[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na chwilê znaleŸliœmy siê w dolinie miêdzy górami.Wyda³o siê, ¿e jest cicha i bezpieczna.I zaraz nadszed³ moment krytyczny:staliœmy bokiem do nadchodz¹cej, potê¿nej fali.Zd¹¿ymy zawróciæ, czy siê nanas zwali? Zamieramy, czekaj¹c na wynik.Fala zbli¿a siê dymi¹c gdzieœ tam ugóry, niemal trzeba podnieœæ g³owê, by dostrzec jej krater.Przestajemyoddychaæ.Uda³o siê! Gdy ca³a ta masa zwala siê na pok³ad, le¿ymy ju¿ na kursiezmienionym o sto osiemdziesi¹t stopni.Wszystko, co by³o zamocowane na rufowympok³adzie, zniknê³o za burt¹.Posz³y nawet drzwi z kabin rufowych, zabraneprzez ustêpuj¹c¹ falê.Ale druga ³adownia nie zosta³a zalana.Jesteœmy w stanie podj¹æ walkê.Wdrugiej ³adowni tu¿ przy dziobowym szocie le¿¹ zapasowe deski ³ukowe.Wpozosta³ej czêœci - worki z m¹k¹.Wszystkie s¹ zalane.Kto tylko jest wolny odzajêæ koniecznych, by statek szed³ naprzód - bierze siê do pracy.Ruszam zpalaczami do ³adowni po deski do jej zakrycia.Schodzê na sam dó³ ³adowni,dwóch palaczy ustawia siê na wy¿szej kondygnacji.Organizujemy „³añcuch” a¿ dopok³adu g³Ã³wnego.Olbrzymi¹ deskê, któr¹ normalnie z trudem bym udŸwign¹³,podrzucam teraz do góry, jakby wa¿y³a parê kilogramów.Palacze czekaj¹ zrozstawionymi rêkami.Je¿eli nie potrafi¹ jej chwyciæ, zwali mi siê na g³owê.Nim jednak zd¹¿y³em siê uporac z przygotowaniem nastêpnej do podrzucenia jej wgórê, pierwsza zniknê³a za komingsem.Cudów na pok³adzie dokazuje bosman „Tomcio Paluch”.Sam jeden chwyta olbrzymi¹deskê pod pachê, jak parasol, i pêdzi z ni¹ mamrocz¹c pod nosem: - Dochdzieciski! dzieciski! - A ma ich przecie¿ trzynaœcioro.Deski, furkocz¹c prawie, lec¹ do góry.Nikt nie czuje zmêczenia.Szybko„zaszywamy” straszn¹ ranê brzucha.Ju¿ lec¹ plastry z brezentów, pokrywamy jeteraz trzyca-lowymi linami.Pierwsza ³adownia te¿ jest ju¿ uporz¹dkowana.Teraz rzucamy siê wszyscy do naszych koni.Jeden, któremu uda³o siê wydostaæspod desek, zachowuje siê jak ma³y psiak: szuka u nas ratunku, wsuwaj¹c ci¹glekomuœ g³owê pod pachê i przeszkadzaj¹c w robocie.G³adzimy go, klepiemy, alenie chce siê od nas oderwaæ.Zaczynamy zdejmowaæ deski z ¿ywej góry, przygotowani na przykry widokpomia¿d¿onych zwierz¹t.Ale konie s¹ - o dziwo! - ca³e.Gdy który stanie nanogach, otrz¹sa siê, prostuje, i tuli siê pod marynarsk¹ pachê, tak jakpierwszy.Ze zdumieniem ogl¹damy nietkniête zwierzêta.Dopiero ostatni, nasamym dole, ma z³aman¹ nogê.Poza tym szeœæ koni posz³o za burtê.Konie pozwoli³y nam na chwilê zapomnieæ o wci¹¿ gro¿¹cym niebezpieczeñstwie.Przecie¿ w ka¿dej chwili dymi¹ca góra, której szybkoœæ znacznie przewy¿szaszybkoœæ statku, mo¿e nas pogrzebaæ.O tym, byœmy siê mogli uratowaæ wszalupie, mowy nawet nie ma.Godziny wlok¹ siê straszliwie.Minuty maj¹ teraz d³ugoœæ godzin.Jeszcze piêæpe³nych godzin drogi zosta³o nam do ujœcia Elby.Wypatrujemy statkulatarniowego „Elbê I”.Ju¿ musi przecie¿ byæ? Ale latarniowca nie ma i niezobaczymy go ju¿ nigdy.Z wszystkimi ludŸmi zosta³ zatopiony przez sztorm, nakilka godzin przed tym, nim nas rozbi³o.Bez pilota wchodzimy w ujœcie Elby.Statki pilotowe musia³y równie¿ schroniæsiê do portu.Idziemy do Cux-haven.Wzd³u¿ nabrze¿y stoj¹ statki, niektórezmaltretowane znacznie gorzej od nas.Przechylony na burtê le¿y zbo¿owiec, zanim statek