[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec płacił już za studia pozostałej trójki dzieci i nie mógł pokryć kosztów mojej uczelni.Musiałem jakoś na nią zarobić.Najwyraźniej nie mogłem wyjść na swoje, pisząc dorywczo artykuły, więc postanowiłem napisać powieść.W owym czasie wielką popularnością cieszyły się szpiegowskie powieści o Jamesie Bondzie.Wiele z nich przeczytałem i postanowiłem zabrać się do tego gatunku powieści.Ożeniłem się wtedy, a mój teść znał kogoś w wydawnictwie Doubleday.Posłałem tam moją pierwszą powieść.Odpowiedzieli, że jej nie wydrukują, ale że może ją opublikuje Signet.Signet kupił ją ode mnie i zadzwonił z zapytaniem, kto jest moim agentem, z kim mają przeprowadzić pertraktacje co do warunków umowy.Nie miałem agenta, ale mój teść załatwił, że poznałem paru.Spotkałem się z trzema.Pierwszy reprezentował wielu sławnych autorów i onieśmielał mnie.Drugi mnie pouczał, jak mam pisać, co mnie mocno zirytowało.Trzecim agentem okazała się młoda dziewczyna, dotąd sekretarka pewnego agenta, która teraz próbowała działalności na własną rękę.Oświadczyła, że chce zostać moją agentką.Ponieważ była jedyną osobą deklarującą, że chce reprezentować moje interesy, wydało mi się słuszne, by to właśnie z nią podpisać umowę.I podpisałem.Przez następne trzy lata studiów medycznych, by mieć czym opłacać rachunki, pisywałem dreszczowce.Nie miałem, oczywiście, zbyt wiele czasu na pisanie, robiłem to w czasie weekendów i podczas wakacji.A nabrawszy wprawy, tworzyłem te dreszczowce bardzo szybko.W końcu pisałem jedną powieść w dziewięć dni.Ale ta praca nie dawała mi wielkiego zadowolenia.Wykonywałem ją tylko po to, żeby mieć z czego opłacić czesne.Potem powoli, niemal niedostrzegalnie, pisanie zaczęło się stawać dla mnie czymś znacznie bardziej interesującym niż medycyna.A ponieważ odnosiłem coraz więcej sukcesów, konflikt między pisarstwem a medycyną wciąż się zaostrzał.Napisałem pod pseudonimem książkę zatytułowaną Wyższa konieczność.Znalazły się w niej słabo zamaskowane aluzje do pewnych osób w Wyższej Szkole Medycznej Uniwersytetu Harvarda.Po ukazaniu się książki wiele się mówiło o jej autorze, Jefferym Hudsonie, który tyle wie o Harvardzie.Przyłączałem się do tych rozmów.Kim może być ten Hudson?To było zabawne.Potem książka została nominowana do nagrody Edgara za Największą Tajemnicę Roku.To także było zabawne.Niestety książka wygrała, a to znaczyło, że ktoś musi odebrać nagrodę.Nagle wszystko przestało być zabawne.Wiedziałem, że jeżeli ktoś się dowie, że to ja napisałem tę książkę, popadnę w ciężkie tarapaty.Na Harvardzie podczas praktyki klinicznej otrzymywało się stopnie na podstawie nieformalnej opinii ludzi, z którymi się pracowało.Gdyby ci ludzie się dowiedzieli, że piszę książki, moje oceny sięgnęłyby dna.Pojechałem do Nowego Jorku i z drżeniem serca odebrałem nagrodę.Niepotrzebnie się martwiłem.Sprawa nie była zbyt rozreklamowana, a od złych następstw tego wydarzenia ochroniła mnie postawa lekarzy-naukowców, którzy uznawali literaturę za stratę czasu.Nikt się o tym nie dowiedział.A wtedy kłopotliwa książka została zakupiona do filmu i wytwórnia filmowa wezwała mnie, bym przyleciał do Hollywood na rozmowę z autorem scenariusza.Odpowiedziałem im, że nie mogę przyjechać.Jestem studentem medycyny.Prosili, bym przyjechał na weekend.Bardzo przy tym obstawali.Musiałem pójść do kierownika personalnego, by dostać zwolnienie na piątek.Doktor Gardner był bardzo sympatycznym człowiekiem.Zapytałem go, czy mogę mieć wolny najbliższy piątek.- Jakaś śmierć w rodzinie? - zapytał.Była to najczęstsza wymówka, jaką zwykliśmy się posługiwać.Na trzecim roku każdy z nas miał babkę i dziadka, którzy umarli już trzy - albo czterokrotnie.- Nie.- Ktoś zachorował? - zapytał.- Nie.Przełknąłem z trudem ślinę i powiedziałem mu prawdę: że to ja napisałem książkę i że kupiono ją do filmu, a teraz ludzie z Hollywood chcą, żebym do nich przyjechał i porozmawiał z autorem scenariusza, i potrzebny mi jest do tego wolny piątek.Ale może się nie martwić.Na pewno wrócę do pracy w poniedziałek.Dziwnie na mnie popatrzył.Cóż to za idiotyczna wymówka! Dlaczego po prostu nie powiedziałem, że mi umarła babcia, tak jak to robią inni?Ale rzekł tylko:- Dobrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]