[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale nie wydaje mi się, by całkowite zdanie się na pańską dobrą wolę było dobrym rozwiązaniem.Żadne z nas nie byłoby szczęśliwe.Przysunął się bliżej, jakby chciał jej dotknąć, wziąć w ramiona, ale ponieważ wtedy właśnie powóz zaczął zwalniać, a Leopold na koniu zrównał się z oknem pojazdu - cofnął się na poprzednie miejsce.- Przykro mi, że pani odpowiedź jest odmowna.Wolałbym, żeby wypadki potoczyły się inaczej.- Gdyby wypadki potoczyły się inaczej i my zapewne bylibyśmy inni - szepnęła.- Tak - potwierdził suchym tonem i otworzył przed nią drzwiczki pojazdu.Nikt nie pomagał jej w zdejmowaniu ozdób, rękawiczek, ciężkiego trenu, rozpinaniu długiego rzędu perłowych guziczków na plecach.Madame de Buys z siostrą były w domu - widać było światło w salonie, ale drzwi do niego były zamknięte, jakby się bały jej najścia.Zdjęcie sukni zajęło jej dość dużo czasu, ale w końcu udało się i piękny strój znalazł się w szafie.Narzuciła na siebie znoszony szlafrok i wyjęła szpilkę z włosów, pozwalając im opaść swobodnie na plecy.Wzięła szczotkę, zaczęła je wolno rozczesywać.Potem zdmuchnęła świecę i położyła się na wąskim łóżku.Nie miała nadziei na szybkie zaśnięcie, była zbyt przejęta.Leżała wpatrując się w ciemność: po jakimś czasie zapomniała, gdzie jest.Zapadła w półsen.Wzdrygnęła się.Leżąc bez ruchu, usiłowała rozejrzeć się dokoła.Była noc, zupełnie ciemno, bez śladu brzasku, bez gwiazd.Nie potrafiła powiedzieć, co ją zbudziło - tylko napięte nerwy zdawały się o czymś ostrzegać.Powoli zaczęła nabierać pewności, że nie jest w pokoju sama.Oddech stawał się urywany, zmysły wyczulone na najmniejszy ruch, na najcichszy szelest.Mięśnie chwytał kurcz.Czas przestał istnieć.Gdzieś zapiał kogut.Podmuch wiatru poruszył gałązki winorośli, tak że otarły się o cegły muru.Zwilżyła wargi.- Ciociu Berthe?- Żadna stara baba, żaden nocny złodziej.To ja.Glos dochodził od strony drzwi.Obróciła się w tę stronę.- Rolfe?!- Jeśli możesz, powstrzymaj się od zbyt głośnych powitań.- Ale jak.skąd się tu wziąłeś? Po co?Przeraził ją ledwo hamowany śmiech w jego głosie.Zaskrzypiał materac, gdy siadała na łóżku.Szybkim ruchem głowy odrzuciła włosy na plecy.- Po to samo, po co żebrak zbliża się do cennego relikwiarza: by otrzymać błogosławieństwo.- Powinieneś był chociaż zapukać.- Żeby mnie wyproszono? Ryzyko było zbyt wielkie.Tylko po zmieniającym się kierunku, z jakiego dochodził głos, domyślała się, że się zbliża - poruszał się bezgłośnie.Dreszcz przeniknął jej ciało.Ale zaraz też ogarnęła ją złość.Jak to może być, że tak łatwo udaje mu się ją podniecić, grać na jej zmysłach? Najpierw ją odsyła, potem chce z nią być, włamując się do jej pokoju.- Wyjdź - powiedziała zdecydowanie.- Wypraszam to sobie.Nie ma znaczenia, kim jesteś, takich rzeczy robić nie wolno.- Wszedłem tu forsując bramę, wspinając się po niebezpiecznych schodach pod okiem smoka i teraz miałbym odejść bez nagrody?Był bezczelny - śmiał się z niej.Był na pewno pijany i dla żartu, dla kaprysu gotów narazić ją.Nieważne na co.Sam fakt, że chciał ją potraktować jak zabawkę, doprowadzał ją do białej gorączki.- Będziesz musiał - powiedziała dobitnie.- Nie przywitasz mnie, Angelinę? Nie pocałujesz? Bez targowania się.Jak mam żyć? Snem? Wspomnieniami?Na ramieniu poczuła ciepły dotyk.Cofnęła się.- Snem jest twoja obecność tutaj.Wyjdź, a wszystko będzie tak, jakby cię tu nigdy nie było.- Wyjść stąd, zostawić cię śpiącą, zwiniętą w kłębek, bezbronną i nieutuloną w tę zimną noc? Jestem mężczyzną, a nie duchem, który pojawia się i znika na życzenie.Moje pragnienie posiadania ciebie jest jak płomień spalający wolę i serce.To ono doprowadziło mnie tutaj.Czuła, jak w miarę mówienia jego glos nabierał ostrzejszych tonów.Cofnęła się, gdy wyciągnął w jej stronę ręce.Z kocią zwinnością przerzuciła nogi na drugą stronę stojącego niemal przy samej ścianie łóżka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]