bez mostku, nastêpny - bez ³odzi ratunkowych.Na wielu z nichtrzepocz¹ w strasznym zachodnim wietrze bandery spuszczone do pó³ drzewca.Salutujemy kolejno pamiêæ wszystkich tych, co zostali pomiêdzy czarnymiwulkanami gór wodnych.Cumujemy do nabrze¿a, zajmuj¹c miejsce w szeregustatków, którym uda³o siê powróciæ z morza.Nastêpnego dnia statek zmieni³ siê w stoczniê.Dziesi¹tki stoczniowców szybkonaprawia³y szkody, szykuj¹c nas do wyjœcia w morze.Mieliœmy nieco czasu,mogliœmy go spêdziæ na l¹dzie.Romek po wielu, wielu kieliszkach opowiedzia³mi po raz sto pierwszy historiê o swojej ciotce:- Na wo³anie papugi:Kohle hier! Kohle hier! do drzwi ciotki zapuka³ wêglarz zpe³nym workiem na plecach.Poniewa¿ nie by³ to ten, u którego ciotka stalebra³a wêgiel, zwymyœla³a go, mówi¹c, ¿e nikt u niego nie zamawia³.Ale wêglarzdomaga³ siê zap³aty za fatygê, twierdz¹c, ¿e s³ysza³ wyraŸnie, jak ciotkawo³a³a: Wêgiel tutaj! Wêgiel tutaj! Ciotka domyœli³a siê, ¿e to papuga.Da³apó³ guldena wêglarzowi i postanowi³a spraæ ptaka.Papuga zaraz na pocz¹tkuawantury schowa³a siê przezornie pod ³Ã³¿kiem.Rozwœcieczona ciotka, nie mog¹cznaleŸæ papugi, „popêdzi³a kota” kotu.Przera¿ony kot, nie wiedz¹c o co chodzi,pogna³ tak szybko w zaciszny róg pod ³Ã³¿ko, ¿e o ma³o siê nie roztrzaska³ ojego nogê.Widz¹c to papuga spyta³a kota: Czy i ty zamawia³eœ wêgiel?* * *W tym okresie zaczê³o siê organizowaæ Polskie Transatlantyckie TowarzystwoOkrêtowe, póŸniejszy GAL.Po porozumieniu siê z Duñczykami Starzec, Szermierz,ja oraz szereg innych absolwentów Szko³y Morskiej w Tczewie znaleŸliœmy siê natrzech jednostkach towarzystwa Det Óstasiatiske Kompagni jako asystenci.Kapitanowie oraz za³ogi sk³ada³y siê jeszcze z Duñczyków.Mieliœmy jednakprzej¹æ od nich statki w najbli¿szej przysz³oœci, gdy¿ przechodzi³y pod polsk¹banderê.Na mostku wielkiego duñskiego transatlantyku pasa¿erskiego pe³ni³ wachtêStarzec.Mia³ zadowolon¹ minê.W³aœnie przed chwil¹ w drodze do Nowego Jorkustatek min¹³ Cape Wrath, wychodz¹c na ocean.Po wachcie Starzec wpad³ do kabiny Szermierza:- Mam dla ciebie robotê.- Jak¹ znów robotê? - spyta³ Szermierz.- Kapitan kaza³ ci zrobiæ mapê oceanu.Wiesz, taki angielski arkuszzliczeniowy, plotting sheet, dla naszej trasy.- Co? - oczy Szermierza sta³y siê tak okr¹g³e, jakby nie móg³ nimi obj¹æ ca³ejpostaci Starca.- No, wiesz, tak¹ mapê bez brzegów, na której prowadzi siê nawigacjê naoceanie - t³umaczy³ Starzec.- Jak to: kaza³ mi zrobiæ? Przecie¿ s¹ takie mapy Admiralicji.- Cz³owieku, cz³owieku! Gdyby by³y, to byœ nie potrzebowa³ ich robiæ.A jakich nie ma to musisz.- Jak to, nie ma? Co ty pleciesz? - zdenerwowa³ siê Szermierz.- Cz³owieku! No, jak nie ma, to nie ma.Có¿ ja na to mogê poradziæ? Nie ma imusisz zrobiæ.Nawigacyjny zapomnia³ je zamówiæ.Kiedyœmy minêli Cape Wrath,kapitan zacz¹³ szukaæ i nie móg³ ich znaleŸæ.- A có¿ mnie to wszystko mo¿e obchodziæ? Nie mam pojêcia, jak siê tak¹ mapêrobi' - przerwa³ Szermierz.- Widzisz, cz³owieku, to by³o tak: kiedy kapitan zacz¹³ nawigacyjnego„roznosiæ”, tamten nie móg³ z przera¿enia s³owa powiedzieæ.Musia³em tak¹sytuacj¹ wykorzystaæ.- No i co? - zainteresowa³ siê wreszcie Szermierz.- No i powiedzia³em, ¿e jest to g³upstwo i ¿e my tak¹ mapê z ³atwoœci¹ zrobimy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]