[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przytrzymał się sznurka od przeciwwagi, biegnącego wewnątrz ramy i wyjrzał na zewnątrz.Był tam gzyms oraz skrzynka z begoniami o szorstkich liściach wielkości prześcieradeł.W razie potrzeby daliby jakoś radę przedostać się na gzyms, a z niego w rosnące niżej krzaki.Przed tym jednak należało pojeść chleba.Poczuł gwałtowny głód.Czort wie, ile czasu temu jadł u Jensenów swój ostatni posiłek albo jak dawno temu spał.Wędrówka przez krainy snów była niewątpliwie pełna przygód, jednak odczuwał potrzebę zdążania do jakiegoś celu.W przeciwnym razie równie dobrze mógł obijać się po swoim własnym świecie.Przynajmniej tam nie musiałby w panice uciekać przed kotami.Przez chwilę rozglądał się ze swego wysoko położonego stanowiska pomiędzy solniczkami.Za Skeeziksem i bochenkiem, gdzie krawędź blatu zawisała nad kuchenką, znajdowało się stojące na boku pudełko, przysłonięte częściowo przez kłęby pary.Widział podobne w kuchni Willoughby’ego, można je było znaleźć w każdym domu - trucizna na szczury.Stało na boku, pod który wciśnięty był widelec, zupełnie jakby ktoś używał go jako dźwigni, żeby odwrócić je do góry dnem.Bez wątpienia zastanawiające.Ktoś wysypał jego zawartość do zupy, gulaszu, czy co tam radośnie bulgotało w garnku, w czasie kiedy giganci gadali i chichotali w sąsiednim pomieszczeniu.Ktoś zatruł zupę.Jack był pewien kto.Nie miał pojęcia dlaczego, chyba że z czystego łajdactwa.Zastanawiało go też, dlaczego Harbin zostawił wywrócone pudełko w widocznym miejscu.Wziąwszy pod uwagę, jak ciężkie musiało być dla człowieczka wzrostu myszy, wypchnięcie go z kredensu na blat, przeciągnięcie do krawędzi i odwrócenie nad garnkiem, musiało kosztować mnóstwo wysiłku.Na pewno schowanie go oraz widelca dźwigni było dużo łatwiejsze.Jack rozejrzał się podejrzliwie.Potem, napięty, zeskoczył, popędził do Skeeziksa i wytrącił mu chleb z ręki.- Trucizna! - wyszeptał.- Co?Jack powlókł przyjaciela na drugą stronę bochenka.Przystanęli, wpatrując się w pudełko.Podeszli do krawędzi blatu, osłaniając twarze przed kłębami pary i wyjrzeli.Dokładnie pod pudełkiem stał garnek.Ziarnista trucizna rozpuściła się w zupie.Gdzieś wyżej rozległ się brzęk i krótkie szurnięcie.Jack zerknął szybko w górę, przeklinając w duchu własną głupotę, i skoczył na Skeeziksa.Półmisek, który ześliznął się z półki otwartego kredensu, lecąc im na głowy, głucho uderzył krawędzią w bochenek, zsunął się zeń, potoczył z brzękiem po blacie, przewrócił ich obu i w końcu zatrzymał się, przygniatając Skeeziksowi nogi.Jack modlił się, żeby hałas nie zwabił olbrzymów, którzy właśnie znów głośno śmiali się nad szachownicą.Algernon Harbin popatrzył na nich z góry, uśmiechając się złowieszczo.Już zaczął rosnąć.Przebywał tutaj dłużej od nich, pewnie o wiele godzin, i był dwukrotnie wyższy niż oni - mniej więcej wzrostu szczura, co wystarczało, żeby poradzić sobie z pudełkiem trucizny, wspiąć się do kredensu i ukryć się tam.Przerwali mu doprawianie zupy, wchodząc przez drzwiczki dla kota.Gdyby nie to, schowałby pudełko i niczego nie podejrzewający giganci zjedliby zatruty posiłek.Harbin skoczył, trzymając przed sobą laskę.Otoczony rozwianym szmacianym odzieniem wylądował dokładnie na środku bochenka.Zsunął się z niego, sarkastycznie doradzając im, żeby poczekali chwileczkę, szybko pokuśtykał ku otwartej szufladzie i opuścił się do niej.Jack nie miał najmniejszej ochoty czekać.Pomógł Skeeziksowi wygramolić się spod półmiska i pognał w stronę otwartego okna.Jeśli giganci chcieli wyśpiewywać frywolne piosenki w czasie, kiedy zatruwano im zupę, to ich sprawa.On i Skeeziks nie mieli z tym nic wspólnego.Mogli wsunąć kartkę z ostrzeżeniem pod drzwi - później, kiedy już się stąd wydostaną.Harbin wychynął z szuflady ze szpadką do pieczenia drobiu w ręce, na tyle dużą, że można by spiąć nią indyka wielkiego jak słoń.Wspiął się na blat, zrobił trzy kroki, odgradzając ich od okna, i dźgnął szpadką w stronę głowy Skeeziksa z nienawiścią, która zaskoczyła Jacka.Obaj chłopcy umknęli z powrotem w stronę pojemników, wdzięczni za niepełnosprawność doktora.Jack dopadł ich pierwszy i wśliznął się za pękate szklane słoiki.Skeeziks deptał mu po piętach.Harbin mógł albo wcisnąć się za nimi - ale był na to już za duży - albo zajść z drugiej strony, odcinając im drogę ucieczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]