[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wesz³a teraz do œrodka i stanê³a, przyciskaj¹c d³onie doust.Powietrze by³o gêste od tego samego ostrego korzennego zapachu, któryprzedtem pojawi³ siê w walizce z owej podobnej do torfu substancji.Krztusz¹csiê, podesz³a do okna i cisn¹wszy torbê oraz kapelusz na ³Ã³¿ko, podci¹gnê³a dogóry ¿aluzje.Œwiat³o s³oñca zala³o ma³¹ kabinê.Anna odwróci³a siê, obrzuci³aokiem wnêtrze i wtedy spostrzeg³a to na pod³odze, nieopodal drzwi do ³azienki:szczyptê brunatnych ¿ywicznych okruchów.Zadr¿a³a.Drzwi do ³azienki tak¿e by³y otwarte.Zmusi³a siê, by tam podejœæ.Kosmetyczka le¿a³a pod umywalk¹, a jej zawartoœæ rozsypana by³a na pod³odze.Owiniêty w foliê flakonik znikn¹³ bez œladu.Anna pochyli³a siê z okrzykiemtrwogi i wk³adaj¹c wszystko z powrotem do kosmetyczki, rozgl¹da³a siêgor¹czkowo.Pomieszczenie by³o niewielkie.Ampu³ka nie mia³a siê gdziepotoczyæ.Nie by³o te¿ niczego, pod czym mog³aby siê skryæ.Anna zabra³akosmetyczkê do kabiny i wysypa³a jej zawartoœæ na ³Ã³¿ko.Nagle uœwiadomi³asobie, ¿e ma dreszcze.W³o¿y³a sweter le¿¹cy na ³Ã³¿ku, po czym stanê³a,spogl¹daj¹c na kolekcjê szminek i cieni do powiek oraz niewielkich plastikowychs³oiczków z kremami.Ni st¹d, ni zow¹d przysz³o jej do g³owy, ¿e niepotrzebnieje przywioz³a.Nie u¿y³a przecie¿ ¿adnego z tych kosmetyków od czasu wyjazdu.Ale tej jednej rzeczy, któr¹ chcia³a zobaczyæ, ma³ego egipskiego flakonika nieby³o.Usiad³a na ³Ã³¿ku i lekko przesunê³a d³oñmi nad wysypanymi z kosmetyczkirzeczami, jakby chc¹c je unieruchomiæ na miejscu.Zamknê³a oczy, wziê³a g³êboki oddech, podesz³a do drzwi ³azienki i uklêk³a naprogu.Dziwne okruchy nie by³y sypkie jak tamte poprzednie.Te by³y kleiste.Anna wpatrywa³a siê w swoje palce z obrzydzeniem.Nie mog³a strzasn¹æ z nichtej substancji, która przywar³a do skóry, nasycaj¹c d³onie przenikliwymzapachem cedru, mirry i cynamonu.Wsta³a gwa³townie, rzuci³a siê do umywalki,odkrêci³a krany do koñca i tak d³ugo szorowa³a d³onie kostk¹ myd³a, a¿ otar³asobie naskórek.Wreszcie osuszy³a rêce, przeskoczy³a nad reszt¹ rozrzuconychrzeczy i chwyciwszy klucz, pospiesznie wysz³a na korytarz i pobieg³a w stronêschodów.Na pok³adzie restauracyjnym by³o szeœæ kabin; trzy po ka¿dej stronie d³ugiego,w¹skiego korytarza, takiego, jak na pok³adzie Anny.Kabiny tak¿e by³ynumerowane, a wszystkie drzwi zamkniête.W której kabinie mieszka Serena? Annasta³a w trwodze, ³ami¹c sobie g³owê.Czy Serena poda³a jej numer swojej kabiny?Nie mog³a sobie przypomnieæ.Nagle tu¿ obok niej otworzy³y siê jakieœ drzwi i stan¹³ w nich Toby.Spojrza³anañ przera¿ona, poœpiesznie próbuj¹c siê opanowaæ.Przywo³a³a na twarzuœmiech.– Ach, w koñcu jakaœ przyjazna twarz – zawo³a³a; nie by³y to mo¿enajodpowiedniejsze s³owa, ale to w³aœnie przysz³o jej do g³owy.– Nie wieszprzypadkiem, w której kabinie mieszka Serena?– Niestety – odpar³, wzruszaj¹c ramionami.– Chyba gdzieœ na koñcu korytarza,ale nie wiem, w której.– Zamkn¹³ swoje drzwi na klucz, skin¹³ Annie g³ow¹i wymin¹wszy j¹, poszed³ w stronê schodów.Spogl¹daj¹c za nim uœwiadomi³a sobie jak¹œ cz¹stk¹ mózgu, ¿e wci¹¿ jest na ni¹z³y i ¿e dla w³asnego spokoju bêdzie musia³a jakoœ to naprawiæ.zapewnepokazuj¹c mu pamiêtnik Luizy.Odwróci³a siê i posz³a korytarzem.Przez chwilênas³uchiwa³a ostro¿nie u drzwi, za którymi, jak s¹dzi³a, s³ysza³a jakiœ ruch.Ale panowa³a tam cisza, podobnie jak za nastêpnymi.Potem po przeciwnej stroniekorytarza Anna us³ysza³a cichy szmer kobiecego g³osu.Zapuka³a.G³os ucich³,a potem da³ siê s³yszeæ stukot drewnianych sanda³Ã³w i drzwi siê otwar³y.Sta³aw nich Charley.– Proszê, proszê.– Zmierzy³a j¹ wzrokiem jak jakiegoœ wyrzutka z marginesuspo³ecznego.– Czemu zawdziêczamy tê przyjemnoœæ? – zapyta³a tonem pe³nymsarkazmu.