[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zupełnie jakby wraz ze zniknięciem Donala stracił jeden zmysł i organizm usiłował uzupełnić ten brak wyostrzeniem innych.Był ślepcem prowadzonymprzez wyczulony zmysł zapachu, dotyku, słuchu.Słuchał, co m ó w i mu serce.Kiedy stracił Donala, oślepł, alezyskał wtedy nowe poczucie celu w życiu.Nie miał pojęcia, co powie rodzicom Sandy, kiedyich zobaczy.Nie wiedział n a w e t , czy b ę d ą w d o m ui czy zechcą mu poświęcić chwilę czasu.Po prostu podążał w k i e r u n k u w y z n a c z o n y m przez n i e w i d z i a l n y k o m p a s , który zastąpił w jego duszy miejsce n a l e ż n eDonalowi.307W południe siedział w samochodzie za rogiem ulicy,na której mieszkali rodzice Sandy.Oddychał głęboko.Była sobota, wszędzie dookoła panowały spokój i cisza.Wysiadł z samochodu i ruszył przed siebie, starając sięnie wzbudzać podejrzeń.Wiedział jednak, że jest tutajzupełnie nie na miejscu.Niedopasowany, niespokojnyfragment układanki.Zatrzymał się przed d o m e m n u m e r cztery, przed którym stał mały trzydrzwiowy srebrny samochód.Lśniłczystością, aż bolały oczy.Ogród przed d o m e m był wypielęgnowany, pełen ptaków i pszczół.Wszystkie letniekwiaty kwitły jak szalone, malowały powietrze wszystkimi kolorami tęczy, wydzielały słodkie zapachy, wśródktórych wyróżniał się zwłaszcza jaśmin i lawenda.Elegancko przycięta t r a w a z perfekcyjnie w y r ó w n a n y m ibrzegami stykała się z rabatką.Na oszklonej werandziewisiał koszyk z kwitnącymi obłędnie petuniami i pelargoniami.Pod d a c h e m stała parasolka i kalosze, oboknich wisiało na h a k u ubranie wędkarskie.Pod wierzbąstała figurka krasnoludka trzymającego tabliczkę z napisem „Witamy".Jack rozluźnił się nieco.Nie było tużadnych okratowanych okien, złych psów i ledwo toczącego się rzęcha.Takiego obrazka się obawiał.Otworzył furtkę pomalowaną na żółto, podobnie jakdrzwi wejściowe i framugi okien.Nadawały budynkowiwygląd apetycznego d o m k u z piernika.Furtka otworzyła się bez skrzypnięcia, tak jak się spodziewał.Ruszył dodrzwi po ścieżce wyłożonej kamieniami, pomiędzy którymi nie wyrastał n a w e t najmniejszy chwast.Chrząknąłgłośno i zadzwonił do drzwi.Czysty jasny dźwięk nie zabrzmiał groźnie.Usłyszał kroki, zobaczył cień za przyc i e m n i o n y m szkłem.P o m i m o przyjaznego wyglądu, m a m a Sandy (tak przypuszczał) otworzyła tylko w e wnętrzne drzwi.Pewnie nieco się przestraszyła na widok obcego człowieka u progu.308- Pani Shortt? - Jack uśmiechnął się najmilej, jak potrafił.Uspokoiła się nieco i podeszła bliżej, nadal jednak nieotwierała zewnętrznych drzwi.- Tak, słucham?- Nazywam się Jack Ruttle.Bardzo przepraszam, żepanią nachodzę w domu, ale szukam Sandy i pomyślałem, że może jest tutaj.Przyglądała mu się, oceniając człowieka, który szukałjej córki.Potem odsunęła zewnętrzne drzwi.- Jest p a n jej przyjacielem?Gdyby zaprzeczył, z a p e w n e z a m k n ę ł a b y mu drzwiprzed nosem.- Tak.- Uśmiechnął się.- Czy Sandy jest u p a ń s t w a ?- Przykro mi, panie.jak się p a n nazywa? - spytałaz przepraszającym uśmiechem.- Jack Ruttle.Niech mi pani mówi Jack.- Jack.- Jej ton stał się milszy.- Sandy tutaj nie ma.Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?- A wie pani, gdzie może być? - Nadal się uśmiechał,wiedząc, że może się to przekształcić w nader dziwacznym o m e n t : obcy człowiek przesłuchuje m a t k ę na okoliczność miejsca pobytu córki.- Gdzie ona może być? - powtórzyła w zamyśleniu.-Nie wiem, Jack.Czy Sandy chciałaby, żebym ci to powiedziała?Roześmiali się oboje.Jack przestąpił z nogi na nogę,czując się nagle niepewnie.- Nie jestem pewien, jak mogę panią do tego przekonać.- Rozłożył ręce w geście poddania się.- Właściwie tonie wiem, czego oczekiwałem po przyjeździe tutaj, ale pomyślałem, że zaryzykuję.Bardzo przepraszam, że paniąniepokoję.Czy mógłbym zostawić dla niej wiadomość?Mogłaby pani przekazać Sandy, że jej szukam i.- Przerwał, usiłując wymyślić coś, co zdołałoby przekonać San-309dy do wyjścia z jej tajemnej jaskini, zwłaszcza jeżeli byłatutaj i słuchała go w tej chwili.- Może jej pani powiedzieć, że nie potrafię tego zrobić bez niej? Będzie wiedziała, o czym mówię.M a m a Sandy pokiwała głową, przyglądając się Jackowi przez chwilę.- Przekażę jej to.- Dziękuję.- Zapadła cisza.Jack zaczął się szykowaćdo odejścia.- Nie jesteś z Leitrim, jak sądzę po akcencie?- Z Limerick.Zastanawiała się nad tym przez chwilę.- Sandy miała się z tobą spotkać w zeszłym tygodniu, tak?- Owszem.- J e d n o mogę ci powiedzieć.Sandy zadzwoniła dom n i e w drodze do Glin.Szukała kogoś z twojej rodziny?Jack pokiwał głową.Czuł się jak nastolatek stojącyprzed bramkarzem w n o c n y m klubie z nadzieją, że jegomilczenie stanie się przepustką do środka.Pani Shortt milczała przez dłuższy czas.Spojrzała nadrogę.Sąsiadka naprzeciwko uniosła dłoń odzianą w rękawiczkę ogrodniczą i pomachała na przywitanie.Mama Sandy odpowiedziała tym samym.Może poczuła się mniej zagrożona, bo nagle chyba podjęła decyzję.- Proszę wejść.- Odsunęła się od drzwi i ruszyła dośrodka.Jack spojrzał na drogę.Sąsiadka z naprzeciwka przyglądała mu się podejrzliwie, jedną nogą już na progu.Uśmiechnął się niepewnie.Słyszał, jak w kuchni paniShortt brzęka filiżankami i talerzykami.Zagwizdał czajnik.Wewnątrz d o m był równie nienagannie wysprzątany, jak ogródek.Drzwi wejściowe prowadziły bezpośrednio do dużego pokoju.Pachniało w n i m środkiemdo pielęgnacji mebli i świeżym powietrzem przesyco-310n y m zapachem ogrodu, wpadającym tu przez otwarteokna.W pokoju było niewiele mebli, na podłodze leżałdokładnie odkurzony dywan, a stojące na półkach srebra lśniły czystością podobnie jak powierzchnie drewnianych mebli.- J e s t e m tutaj, Jack - zawołała pani Shortt, jakbyznali się od wieków.Ruszył do kuchni, tak jak się spodziewał idealnie wysprzątanej.W pralce wirowało pranie, m a ł e radyjkomruczało cicho, a czajnik gwizdał coraz głośniej.Z tyłupomieszczenia z a m o n t o w a n o francuskie drzwi prowadzące do ogrodu na tyłach domu, oczywiście równie dobrze utrzymanego, jak ten z przodu.Była tam budka dla ptaków, w której obecnie pożywiał się chciwy rudzik,śpiewając pomiędzy każdym dziobnięciem.- Ma pani piękny dom, pani Shortt.- Jack usiadłprzy stole.- Dziękuję za zaproszenie.- Możesz mi mówić Susan.Nie ma za co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]