[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oglą­dać Ślu­by pa­nień­skie na sce­nie jest za­wsze roz­ko­szą; wie­le mu­sie­li­by do­ło­żyć sta­rań ak­to­rzy, aby tę roz­kosz za­mą­cić.A przy tym, ileż te­atral­nych wspo­mnień wią­że się z tą sztu­ką!.Na sce­nie kra­kow­skiej Ślu­by ma­ją swo­ją bo­ga­tą hi­sto­rię; nie bę­dąc zgrzy­bia­łym star­cem, pa­mię­tam jed­nak­że tej hi­sto­rii okres bar­dzo, bar­dzo dłu­gi.Pa­mię­tam Ślu­by, gra­ne jesz­cze nie­mal ja­ko współ­cze­sną ko­me­dię; je­że­li się nie my­lę, w zwy­czaj­nych suk­niach i sur­du­tach, w obo­jęt­nej ra­mie ja­kie­goś ba­nal­ne­go tek­tu­ro­we­go po­ko­ju — i gra­ne, mi­mo to, zna­ko­mi­cie.O sty­lu fre­drow­skim nie­wie­le roz­pra­wia­no wte­dy, bo ten styl był jesz­cze ak­to­rom star­szej szko­ły czymś bar­dzo bli­skim swą tra­dy­cją, w ty­pach, w za­cię­ciu, w trak­to­wa­niu wier­sza.Na­raz — ze­szło się to, zda­je mi się, z otwar­ciem no­we­go te­atru — po­wiał w go­ścin­ny dwór pa­ni Do­brój­skiej wie­trzyk mu­ze­al­ny.Od­kry­to mia­no­wi­cie wów­czas, że jest to sztu­ka par excel­len­ce „sty­lo­wa”; usta­lo­no ści­śle da­tę, w któ­rej roz­gry­wa się ak­cja; wy­pa­trzo­no, ja­kie fo­te­le, kan­tor­ki, szpi­ne­ty mo­gły stać w po­ko­ju, a mi­nia­tu­ry i ob­ra­zy wi­sieć na ścia­nach; sko­pio­wa­no wier­nie z ko­stiu­mo­lo­gii fry­zu­ry pa­nien, rajt­rocz­ki Gu­sta­wa, halsz­tu­ki Al­bi­na; sło­wem, każ­da fi­gu­ra mo­gła po­wę­dro­wać pro­sto do mu­zeum za ga­blot­kę.I sta­ło się, że, na ja­kiś czas, przy do­sko­na­łej i bar­dzo uczo­nej sty­li­za­cji, za­po­dział się gdzieś styl Fre­dry: bo styl Fre­dry, to przede wszyst­kim ży­cie; a ży­cia ni­g­dy nie da się od­two­rzyć za po­mo­cą rze­czy mar­twych.Pa­mię­tam zwłasz­cza jak przez mgłę jed­no ta­kie przed­sta­wie­nie, gra­ne przez wy­bor­nych ar­ty­stów, a za­ra­zem jed­no z naj­gor­szych przed­sta­wień Ślu­bów, ja­kie w ży­ciu wi­dzia­łem: z ca­łe­go wie­czo­ru zo­stał mi we wra­że­niu tyl­ko ja­kiś mon­stru­al­ny kok na gło­wie Anie­li (za­pew­ne bar­dzo wier­ny), oraz tu­pe­ty i kurt­ki Gu­sta­wa, w któ­rych sty­lo­we wier­ce­nie ku­per­kiem po­chło­nę­ło ca­łą uwa­gę uta­len­to­wa­ne­go ar­ty­sty.Na szczę­ście, okres te­go neo­fi­ty­zmu sty­li­za­cyj­ne­go, w któ­rym re­kwi­zyt przy­tła­czał au­to­ra i po­ezję, mi­nął; na­sta­ło szczę­śli­we przy­mie­rze, czy też li­nia de­mar­ka­cyj­na po­mię­dzy du­chem Fre­dry a du­chem an­ty­kwar­skim, a re­zul­ta­tem je­go jest usta­le­nie te­go traf­ne­go sty­lu, któ­ry, uj­mu­jąc ży­cie w nie­dzi­siej­sze ra­my, nie pa­ra­li­żu­je go wsze­la­ko i za­sta­wia po­le mło­do­ści serc pod sta­ro­świec­czy­zną ko­stiu­mu.Mło­dość! W tym tkwi bo­daj czy nie naj­więk­sza część se­kre­tu.Pa­mię­tam tak­że Ślu­by, gra­ne w pierw­szo­rzęd­nych ze­spo­łach, ale w któ­rych zsu­mo­wa­ne la­ta obu ko­cha­ją­cych się par da­wa­ły cy­frę zbli­żo­ną do 200, je­że­li nie wy­żej; i wte­dy, mi­mo ca­łe­go wy­so­kie­go