[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czerwony pasował dzisiaj do mnie.Byłem zły.Nie podobał mi się ton głosu Opal, kiedy mnie wezwała.– Ivan.– Odłożyła wieczne pióro i spojrzała na mnie bez jasnego uśmiechu, którym zawsze mnie witała.Wyglądała na zmęczoną, miała cienie pod oczami, a jej loki zwisały luźno, okalając twarz.– Opal – odparłem, naśladując jej ton.Usiadłem, krzyżując kolana.– Czego uczysz studentów na zajęciach o ingerencji w życie swoichprzyjaciół?– Pomagaj, nie przeszkadzaj, wspieraj, nie buntuj się, pomagaj i słuchaj, nie…– zacząłem znudzonym tonem.– Wystarczy – przerwała moją wyliczankę podniesionym głosem.– Pomagaj, nie przeszkadzaj, Ivan – jej słowa zawisły w powietrzu.– Zmusiłeś Elizabeth, żeby odwołała obiad z Benjaminem Westem.Mogła zdobyć przyjaciela, Ivan – patrzyła na mnie oczami czarnymi jak węgiel.Odrobina więcej gniewu i z pewnością by zapłonęły.– Chciałam ci przypomnieć, że ostatni raz Elizabeth Egan umówiła się z kimkolwiek prywatnie, a nie w sprawach zawodowych pięć lat temu.Pięć lat temu, Ivan – podkreśliła.– Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego zmusiłeś ją do odwołania tego spotkania?– Ponieważ Benjamin jest brudny i śmierdzi – roześmiałem się.– Ponieważ jest brudny i śmierdzi – powtórzyła Opal.Poczułem się głupio.–W takim razie powinieneś pozwolić jej dojść do tego wniosku samej.Nie przekraczaj granic, Ivan.– Z tymi słowy wróciła do pisania, skrobiąc coś zawzięcie piórem.– O co chodzi, Opal? – spytałem.– Powiedz mi, o co tak naprawdę chodzi.Spojrzała na mnie z gniewem i smutkiem.– Jesteśmy bardzo zajęci, Ivan, i powinieneś pracować tak szybko, jak tylko możesz, zamiast siedzieć komuś na głowie i niszczyć to, co zrobiłeś dobrego.O to tak naprawdę chodzi.Wstrząśnięty jej reprymendą ruszyłem w milczeniu do wyjścia.Nie wierzyłem ani przez sekundę, że rzeczywiście o to jej chodziło.Cokolwiek się działo w jej własnym życiu, było jej prywatną sprawą.Zmieni zdanie na temat odwołanego spotkania Elizabeth z Benjaminem, gdy tylko się dowie, co zaplanowałem na dwudziestego dziewiątego.– Jeszcze jedno, Ivan! – zawołała za mną Opal.Zatrzymałem się przed drzwiami i odwróciłem.– Chciałabym, żebyś przyszedł tu w poniedziałek i przejął na jakiś czas dowodzenie – powiedziała, nie przerywając pisania.– Dlaczego? – spytałem z niedowierzaniem.– Nie będzie mnie przez kilka dni.Musisz mnie zastąpić.To się nigdy przedtem nie zdarzyło.– Ale przecież jestem w środku rozpoczętej pracy.– Dobrze wiedzieć, że nadal to tak nazywasz – warknęła.Potem westchnęła, odłożyła pióro i spojrzała na mnie.Wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać.–Jestem pewna, że sobotni wieczór okaże się takim sukcesem, iż w następnym tygodniu nie będziesz musiał iść do pracy – powiedziała łagodnie.Zapomniałem, że jestem na nią zły i po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że w każdej innej sytuacji przyznałbym jej rację.29Ivan skończył nakrywać do stołu, zerwał rosnącą dziko fuksję i umieścił ją w małym wazoniku na środku obrusu.Zapalił świeczkę i przyglądał się, jak płomień szarpie się na wietrze, niczym pies na łańcuchu biegający po ogrodzie.Cobh Cúin było ciche, zgodnie z nazwą, która dosłownie oznaczała cichą zatoczkę.Mieszkańcy ochrzcili to miejsce setki lat temu i od tamtej pory nic się nie zmieniło.Jedynym słyszalnym tu odgłosem było ciche pluskanie wody i szmer przesuwającego się piasku.Ivan zamknął oczy i zaczął się kiwać w takt tych odgłosów.Przywiązana do pomostu mała łódź rybacka podskakiwała na falach, od czasu do czasu uderzając o drewniane pale.Granatowe niebo zaczynało już czernieć.Kilka nieśmiałych młodocianych pasemek chmur próbowało dogonić swoje starsze, większe kuzynki, które odpłynęły stąd kilka godzin temu.Gwiazdy migotały jasno.One też wiedziały, co się ma wydarzyć.Ivan poprosił szefa kantyny w pracy, żeby mu pomógł tego wieczoru.Byłto ten sam kucharz, który urządzał herbatki w ogrodach innych przyjaciół, ale tym razem przeszedł samego siebie.Stworzył najsmakowitszy poczęstunek, jaki Ivan potrafił sobie wyobrazić.Na przystawki zaserwuje foie gras z tostami przyciętymi w zgrabne małe kwadraciki, potem irlandzkiego łososia morskiego gotowanego w czosnku ze szparagami, na deser zaś mus z białej czekolady polany sosem malinowym.Ciepły wiatr znad morza unosił aromaty posiłku, igrając z powonieniem Ivana i drażniąc jego kubki smakowe.Nerwowo poprawił sztućce, chociaż nie było takiej potrzeby.Zacisnął nowy błękitny jedwabny krawat, poluźnił go, rozpiął pierwszy guzik granatowej marynarki, a potem zapiął go znowu.Przez cały dzień był tak zajęty aranżowaniem spotkania, że nie miał czasu myśleć o uczuciach, które się w nim kotłowały.Spojrzał na zegarek, a potem na ciemniejące niebo.Miał nadzieję, że Elizabeth się pojawi.Elizabeth jechała wolno wąską, krętą drogą, niewiele widząc w narastających ciemnościach.Polne kwiaty muskały boki samochodu.Smugi przednich reflektorów wydobywały z mroku ćmy, komary i nietoperze.Zbliżała się do morza.Nagle czarny całun uniósł się i otworzył się przed nią niezwykły świat.Bezmiar hebanowego morza lśnił w świetle księżyca.W małej zatoczce, przywiązana do drewnianego pomostu, do którego prowadziły schody, kołysała się mała łódź rybacka.Piasek był jedwabiście brązowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •