[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rachel powiedziała, że będzie koło trzeciej - odparła Tracy.Wydawała się wyjątkowo smutna.Beth panowała nad sobą, ale wieleją to kosztowało.- Jeszcze pięć minut.- Chyba nigdy nie wyglądałaś tak pięknie i tak smutno - powiedziała Tracy łamiącym się głosem.Czekały wspólnie w szpitalnej świetlicy.Z okien pokoju widać było rzekę Cane.Była wspaniała pogoda, prawdziwa złota jesień.Opary nad rzeką mieniły się wszystkimi kolorami tęczy.Beth siedziała przy oknie.Trzy dni wcześniej urodziła zdrową dziewczynkę.Mimo początkowych trudności, poród przebiegł szybko i łatwo.W momencie gdy Tracy podjechała do szpitala, odeszły już wody płodowe.W parę godzin później, gdy Beth obudziła się w swoim pokoju, zastała przy łóżku uśmiechniętą przyjaciółkę.Teraz Tracy przyjechała, żeby zabrać ją do domu.Wpierwjednak Rachel miała odebrać dziecko.- Dzięki za doprowadzenie do porządku mojej głowy - powiedziała Beth, mając nadzieję, że rozmowa na obojętne tematy pozwoli zapomnieć o bólu, jaki ściskał jej serce.Tracy pomogła jej umyć i wysuszyć włosy, po czym ułożyła je w taki sposób, żejasne loki tworzyły prawdziwą aureolę wokół twarzy.Jednak tylko cud - a obie wiedziały, że nie mogą nań liczyć - mógłby usunąć z oczu Beth głęboki smutek i rozpacz.- Chciałabym wiedzieć, jakci pomóc - szepnęła Tracy.Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz.Beth przygryzła wargi.Nie mogła się teraz załamać, ale nie była w stanie opanować ogromnego poczucia bezradności, jakie ogarnęło jej serce.Pochyliła głowę.Przywykła już do tego, że nieustannie towarzyszy jej w życiu tragedia, ale to, co miała za chwilę zrobić, przekraczało jej siły.Uniosła powieki.Wystarczył drobny ruch, żeby z oczu potoczyły się łzy.- Prawda, jaka ona jest piękna?Tracy spojrzała na dziecko i wyraz jej twarzy od razu złagodniał.- Prawda.To rzeczywiście najładniejsze dziecko, jakie w życiu widziałam.Wyciągnęła rękę i wyprostowałajedną maleńką piąstkę.- Spójrz, jakie ma paluszki.Już widać, że odziedziczy po tobie piękne ręce.Mogę się założyć, że będzie nosić długie paznokcie.- Ale nie jest do mnie podobna, prawda?- Nie.Również, sądząc z tego, co mi opowiadałaś, nie przypomina wcale Zacha.Zapadła dojmująca cisza.- Boże, co ja teraz zrobię? - bezradnie spytała Beth.- Proszę, nie płacz - błagała ją Tracy.Sama z trudem powstrzymywała łzy.- Nie mogę tego znieść.- Przysięgałam sobie, że będę odważna i silna - załkała Beth.Tracy oparła się o framugę okna.Milczała przez chwilę, po czym spojrzała na Beth twardym, wyzywającym wzrokiem.- Przecież wiesz, że wcale nie musisz jej oddawać.Umowa między tobą a Rachel nie została wyryta w kamieniu.- Nie jest przez to mniej zobowiązująca - szepnęła Beth.- Nie masz racji - zaprzeczyła przyjaciółka.- Tracy, proszę, nie namawiaj mnie do tego.Już za późno, by się cofnąć.- Beth, jesteś.Ktoś zapukał do drzwi.Tracy ciężko westchnęła.Beth nie wiedziała, co ma zrobić.Wstać? Siedzieć? Krzyczeć? Najbardziej chciała umrzeć.Może tym razem Bóg okażejej łaskę i powołają do siebie.Znowu rozległo się pukanie.- Beth?Przestała się wahać.Bała się, że za chwilę straci panowanie nad sobą.- Proszę, wejdź.- Zejdę do kawiarni - powiedziała Tracy i sięgnęła ręką do klamki.Beth ucałowała pulchny policzek Amandy Elizabeth Winslow i umieściła ją w ramionach Rachel.- Uważaj na nią, Rach - wykrztusiła, walcząc z palącymi łzami.Rachel wzięła dziecko tak, jakby dostała do przeniesienia wazę z najdroższej porcelany.- Wiesz, że będzie światłem mojego życia.Mojego i Zacha.Beth odwróciła głowę.Brakowałojej powietrza, dusiła się.- Weź ją.weź ją iidź już.Rachel podeszła do drzwi, ale przed wyjściem razje - szcze zwróciła się do Beth.