[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koñ by nie poci¹gn¹³, cz³owiek by nie utrzyma³, p³ug bymóg³ trzasn¹æ.O, deszcz by³ upragniony, deszcz by³ wyczekiwany.Wiele g³Ã³wpodnosi³o siê w niebo, szukaj¹c tego, czego tam ci¹gle nie by³o: piêknychob³oków.Dochodzi³em powoli do miasteczka, tak siê martwi¹c o kraj mój ci¹gle i ci¹glebiczowany, jakby jakieœ przekleñstwo nieludzkie prowadzi³o go od ¿a³oby do¿a³oby.Na du¿ej tablicy napis mówi³, ¿e miasteczko bierze udzia³ w wielkimwojewódzkim konkursie czystoœci i mo¿e dlatego tak czysto by³o.Wkroczy³em narynek krokiem pow³Ã³czystym.Restauracja by³a zaraz za rogiem, wlaz³em tam iusiad³em.Bractwo pi³o.Ja zamówi³em zupê szczawiow¹ i pieczeñ cielêc¹ bezkieliszka, bo rozumiem wejœæ z trzaskaj¹cego mrozu do knajpy zadymionej iciep³ej i goln¹æ sobie jednego czy dwa, ¿eby zagrzaæ nerwy, ale tankowaæ w tak¹ciep³otê, to mi coœ tu nie gra.Jad³em to, co jest, i patrzy³em bez zdziwieniana bractwo pij¹ce, bo chocia¿ mi to nie gra, to nie znaczy, ¿ebym siê mia³zaraz dziwiæ.Bo nie znam miejsca, dnia ani godziny, ¿eby bractwo nie pi³o.Zjad³em swoje i wyszed³em.Ostatnio nie by³o Ÿle ze mn¹.Gwiazda moja œwieci³ajasnym blaskiem.Mia³em te¿ trochê szczêœcia.Parê kroków kawiarnia by³a ta.Poszed³em tam, mo¿e lody zjeœæ, mo¿e kawy siê napiæ, papierosa wypaliæ poobiedzie.Do zachodu by³a jeszcze lepsza godzina.Powietrze sta³o jak woda.Najl¿ejszy zefir.W kawiarni panowa³ mrok, bo okna by³y zaci¹gniête grubymizas³onami, ale nied³ugo siê oczy przyzwyczai³y, lodów nie by³o.Brak.Zamówi³emkawê i usiad³em przy stoliku w pierwszej ma³ej salce.Druga by³a jeszczemniejsza, zdaje siê.Siedzia³o tam dwóch ksiê¿y, zauwa¿y³em, w d³ugich czarnychsutannach i ktoœ trzeci.Pili alpini, bo akurat jeden z dwóch zamawia³: „Panikierowniczko, proszê jeszcze trzy lampki alpini uprzejmie".W mojej salce, gdzie by³y cztery stoliczki, przy jednym dwóch gra³o w szachy idwóch kibicowa³o, ale jeden wyszed³ i ja dotykaj¹c lekko rêk¹ wolne krzese³ko,spyta³em, czy mo¿na popatrzeæ.Nie myœla³em, ¿e spotkam jeszcze tego dniaszachistów.Nie przypuszcza³em, przyznam, tego, chocia¿ przecie¿ tak jak ¿yjêto mogê przypuszczaæ wszystko i nic mnie nie powinno specjalnie zaskakiwaæ:czy spotkam na swojej drodze takiego cz³owieka, czy takiego, czy wœciek³egopsa, czy dzikiego kota, czy samego diab³a.I tak jest rzeczywiœcie, ¿enastawiony jestem na ró¿ne przypadki i rodzaje i przypuszczam przewa¿nie bardzowiele.Przypuszczam, ¿e mo¿e mnie spotkaæ prawie wszystko.Tak trzeba.¯eby nicnie by³o zaskoczeniem, gdzie nie wiadomo co robiæ i cz³owiek siê ³apie zag³owê.Dlatego trzeba przypuszczaæ wszystko.¯e wszystko mo¿e siê zdarzyæ.Inaczej te kilka minut zaskoczenia czy nawet kilka sekund mog¹ zrobiæ wieleszkody, a nawet zgubiæ Bogu ducha winnego.Nie chce mi siê szukaæ tak zwanychprzyk³adów z historii ogólnej czy z w³asnej historii, z w³asnego œwiadectwa,ale tak jest, jak mówiê, a ci, co nie wierz¹, no có¿, ci, co nie wierz¹.Co doszachistów, to chyba dlatego nie przypuszcza³em, ¿e to w³aœciwie nic takiegonie by³o, ¿adne zaskoczenie, co by mnie mog³o zgubiæ.I to mnie nie zmartwi³o.To jest u mnie dobre, tak mi siê zdaje, ¿e spodziewam siê najgorszego, ¿enastawiony jestem zawsze na najgorszy traf i dlatego nigdy nie narzekam naw³asny los i skar¿ê siê bardzo rzadko, chyba ¿e tyle siê nagromadzi, ¿e pachniesiark¹ i prochem, wybuchem niebezpiecznym.Wtedy.Zacz¹³em o tym i od razu mnieogarnê³o to jedno z moich najgorszych uczuæ i roztargnieñ, ¿e mo¿e, parê razy,tak mi siê potem zda³o, skar¿y³em siê ludziom niegodnym.Nie wypowiem, jakmocno mnie to gnêbi i targa.Wiêc grali w szachy panowie Iks i Igrek, bo nie zna³em ich, pierwszy raz naoczy widzia³em, jak oni mnie.Trzeci, ten kibic, mówi³ do jednego i drugiego:„panie in¿ynierze" i wtr¹ca³ siê do gry ca³y czas, choæ zagrania mia³ dosyæs³abe.Bardzo œrednie.Pomaga³ jednemu przeciwko drugiemu, który gra³ dobrze.Widaæ by³o, ¿e niewiele sobie z nich robi, ¿e go nie krêpuj¹ podwojone si³y.Widaæ by³o, ¿e niewiele siê stara³.Mia³ trzy piony przewagi i gra³ spokojnie.Partia by³a taka sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]