[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można by tę wioskę niemal wziąć do ręki i przerzucać kartki – tyle a tyle kartek na każdego mieszkańca.Kiedy wojna się skończy któregoś dnia, któregoś roku, książki będzie można napisać na nowo, będzie się wzywać ludzi jednego po drugim, by recytowali, co wiedzą, i wszystko zostanie utrwalone w druku aż do następnego ciemnego wieku, kiedy to wszystko trzeba będzie zacząć na nowo.Ale w człowieku istnieje coś cudownego: nigdy nie można go tak zastraszyć ani zniechęcić, by zrezygnował z budowania wszystkiego na nowo, ponieważ wie, że jest to bardzo ważne i godne budowania.– A co będziemy robili dzisiaj? – zapytał Montag.– Będziemy czekali – powiedział Granger.– I na wszelki wypadek pójdziemy troszeczkę z prądem rzeki.Zaczął zasypywać ognisko piaskiem.Inni mu pomagali i Montag pomagał, i w tym pustkowiu wszyscy mężczyźni poruszali rękami gasząc razem ogień.Stali nad rzeką w świetle gwiazd.Montag patrzył na połyskującą tarczę swego wodoszczelnego zegarka.Piąta.Piąta rano.Nowy rok nastąpił w ciągu jednej godziny, a brzask czekał za odległym brzegiem rzeki.– Dlaczego mi wierzycie? – zapytał Montag.Jakiś mężczyzna poruszył się w ciemności.– Wystarczy na pana spojrzeć.Nie widział się pan ostatnio w lustrze.Poza tym miasto nigdy na tyle o nas nie dbało, by podjąć tego rodzaju zorganizowany pościg, aby nas znaleźć.Paru maniaków o głowach napełnionych wierszami nie może im zaszkodzić.Wiedzą o tym, my o tym wiemy, wszyscy wiedzą.Póki znaczna część ludności nie wędruje cytując Magna Charta i Konstytucję, wszystko jest w porządku.Wystarczą strażacy, by interweniować od czasu do czasu.Nie, miasta nie troszczą się o nas.A pan wygląda odpowiednio.Szli brzegiem rzeki na południe.Montag usiłował ujrzeć twarze ludzi, stare twarze, które zapamiętał przy świetle ogniska, pomarszczone i zmęczone.Doszukiwał się światłości, odwagi, triumfu nad jutrem, których nie można było tu dojrzeć.Może oczekiwał, że ich twarze będą płonęły i jaśniały wiedzą, którą ci ludzie w sobie noszą, będą żarzyły się jak latarnie wewnętrznym światłem.Ale całe światło pochodziło od ognia, a ci ludzie nie wyglądali inaczej niż wszyscy inni, którzy przebiegli długą przestrzeń, znaleźli odpowiednią kryjówkę, widzieli, jak się niszczy dobre rzeczy, zaś teraz, bardzo późno, zebrali się, by czekać na zakończenie zabawy i zgaszenie świateł.Nie byli wcale pewni, czy rzeczy, które nosili w swoich głowach, przyczynią się, by każda przyszła jutrzenka zabłysła jaśniejszym światłem, nie byli pewni niczego poza tym, iż książki stały szeregiem za ich spokojnymi oczyma, książki czekały z nie rozciętymi stronicami na czytelników, którzy mogą przybyć w późniejszych latach, jedni z czystymi, a drudzy z brudnymi palcami.Montag zerkał to na jedną twarz, to na drugą, kiedy szli razem.– Nie należy sądzić książki po obwolucie – powiedział ktoś.I wszyscy zaśmieli się cicho, idąc w dół rzeki.Rozległo się wycie i odrzutowce z miasta przeleciały nad głowami na długo przedtem, nim mężczyźni zdążyli spojrzeć do góry.Montag wpatrywał się w miasto, daleko za rzeką, wyglądające teraz tylko jak lekka świetlista mgiełka.– Moja żona tam została.– To bardzo przykre.W ciągu najbliższych paru dni w miastach nie będzie bezpiecznie – powiedział Granger.– To dziwne, wcale mi jej nie brak, to dziwne, że nic właściwie nie odczuwam – powiedział Montag.– Chwilę temu uświadomiłem sobie, że gdyby nawet umarła, nie byłoby mi jej naprawdę żal.To niedobrze.Coś musi być ze mną nie w porządku.– Niech pan słucha – powiedział Granger ujmując go pod ramię i przytrzymując krzaki, by umożliwić mu przejście.– Kiedy byłem chłopcem, umarł mi dziadek.Był rzeźbiarzem.Był również bardzo dobrym człowiekiem, który miał w sobie ogromnie dużo miłości do ludzi i przyczynił się do budowy nowych domów w miejsce starych ruder w naszym mieście.Zawsze robił dla nas zabawki i w ciągu swego życia wykonał milion różnych rzeczy – jego ręce zawsze były czymś zajęte.A kiedy umarł, nagle uświadomiłem sobie, że nie płaczę po nim, lecz po rzeczach, które robił.Płakałem, ponieważ nie będzie ich robił nigdy więcej, nigdy nie wyrzeźbi nowego kawałka drzewa, nie pomoże nam hodować gołębi na podwórku, nie zagra na skrzypcach ani nie będzie nam opowiadał żarcików.Był częścią nas, a kiedy umarł, wszystkie jego czynności zamarły i nie było nikogo, kto by je mógł wykonywać dokładnie w ten sam sposób co on.On był indywidualnością.Był ważnym człowiekiem.Nigdy nie zapomniałem o jego śmierci.Często myślę, jak cudowne rzeźby się nie narodziły dlatego, że on umarł.Ileż dowcipu braknie światu i ile gołębi pocztowych nie tkniętych jego rękami.Cm kształtował świat.Pracował dla świata.Świat został pozbawiony dziesięciu milionów subtelnych czynności tej samej nocy, kiedy jego zabrakło.Montag szedł w milczeniu.– Millie, Millie – szeptał.– Millie.– Co?– Moja żona, moja żona.Biedna Millie, biedna, biedna Millie.Nie mogę sobie nic przypomnieć.Myślę o jej rękach, ale nie widzę, żeby w ogóle cokolwiek robiły.Tylko zwisają jej po bokach albo leżą na kolanach lub tkwi w nich papieros, i to wszystko.Montag odwrócił się i spojrzał do tyłu.Co dałeś miastu, Montag?Popioły.Co inni jego mieszkańcy dawali sobie nawzajem?Nicość.Granger stał patrząc w tym samym kierunku co Montag.– Każdy musi – mówił – zostawić coś po sobie, kiedy umrze.Tak powiadał mój dziadek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]