- Beth.proszę, obiecaj mi, że nigdy nie powiesz Zachowi.- Obiecuję - wyszeptała Beth drżącym głosem.- Idź już.Dziecko zapłakało.Beth przygryzła wargę do krwi.Usłyszała trzask zamykanych drzwi.Ból pozbawił ją tchu.Nie miała dość sił, aby stać na nogach, zaschło jej w gardle, czuła się pusta i niepotrzebna.Pogrążyła się w zupełnej nicości.Nie wiedziała, jak długo tak trwała w otępieniu.Położyła rękę na płaskim brzuchu.Urodzenie dziecka to najwspanialsza radość - pomyślała.Najpierw jest w tobie, jest częścią ciebie.Czujesz jego ruchy i uśmiechasz się, gdy dostajesz nieoczekiwanego kopniaka.Słyszysz biciejego serca.A gdyjest już na zewnątrz, jest tak od ciebie zależne, tak bardzo potrzebuje twojej miło ści.- Życzę ci, żeby cię wszyscy kochali, córeczko - szepnęła.- Życzę ci miło ści.33- Porozmawiamy jutro, kochanie.- Beth pochyliła się i pocałowała Babcię w policzek.- Muszę już lecieć.- Wolałabym, żebyś została.- Babcia chwyciła ją za rękę.- Och, Babciu - westchnęła Beth.- Też bym chciała zostać, ale obiecałam Michaelowi.Mówiłam cijuż, pamiętasz?Ta wizyta w Shawnee nie była planowana.Babcia miała znowu kłopoty z sercem i Jessie zadzwoniła po Beth.Zwykle zajmował się Babcią Trent, ale tym razem nie było go w mieście.Wyjechał gdzieś w interesach.Choć Babcia zapewniała ją przez telefon, że czuje się dobrze, Beth wolała sama się o tym przekonać.Zaraz po pracy wsiadła w samochód i popędziła do Shawnee.- Ach, tak, pamiętam - przyznała Babcia i wyciągnęła się na sofie.Beth uścisnęłają razjeszcze i wstała.- Wierz mi, gdybym mogła się wycofać, natychmiast bym to zrobiła.Ale Michael podejmuje jakiegoś ważnego klienta i błagał, żebym zgodziła się pełnić rolę gospodyni.- Wzruszyła bezradnie ramionami.- Dlaczego nie zlitujesz się nad tym biedakiem i nie wyjdziesz za niego? - zapytała z uśmiechem Grace.- Ach, Babciu, to dobry człowiek, ale nie dla mnie.- Tylko dlatego, że sama nie chcesz - skarciłają starsza pani.- Być może, ale takjuż jest.- Czy.czy może widziałaś się z Rachel? - spytała Babcia i uśmiech znikł zjej twarzy.Beth pochyliła się znowu i odgarnęłazjej czoła kosmyk włosów.- Pewnie chodzi ci o to, czy widziałam Amandę?Babcia pokiwała głową.- Niestety, nie - odrzekła cicho Beth.- Ale przyjedziesz najej urodziny?- Nie mogę uwierzyć, że ma już rok.- westchnęła Beth, ajej oczy od razu się zamgliły.- Beth, kochanie, nie mogę tego znieść.- Spokojnie, Babciu, nie zaczynajmy takiej rozmowy.Naprawdę muszę jechać.- Trochę za późno zdała sobie sprawę, że zareagowała zbyt ostro, i dodała łagodniejszym tonem: - Zresztą.chyba lepiej, żebym nie widywała Mandy zbyt często.- Wiem, kochanie, ale.- Może porozmawiamy o tym innym razem - przerwała Beth.- Bardzo cię przepraszam, kochanie.Wybacz mi, że jestem taka wścibska.- Niejesteś wcalewścibska.- Owszem,jestem.- No dobra, nawetjeślijesteś, to lepiej się nie zmieniaj - zakończyła dyskusję Beth i uściskała Babcię raz jeszcze.Beth wróciła do Natchitoches dość późno.Mieszkanie wydało się jej jeszcze bardziej puste niż zwykle.To kwestia nastroju, pomyślała, idąc do łazienki.Szybko zrzuciła buty i ubranie, po czym weszła pod prysznic.Wycierając się, patrzyła na przygotowaną na dzisiejszy wieczór suknię z białego i czarnego jedwabiu.Chciała wyglądać jak najlepiej, gdyż Michaelowi bardzo zależało na tym kliencie.Poza tym chciała się zrewanżować mu za to, że tyle razy służył jej radą i pomocą.Mimo to z niechęcią myślała o czekającymją wieczorze.Życie towarzyskie męczyło ją, nie potrafiła się odprężyć i zrelaksować.Nałożyła szlafrok i poszła do kuchni zrobić sobie kawę.Z filiżanką w dłoni przeszła do salonu i usiadła na fotelu przed kominkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]