ar­ty­zmu, cze­goś bra­kło przed­sta­wie­niu.Jest to jed­na z tych sztuk, w któ­rych ła­twiej pew­ne bra­ki wy­koń­cze­nia nad­ro­bić mło­do­ścią niż od­wrot­nie.Wczo­raj­sze przed­sta­wie­nie po­sia­da­ło tę za­le­tę w ca­łej peł­ni: cie­pło i ogień bi­ły ze sce­ny.Ro­la Anie­li, tej amo­ureu­se38 z pol­skie­go dwor­ku, jest oso­bli­wie trud­na do za­gra­nia.Anie­la, jest to naj­bar­dziej uro­cze wcie­le­nie wo­li bo­żej, ja­kie kie­dy­kol­wiek drep­ta­ło na dwóch łap­kach w li­te­ra­tu­rze pol­skiej; ro­la nie­win­no-zmy­sło­wa, har­fa ko­bie­co­ści, gra­ją­ca za sa­mym zbli­że­niem mę­skiej dło­ni.Cze­góż bo nie ma w tej ro­li: i du­ma dzie­wi­cza, i tak draż­nią­cy ero­tycz­nie takt do­sko­na­le wy­cho­wa­nej pan­ny, bier­ność hu­ry­sy, wdzięk, ma­rze­nie, po­ezja — i to pol­skie cie­ląt­ko wresz­cie, któ­re­go ra­sa roz­ple­ni­ła się póź­niej tak szczę­śli­wie.Nie­raz ża­ło­wa­łem, że te­go ro­dza­ju igrasz­ki nie są u nas w mo­dzie; bar­dzo bym pra­gnął, aby ktoś na­pi­sał dal­szy ciąg Ślu­bów pa­nień­skich, tak jak ist­nie­je dal­szy ciąg Mi­zan­tro­pa, lub owe prze­mi­łe fan­ta­zje Ju­liu­sza Le­ma­itre „na mar­gi­ne­sie” kla­sycz­nych ar­cy­dzieł.Czę­sto wpraw­dzie by­wa, iż, z za­pad­nię­ciem kur­ty­ny, sztu­ka się nie koń­czy, lecz za­czy­na; ale tu, dal­sze ko­le­je pp.Gu­sta­wo­stwa by­ły­by szcze­gól­nie zaj­mu­ją­ce, i nie­raz zda­rzy­ło mi się za­du­mać nad tym, co ży­cie zro­bi z tej sym­pa­tycz­nej pan­ny Anie­li Do­brój­skiej.Wczo­raj­sza Anie­la (p.Biał­kow­ska) du­żo uchwy­ci­ła z wdzię­ku tej po­sta­ci, ale nie wszyst­ko; „wo­la bo­ża” by­ła bez za­rzu­tu; to już wie­le, jak są­dzę.Trak­to­wa­nie wier­sza przez ar­ty­stów nie by­ło, na ogół, bez uste­rek; tak np.czę­sto po­wta­rza­ją­ce­go się sło­wa wa­riat Fre­dro uży­wa po sta­ro­świec­ku ja­ko trzy­zgło­sko­we­go: wa­ry­jat; wy­ma­wia­jąc je dwu­zgło­sko­wo za­tra­ca się mia­rę wier­sza.Ta­kich szcze­gó­łów by­ło wię­cej, a ryt­mi­ka da­le­ką by­ła od mu­zycz­nej przej­rzy­sto­ści.Wiel­ki czło­wiek do ma­łych in­te­re­sów (Kra­ków, Te­atr im.Sło­wac­kie­go, 1920 r.)Nie­wie­le z hu­mo­ru Fre­dry wy­do­by­to we wczo­raj­szym przed­sta­wie­niu: dla­te­go, pa­trząc na sce­nę, za­in­te­re­so­wa­łem się głów­nie pro­ble­mem oby­cza­jo­wym sztu­ki.Ude­rzy­ła mnie ona ja­ko etap tej bar­dzo zna­mien­nej ewo­lu­cji, ja­ką prze­by­wa Fre­dro od Ślu­bów pa­nień­skich do Ostat­niej wo­li.W epo­ce Ślu­bów, kie­dy mło­dy i sam roz­ko­cha­ny po­eta ma­lu­je ten sło­necz­ny ob­ra­zek, wów­czas, ja­ko syn­te­za bło­go­sła­wio­ne­go wiej­skie­go ży­cia, sta­je mu przed ocza­mi sło­wo MI­ŁOŚĆ.Na schył­ku lat, zgorzk­nia­ły nie­co ob­ser­wa­tor kre­śli nad ko­min­kiem wiej­skie­go dwor­ku in­ne ka­ba­li­stycz­ne sło­wo, ja­ko klucz do zro­zu­mie­nia tej „wsi spo­koj­nej, wsi we­so­łej”: TE­STA­MENT.Suk­ce­sja i po­sag! W Wiel­kim czło­wie­ku je­ste­śmy w po­ło­wie dro­gi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •