[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozwól, że w każdym razie wyjaśnię ci, co mam zamiar zrobić.Przede wszystkim w moich badaniach dotarłem do punktu, w którym mogę z pobranej z chorego organizmu komórki wyizolować białko powierzchniowe, zwane antygenem, odróżniające je od normalnych komórek.Już to stanowi wielki postęp.Miałem kłopoty ze zmuszeniem systemu odpornościowego do reagowania na ten antygen, a wskutek tego zniszczenia komórek rakowych.To właśnie, moim zdaniem, zachodzi w zdrowym organizmie.Uważam, że w organizmie bardzo często tworzą się komórki nowotworowe, ale układ immunologiczny sobie z nimi radzi, kiedy zaś zawodzi, nowotwór reprezentowany przez te komórki rozwija się i wywołuje chorobę.Jak dotąd wszystko rozumiesz?Cathryn skinęła głową.– Nie udało mi się wywołać u chorujących na nowotwory zwierząt reakcji immunologicznej na wyizolowany antygen.Doszedłem do wniosku, że odpowiedzialny jest za to jakiś czynnik blokujący.Na tym właśnie etapie znajdowałem się w chwili, gdy zachorowała Michelle.Wówczas wpadłem na pomysł, żeby izolowany antygen podawać zdrowym zwierzętom i tym samym uodpornić je na ten antygen.Nie miałem czasu przeprowadzić badań, ale jestem przekonany, że u zdrowych zwierząt układ immunologiczny rozpozna antygen nowotworowy jako obcy i wytworzy na niego przeciwciała.U chorych zwierząt nie dzieje się tak, bo antygen nowotworowy tylko nieznacznie różni się od ich zwykłych białek.To już stało się dla niej za mądre, wciąż jednak siliła się na uśmiech.Charles impulsywnie wyciągnął ręce przez stolik i położył je na ramionach Cathryn.– Postaraj się zrozumieć.Chcę, żebyś uwierzyła w to, co robię.Potrzebuję twojej pomocy.Cathryn poczuła, że pada w niej jakaś wewnętrzna zapora.Charles był jej mężem, i to, że jej potrzebował, że sam to przyznał, stanowiło dla niej potężny bodziec.– Pamiętasz, jak ci opowiadałem o wykorzystywaniu koni do produkcji surowicy przeciwbłoniczej? – spytał Charles.– Mniej więcej.– Proces, o którym ci mówię, jest bardzo podobny.Udało mi się wyizolować antygen powierzchniowy z komórek białaczkowych Michelle, odróżniający je od normalnych jej komórek.Wstrzyknąłem go sobie.– Więc wywołujesz w sobie odporność na komórki białaczkowe Michelle? – spytała Cathryn, starając się wszystko dokładnie zrozumieć.– Właśnie – powiedział z podnieceniem Charles.– Potem wstrzykniesz Michelle swoje przeciwciała?– Nie.Jej układ immunologiczny odrzuciłby moje przeciwciała.Na szczęście nowoczesna immunologia znalazła sposób na przenoszenie tego, co się nazywa odpornością komórkową z jednego organizmu do drugiego.Gdy tylko wytworzy się u mnie populacja limfocytów T wrażliwych na antygen białaczkowy Michelle, wyizoluję u siebie substancję nazywaną czynnikiem przenoszenia odporności i podam ją Michelle.Mam nadzieję, że dzięki temu jej układ immunologiczny wytworzy odporność na własny antygen białaczkowy.W ten sposób jej organizm będzie w stanie wyeliminować wszystkie istniejące i powstające komórki białaczkowe.– I zostanie wyleczona? – spytała Cathryn.– I zostanie wyleczona – powtórzył Charles.Cathryn nie była pewna czy poprawnie zrozumiała wszystko, o czym mówił Charles, jego plan wydawał się jednak sensowny.Chyba nie zdołałby obmyślić czegoś takiego, gdyby przechodził załamanie nerwowe.Zdała sobie sprawę, że z jego punktu widzenia wszystko, co dotąd przedsięwziął, było racjonalne.– Jak długo to potrwa? – spytała.– Nie wiem, czy się w ogóle uda – powiedział Charles.– Sądząc jednak po tym, w jaki sposób mój organizm reaguje na antygeny, będę wiedzieć za kilka dni.Dlatego właśnie zabiłem okna deskami.Jestem gotów odeprzeć wszelkie próby zabrania Michelle z powrotem do szpitala.Cathryn rozejrzała się po kuchni, znów spostrzegając zabite deskami okna.Potem zwróciła się ponownie w jego stronę:– Chyba domyślasz się, że szuka cię bostońska policja.Sądzą, że uciekłeś do Meksyku, by zdobyć dla Michelle laetril.– Bzdura – roześmiał się Charles.– I nie szukają mnie zbyt pilnie, bo nasza tutejsza policja już dobrze wie, że tu jestem.Nie zauważyłaś, jak wygląda domek zabaw i skrzynka pocztowa?– Widziałam, że skrzynka jest przewrócona, a okna w domku powybijane.– To wszystko dzięki lokalnym władzom.Zeszłej nocy zwaliła się tu zgraja z przetwórni dysząc chęcią niszczenia.Zadzwoniłem na policję.Myślałem, że zbagatelizowali moje wezwanie, dopóki na drodze nie zauważyłem zaparkowanego wozu patrolowego.Najwidoczniej to wszystko stało się za ich cichym przyzwoleniem.– Ale dlaczego? – zapytała przerażona Cathryn.– Wynająłem młodego, zadziornego prawnika, któremu najprawdopodobniej udało się sprawić przetwórni trochę kłopotów.Pewnie chcieli mnie tak wystraszyć, żebym go zwolnił.– Mój Boże! – Cathryn zaczynała pojmować rozmiary osamotnienia Charlesa.– Gdzie są chłopcy? – zapytał.– Chuck jest u mamy, a Jean Paul u przyjaciela w Shaftesbury.– Dobrze – powiedział Charles.– Tu może być ciężko.Mąż i żona, oboje u kresu wytrzymałości nerwowej, patrzyli na siebie przez kuchenny stół.Ogarnęła ich fala uczucia.Wstali i wpadli sobie w ramiona, tuląc się rozpaczliwie, jak gdyby coś miało ich rozdzielić.Obydwoje wiedzieli, że ich zmartwienie nie minęło, lecz utwierdziwszy się w swej wzajemnej miłości, poczuli nowy przypływ sił.– Kochaj mnie, proszę, zaufaj mi – rzekł Charles.– Kocham cię – powiedziała Cathryn, czując łzy na policzku.– Nigdy nie przestałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]