[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyłem chwilę na tę ścieżkę i nagle zapytałem siebie: „Dokąd mnie ta ścieżka zaprowadzi?”CZĘŚĆ IIW PIĄTĄ STRONĘ ŚWIATA1Dzień miałem zezowaty i parszywy, jakby się los na mnie uwziął i co chwila płatał mi figle; bo zanim wyszedłem z tego lasu, pobłądziłem jak w amazońskiej dżungli.Nawet kukułka mi nie pomogła ani drogowskazy, które widniały na skrzyżowaniach leśnych dróg strasząc nieznanymi mi nazwami.A na dodatek zaczął padać drobny deszcz.Zrobiło się mglisto i żałośnie, a nawet straszno.I w tym wszystkim ja, Maciek Łańko, poszukiwacz własnego ojca, pożal się Boże.Ale jakoś dobrnąłem wreszcie do Ełku.Zawdzięczałem to nie szczęściu, lecz własnemu uporowi.Było już bardzo późno, kiedy znalazłem się przed hotelem robotniczym.Deszcz siąpił uparcie, jędzowato.Cały byłem nasiąknięty wodą, jakbym wyszedł przed chwilą spod zimnego natrysku.Szczękałem zębami, drżałem galaretowato i żałośnie.Przede mną hotel jak niedostępne zamczysko, bo gdy człowiek zziębnięty i przemoczony, to mu się wszystko wydaje trudne i niedostępne.Co tu dużo mędrkować, po prostu nie miałem odwagi wejść do środka; bałem się, żeby mnie kierowniczka nie zahaczyła.Ładnie bym wtedy wyglądał.Jeden telefon na milicję i po filozofowaniu.Obszedłem więc cały hotel jak warowny zamek i zbliżyłem się do okien suteren, gdzie była kuchnia hotelowej stołówki.W kuchni jak w kuchni - lśniąco, biało i kuchennie.I na złość cała ta sceneria kojarzy się z żarciem, a ja od śniadania skubnąłem tylko kilka poziomek w lesie.Taki już los wędrowca.Na szczęście w kuchni zauważyłem panią Stasię.Z drugą pokojową, której nie znałem, zmywały naczynia.Były radosne, roześmiane jakby? mywanie należało do największych przyjemności.Co chwil i zaczynały nową piosenkę, ale jej nie kończyły, bo zawsze któraś wpadała w środek rytmu żartobliwą uwagą.Chciałem najpierw zapukać w okno i wywołać panią Stasię na dwór, ale zauważyłem, że po tym królestwie garów i patelni kręci się tęgawa kucharka.Wolałem więc nie ryzykować.Czekałem: one tam w cieple, rozświergotane i wniebowzięte, ja pod daszkiem - nieszczęście do którejś tam potęgi.Zdawało mi się, że czas stanął w miejscu, a one zmywają naczynia po mieszkańcach całego miasta albo po uczcie u Gargantui.Wreszcie skończyły, powycierały, wyczyściły zmywaki i znikły w korytarzu.Zaczaiłem się przy wyjściu kuchennym.Po chwili usłyszałem szczebiotliwe tralala i w smudze bijącego od drzwi światła zobaczyłem pokojową.Była tak rozświergotana, że nie raczyła mnie zauważyć.Podbiegłem więc do niej.- Proszę pani.proszę pani.Zrobiła taką minę, jakby zobaczyła słonia w karafce.- A.to ty.Skąd się tu wziąłeś?- To nieważne, proszę pani.Chciałem się dowiedzieć, czy dostała pani list od ojca.- Jeszcze nie.Te dwa krótkie słowa zabrzmiały jak zabijanie trumny zardzewiałymi gwoździami.Masz, babo, placek posmarowany samą goryczą.To po to cały dzień błądziłem po okolicznych lasach, po to brnąłem w deszczu przez błoto, żeby w jednej chwili dostać pałą w łeb.Zamurowało mnie zupełnie i zaćmiło.Pani Stasia zapewne to wyczuła, bo nagle załamała nade mną ręce.- Ale cię dolało, biedaku.Jak ty wyglądasz!Zdawało mi się, że w ogóle nie wyglądam, bo jak można wyglądać w deszczowy, ponury wieczór po takiej wiadomości.- Na pewno pani nie dostała tego listu?- Nie dostałam, daję słowo.- I do nikogo ojciec nie pisał?- Nie wiem, ale.- Urwała i spojrzała na mnie ze współczuciem.- I co ty teraz zrobisz?- Ja? - powiedziałem hardo.- Niech się pani o mnie nie martwi.Jakoś sobie poradzę.- Nie miałem ochoty, żeby się nade mną dłużej litowała, więc uniosłem dłoń do czapki.- To ja już sobie pójdę.Może wpadnę za kilka dni, żeby się dowiedzieć.- Zaczekaj - zatrzymała mnie gwałtownym ruchem.- Dokąd pójdziesz na taką pluchę?- Do miasta.- Nie zawracaj głowy.Nie będziesz się poniewierał.- Chwilę zastanawiała się, jakby chciała wynaleźć aparat do liczenia kropel deszczu, a potem powiedziała już wesoło: - Ja cię tu urządzę.Jest jeden wolny pokój, bo dwaj zaopatrzeniowcy wyjechali na kilka dni.Przenocujesz, a jutro zobaczymy.Poczekaj chwilę.Wezmę tylko klucz od portiera i przeprowadzę cię przez kuchnię.- A kierowniczka? - napomknąłem nieśmiało.- Nie bój się, ona tu nie mieszka.Dawno już poszła do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]