czego zapłacisz za naukę?– Dostałem stypendium obejmujące nawet wydatki na życie.To dla mnie duża szansa, właściwie niesamowita okazja.Nauka trwa dwa lata i potem będę miał konkretny zawód.– Nie widzę cię jako bibliotekarza, Fogg.– Przyznaję, że to dziwne, ale może jednak się nadam.Biblioteki to przecież światy nierzeczywiste.Samoistne miejsca, sanktuaria czystej myśli.W tym sensie już zawsze będę mógł żyć na księżycu.Wiedziałem, że mi nie wierzy, nie obnażył jednak mego kłamstwa przez wzgląd na zgodę między nami, nie chciał bowiem zniszczyć nowego ładu w naszych stosunkach.Typowe jego zachowanie w ostatnich dniach życia.Sądzę, że był z siebie dumny, iż potrafi umrzeć w ten sposób, jak gdyby czułość, którą zaczął mi okazywać, dowodziła, iż wciąż jest zdolny do wszystkiego.Mimo utraty sił nadal wierzył, że w pełni kieruje swym losem, i w tym złudzeniu trwał do samego końca – w przekonaniu, że okiełznał własną śmierć, że wszystko toczy się dokładnie wedle jego planu.Ogłosił, że feralnym dniem będzie dwunasty maja i teraz najwyraźniej liczyło się dla niego tylko jedno: dotrzymać słowa.Witał śmierć z otwartymi ramionami, ale jednocześnie opierał się jej, usiłując pokonać ją ostatnią resztką życia, odsunąć od siebie ostateczną chwilę, aż nadejdzie na jego warunkach.Nawet gdy już ledwo mógł mówić, gdy wyartykułowanie najcichszego dźwięku wymagało nadludzkiego wysiłku, otwierał usta, by dowiedzieć się o dzień miesiąca, gdy tylko wchodziłem rankiem do jego pokoju.Ponieważ stracił już rachubę czasu, pytał o to co kilka godzin.Trzeciego czy czwartego maja jego stan gwałtownie się pogorszył i wydawało się mało prawdopodobne, że dotrwa do dwunastego.Wówczas zacząłem żonglować datami, by myślał, że wszystko toczy się wedle planu; ilekroć pytał, przeskakiwałem o kilka cyfr, a pewnego szczególnie ciężkiego popołudnia trzy dni minęły w ciągu zaledwie paru godzin.Jest siódmy maja, powiedziałem.Za chwilę nastał ósmy, dziewiąty, a Pony na tyle już był dotknięty chorobą, że się nie połapał.Gdy pod koniec tygodnia jego stan się nieco poprawił, wciąż wyprzedzałem czas i by zniwelować różnicę, przez następne dwa dni mówiłem mu, że jest dziewiąty.Uznałem, że przynajmniej to jedno mogę dla niego zrobić – sprawić, by odczuł satysfakcję, iż wyszedł zwycięsko ze sprawdzianu woli.Postanowiłem, że bez względu na rzeczywisty upływ czasu Pony zakończy życie dwunastego maja.Powiedział, że brzmienie mego głosu działa na niego kojąco, i nawet gdy osłabł już na tyle, że sam nie mógł mówić, prosił, bym ja nie przestawał.Nie obchodziła go zbytnio treść, chciał przede wszystkim słyszeć mój głos i wiedzieć, że jestem przy nim.Gadałem więc najlepiej, jak umiałem, przeskakując z tematu na temat pod wpływem nastroju.Niełatwo było wieść tego rodzaju monolog i ilekroć czułem, że opuszcza mnie natchnienie, chwytałem się sposobów, dzięki którym nakręcałem się ponownie: opowiadałem fabuły powieści i filmów, recytowałem z pamięci wiersze – Pony’emu najbardziej przypadł do gustu Thomas Wyatt i Fulke Greville – albo powtarzałem nowiny z gazet porannych.Osobliwe, ale do dziś świetnie pamiętam niektóre z tych relacji i ilekroć teraz o nich myślę (rozprzestrzenienie wojny na teren Kambodży, zabójstwa na Uniwersytecie Kent State),[W 1997 roku studenci Uniwersytetu Kent State w Ohio wszczęli zamieszki w proteście przeciw inwazji wojsk amerykańskich na Kambodżę.Wysłane przez gubernatora odziały Gwardii Narodowej otworzyły ogień do demonstrantów, zginęło czworo studentów, a jedenaścioro zostało rannych] widzę siebie siedzącego w tamtym pokoju wraz z Ponym, patrzącego, jak leży w łóżku.Widzę jego bezzębne, rozdziawione usta, słyszę charkot łaknących powietrza, niedrożnych płuc, widzę ślepe, wodniste oczy utkwione w sufit, rozczapierzone dłonie wbite w koc, przytłaczającą bladość pomarszczonej skóry.To skojarzenie jest nieuchronne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]