[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Sfilmowałem ją także – rzucił Jore, stając za plecami żony.– Możesz się przekonać, jak wygląda w rzeczywistości.– Nawet sfilmowałeś? – Dziwisz się?– Nie.To, zdaje się, istotnie niezwykły model.Jeśli oczywiście, nasze subiektywne wrażenia mogą mieć jakąkolwiek wartość.Jore zasępił się.– Co chcesz przez to powiedzieć?Patrzyła w zamyśleniu na szkice.– Cóż my wiemy o świecie, który nas otacza?.Czy w ogóle nasze odczuwanie piękna, nasza ocena wartości estetycznych nie uległa jakiemuś wypaczeniu, a co najmniej, czy nie jest w rzeczywistości płytka, powierzchowna i tylko sztucznie wyolbrzymiona w subiektywnym spojrzeniu? Tak jak czasami, we śnie lub w półśnie zdaje nam się, iż wpadł nam do głowy wielki genialny pomysł albo że ktoś wywiera na nas szczególnie potężne wrażenie, gdy w rzeczywistości pomysł nasz jest najgłupszym pomysłem pod słońcem, a człowiek wywierający „niezwykłe” wrażenie nie różni się niczym od tysięcy mijanych obojętnie w życiu codziennym.– I ja nieraz o tym myślałem.Jednak dotychczasowe doświadczenie mówi nam, że nasze odczuwanie wrażeń estetycznych jest na ogół prawidłowe.Dlaczego pomyślałaś o tym w tej chwili?– W porcie Werona i tu w Sydney koledzy i zwierzchnicy uważają mnie za doświadczonego kapitana – podjęła, nie odpowiadając na pytanie.– To śmieszne.Moje prawdziwe doświadczenia życiowe, doświadczenia takie, które mogę związać z konkretnym, zlokalizowanym wspomnieniem, sięgają zaledwie pięciu miesięcy.W tym blisko cztery i pół miesiąca pobytu na Żółtym Jakubie.Prawda, jakie to śmieszne, Jore?.Jore usiadł obok Tin i ujął delikatnie jej dłoń.– Gorycz przemawia przez ciebie.Nie widziałem cię jeszcze nigdy w takim stanie.Powiedz, co cię gnębi?– Nie wiem.Tak jakoś napadły mnie myśli, że jednak.źle jest nie wiedzieć o sobie.wszystkiego.– Co znów ci przyszło do głowy? – przeraził się.– Czy nie wiesz, że to nie ma sensu?– Tak.Zawsze się bałam, że może przyjść dzień, w którym pocznę żałować.– Czego? Co ty pleciesz?– All twierdził, że nigdy nie będziemy pragnęli poznać tamtego życia.Jego maszyny wmówiły to w nas.A jednak All nie przewidział wszystkiego.– To dziecinada, naiwna ciekawość.– Nie.To coś więcej.To niepewność.Spojrzał w jej oczy z lękiem.– Jakaż znów niepewność?Już miała odpowiedzieć, gdy na dole rozległ się dzwonek wizofonu.– To pewno Heb, do mnie.– powiedział Jore wstając.Tin podniosła się również.– Pójdę przygotować obiad.Przeszła do jadalni i wyjąwszy ze spiżarni kilka puszek, wsunęła je do automatu kuchennego.Gdy wyjmowała z podajnika napełnione talerze, w drzwiach stanął Jore.Oczy płonęły mu radością i podnieceniem.– Będziemy mieli wieczorem gościa – powiedział tajemniczo.– Heb?– Nie zgadłaś.I chyba nie zgadniesz kto?Uczuła nieprzyjemny skurcz w krtani.– Czyżby ktoś od Alla?– Nie.Czy wiesz, kto to jest Feri Gan? Zdawało się jej przez moment, że upuści talerz na podłogę.– Gan?– Słynny telereporter.Nazywają go Kischem* [*Egon Erwin Kisch – 1885-1948, pisarz czeski, jeden z najwybitniejszych reporterów świata.] naszych czasów.Na pewno zainteresował się moim „Słońcem Południa”.To człowiek, który może zrobić ze mnie sławę malarską, jeśli tylko zechce napisać czy nagrać coś o moich pracach.– Myślisz, że on zapragnął odwiedzić nas dlatego, iż zobaczył twoje obrazy w Wiosennej Galerii?– A jakże by inaczej?– Ten człowiek był na Żółtym Jakubie.Jore nie zrozumiał sensu słów Tin.– Cóż z tego? Jeśli All zwrócił jego uwagę na mnie – tym lepiej.Będziemy mieli jeszcze jeden powód wdzięczności dla profesora.Byłoby okrucieństwem rozpraszać złudzenie Jorego.„Czy zresztą jest sens mówić mu o podsłuchanej rozmowie?” – pomyślała z rezygnacją.– „Może dobrze się stało”.IIIFeri Gan przyleciał punktualnie o 20.Był jak zwykle niezmiernie elokwentny.Obejrzał barwne szkice do nowego i starego projektu „Słońca Południa”.Wyrażał siwe uwagi z dużym znawstwem i, jakkolwiek był umiarkowany w pochwałach, zjednał sobie bez reszty Jorego.Zwrócił też od razu uwagę na niezwykłą twarz dziewczyny z plaży.O Żółtym Jakubie ani o celu swej wizyty nie wspomniał w pracowni nawet jednym słowem i Tin czekała z niepokojem chwili, gdy zasiądą do kolacji.Nie omyliła się.Gan chciał pozyskać zaufanie Jorego, aby tym łatwiej skłonić go do zwierzeń.Nie spodziewała się jednak, iż postawi sprawę zupełnie otwarcie, a zarazem tak zręcznie, że Jore sam ułatwi mu grę.– Nie wiem, czy domyślacie się państwo, dlaczego złożyłem wam wizytę – rzekł, gdy zasiedli do stołu.– Zrządzeniem przypadku leciałem tą rakietą, którą pani prowadziła, i przypomniało mi się, iż widziałem panią na Żółtym Jakubie.Niech pani nie próbuje przeczyć, gdyż widziałem tam również męża pani i nie mam żadnych wątpliwości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]