– Czy jest Serena?Charley wzruszy³a ramionami, a potem cofnê³a siê od drzwi i usiad³a przytoaletce, zostawiaj¹c Annê w progu.– To do ciebie! – krzyknê³a.Kabina Charley i Sereny by³a dok³adnie taka jak kabina Anny, z t¹ ró¿nic¹, i¿znajdowa³y siê w niej dwa ³Ã³¿ka i dwie szafki, upchniête na powierzchniniewiele wiêkszej ni¿ u Anny.Drzwi ³azienki otworzy³y siê i stanê³a w nichSerena owiniêta w rêcznik.Krótkie mokre w³osy mia³a odgarniête do ty³u,a ramiona pokryte kroplami wody.– Przepraszam, bra³am prysznic – obwieœci³a z uœmiechem ten oczywisty fakt.–O co chodzi, Anno? Czy sta³o siê coœ z³ego? – Jej uœmiech zblad³.– Coœ siê sta³o – zdradzi³a siê Anna.– Musia³am z kimœ porozmawiaæ.Charley obróci³a siê na taborecie i spojrza³a na ni¹ ciekawie.– Z kim? Pewnie z czyimœ ch³opakiem?– Charley, nie b¹dŸ g³upia! – powiedzia³a ostro Serena, a potem spojrza³a naAnnê.– Daj mi piêæ minut.Poczekaj w sali klubowej.Tam porozmawiamy.Anna skinê³a g³ow¹.Odesz³a korytarzem i powoli zaczê³a wspinaæ siê poschodach.Sala klubowa by³a pusta.Wyjrza³a przez podwójne drzwi na ocieniony pok³adz markizami i stolikami.Wydawa³o siê, ¿e jest tam przyjemnie i ch³odno.Starsipañstwo, pastor z ¿on¹, siedzieli pod markiz¹, popijaj¹c ch³odne napoje, oboknich zaœ usiad³a jakaœ para pochodz¹ca, jak mówiono Annie, z Aberdeen.Przyjednym ze stolików ujrza³a Bena, który wydawa³ siê pogr¹¿ony we œnie.W pobli¿udrzwi siedzia³ samotnie Toby nad szklank¹ piwa i otwartym szkicownikiem.Odwrócony do Anny plecami, pracowa³ zawziêcie.Obserwowa³a go przez chwilê, studiuj¹c jego profil.Siêgn¹³ po szklankê, wypi³trochê piwa i ponownie pochyli³ siê nad szkicownikiem; jego ciemne smuk³e palceporusza³y siê zwinnie nad arkuszem.Z kierunku jego spojrzenia domyœli³a siê,¿e szkicuje pe³en wdziêku minaret, który widaæ by³o nad ko³ysz¹cymi siê liœæmipalm na przeciwleg³ym brzegu.Obok nich przep³yn¹³ du¿y statek turystyczny, kieruj¹cy siê w dó³ rzeki.Annas³ysza³a muzykê góruj¹c¹ nad pulsowaniem silników.S¹dz¹c z liczby owychogromnych ha³aœliwych statków, pomyœla³a z niechêci¹, znaczna czêœæ turystówprzybywaj¹cych do Egiptu musi mieæ alergiê na ciszê, a prawdopodobnie jest te¿uczulona na historiê.To w³aœnie oni rozpychali siê i œmiali przy zabytkach,nie s³uchaj¹c przy tym nikogo i niczego nie ogl¹daj¹c.Poczu³a nag³¹ z³oœæ.Jakto siê dzieje, ¿e oni wszyscy potrafi¹ byæ tak beztroscy? Wielu z nichprawdopodobnie przyjecha³o tu dla kaprysu, mogli pojechaæ wszêdziei przypuszczalnie zwiedzili ju¿ ca³¹ Europê, jeœli nie ca³y œwiat, podczas gdyona, która tak ¿arliwie i od tak dawna pragnê³a przyjechaæ do Egiptu, czu³a siêzdenerwowana, zaniepokojona i bardzo samotna.– Czemu nie przyjdziesz tutaj i nie przy³¹czysz siê do mnie?To Toby od³o¿y³ o³Ã³wek i przechyli³ siê do ty³u w swoim fotelu.Musia³ wyczuæ,¿e ona tam stoi.– Dziêkujê – odpar³a, z oci¹ganiem przekraczaj¹c próg.Podniós³ siê z miejsca.– Czy mogê przynieœæ ci piwo? – To pytanie wyda³o siê jej ga³¹zk¹ oliwn¹.– Nie, nie, dziêkujê – spróbowa³a z³agodziæ odmowê uœmiechem.– Wysz³am, ¿ebyzaczerpn¹æ powietrza.– Ha³aœliwe dranie, prawda? – Zdawa³o siê, ¿e czyta w jej myœlach, gdy ruchemg³owy wskaza³ statek znikaj¹cy w d³ugim, ³agodnym zakrêcie za nimi.– Rzeczywiœcie zak³Ã³caj¹ ciszê.– To ich sposób spêdzania czasu.Ale to chyba nie nasza sprawa.– Spojrza³ naAnnê z cieniem uœmiechu na ustach.– Ptaki nie zwracaj¹ na to ¿adnej uwagi.Widzisz te bia³e czaple, tam na drzewach, nad brzegiem wody? Siedz¹, patrz¹,i wygl¹daj¹ tajemniczo.– S¹ przyzwyczajone do tych statków i ³odzi.Z pewnoœci¹ codziennie jest ichtutaj mnóstwo i przypuszczam, ¿e ptaki wiedz¹, i¿ ludzie nigdy nie znikn¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]