[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ch³opcze - odezwa³ siê tak ³agodnie, ¿e podnios³em wzrok na spotkanie jegozielonych oczu.- Mogê ciê uczyæ, nawet jeœli bê­dziesz mnie nienawidzi³ albogardzi³ moimi naukami.Mogê ciê uczyæ, jeœli bêdziesz znudzony, leniwy albog³upi.Ale nie mogê ciê uczyæ, jeœli bêdziesz siê ba³ do mnie odezwaæ.W ka¿dymrazie nie bêdê móg³ tego robiæ tak, jak powinienem.I nie bêdê ciê uczy³,je­œli zdecydujesz, ¿e nie chcesz poznaæ mojego rzemios³a.Ale musisz mi o tympowiedzieæ.Tak dobrze umiesz strzec swoich myœli, ¿e prawie boisz siê zdradziæje przed sob¹ samym.Spróbuj ubraæ je w s³owa, tak, wyjaw mi je.Nie bêdzieszukarany.Oœmieli³em siê byæ szczery.- Nie podoba mi siê myœl o zabijaniu.- Aha.- Zamilk³.- Ze mn¹ by³o podobnie.I nadal tak jest.- Odetchn¹³g³êboko.- Za ka¿dym razem bêdziesz decydowa³.Pierwszy raz jestnajtrudniejszy.Wiedz tylko, ¿e na podjêcie tej de­cyzji masz jeszcze kilkalat.A w tym czasie musisz siê wiele nauczyæ.- Zawaha³ siê.- Tak to jest,ch³opcze.Sama nauka nigdy nie jest z³a.Nawet nauka zabijania.Ani dobra.Ipowinieneœ o tym pamiê­taæ w ka¿dej sytuacji, nie tylko teraz.To po prostucoœ, czego mo¿na siê nauczyæ, czego ja mogê nauczyæ ciebie.Nic wiêcej.A terazpowiedz, czy s¹dzisz, ¿e móg³byœ siê uczyæ, jak zabijaæ, a póŸniej zdecydowaæ,czy chcesz to robiæ?Trudne pytanie.Nawet wówczas, choæ by³em jeszcze ma³ym ch³opcem, coœ budzi³omoj¹ nieufnoœæ w takim postawieniu spra­wy, lecz nie potrafi³em sprecyzowaæswoich obiekcji.A jednocze­œnie zaczê³a we mnie kie³kowaæ ciekawoœæ.- Mogê siê uczyæ.- Dobrze.- Uœmiechn¹³ siê, ale na jego twarzy malowa³o siê tak¿e znu¿enie iwcale nie wygl¹da³ na zadowolonego.Rozejrza³ siê po pokoju.- Œwietnie.W³aœciwie mo¿emy zacz¹æ dzisiejszej no­cy.Na pocz¹tek posprz¹tamy.Gdzieœ tamjest szczotka.Ach, ale najpierw przebierz siê w coœ innego.o, mam jak¹œstar¹ tunikê.Na razie musi ci wystarczyæ.Nie chcemy przecie¿, ¿eby siê wpral­ni dziwili, dlaczego twoje koszule nocne czuæ kamfor¹ i lekamiprzeciwbólowymi, prawda? Tak.Teraz pozamiataj pod³ogê, a ja zbiorê kilkadrobiazgów.I w ten sposób minê³o kilka nastêpnych godzin.Zamiot³em, potem wytar³em namokro kamienn¹ pod³ogê.Cierñ podpowiada³ mi, jak czyœciæ ró¿ne przedmioty zwielkiego sto³u.Poodwraca³em zio³a schn¹ce na stojaku.Nakarmi³em trzyjaszczurki, które trzyma³ w klatce w k¹cie, drobi¹c im twarde suszone miêso wokruchy, któ­re po³yka³y w ca³oœci.Wytar³em do czysta wiele garnków i mis,po­ustawia³em je w porz¹dku.A on pracowa³ razem ze mn¹, wygl¹da³ nazadowolonego z towarzystwa i mówi³ do mnie przez ca³y czas, zupe³nie jakbyœmyobaj byli doros³ymi mê¿czyznami.Albo m³ody­mi ch³opcami.- Nie znasz jeszcze liter? Ani cyfr? To dopiero! Co ten stary so­bie wyobra¿a?Tak, dopilnujê, ¿eby temu szybko zaradziæ.Masz czo³o swego ojca, ch³opcze, itak samo marszczysz brew.Powie­dzia³ ci to ju¿ ktoœ? A, tu jesteœ, Cichoszu,ty hultaju! Gdzieœ ty siê w³Ã³czy³?Zza gobelinu wy³oni³a siê br¹zowa ³asica; zostaliœmy sobie przedstawieni.Cierñpozwoli³ mi nakarmiæ Cichosza przepiórczy­mi jajami i œmia³ siê, gdy potemzwierz¹tko chodzi³o za mn¹ krok w krok, prosz¹c o wiêcej.Podarowa³ mimiedzian¹ bransoletê, któ­r¹ znalaz³em pod sto³em, uprzedzaj¹c, ¿e mo¿e mizabarwiæ prze­gub na zielono, i przestrzegaj¹c, i¿ jeœli ktokolwiek o ni¹zapyta, mam sk³aniaæ, ¿e znalaz³em j¹ za stajniami.Od czasu do czasu robiliœmy przerwê na miodowe ciasteczka i gor¹ce korzennewino.Siadaliœmy razem przy niskim stole, na dywanikach przed kominkiem.Patrzy³em, jak blask p³omieni tañ­czy na jego poznaczonej bliznami skórze, izastanawia³em siê, dla­czego z pocz¹tku wydawa³ mi siê tak przera¿aj¹cy.Zauwa¿y³, ¿e mu siê przygl¹dam.- Przypominam ci kogoœ.Jestem do kogoœ znajomego ci po­dobny, prawda?Nieprawda.Przygl¹da³em siê groteskowym cêtkom na bladej skórze.Nie mia³empojêcia, o co mu chodzi.Widocznie zrozumia³.- Có¿, blizny na twarzy mnie zmieniaj¹ nie do poznania.¯ycie odciska œlady naka¿dym, wczeœniej czy póŸniej ty te¿ bêdziesz mia³ ich niema³o.A teraz.-Wsta³, przeci¹gn¹³ siê, a¿ tunika ods³oni­³a chude bia³e piszczele.- Zrobi³osiê póŸno.Albo wczeœnie, zale­¿y od tego, który koniec dnia lubisz bardziej.Czas wracaæ do ³Ã³¿ka.Tak.Pamiêtaj, ¿e wszystko to jest wielkim sekretem.Nietylko ja i ta komnata, ale w ogóle wszystko: wstawanie w nocy, nauka zabi­jania- wszystko.- Bêdê pamiêta³ - obieca³em, a potem, czuj¹c, ¿e powinno to dla niego coœznaczyæ, doda³em: - Dajê s³owo.Zaœmia³ siê krótko, po czym pokiwa³ g³ow¹, prawie smutno.Przebra³em siê zpowrotem w nocn¹ koszulê, a on sprowadzi³ mnie na dó³ po schodach.Sta³ przy³Ã³¿ku z lamp¹ w d³oni i czeka³, a¿ u³o¿ê siê do snu, a potem otuli³ mniekocami.Nie robi³ tego nikt, od czasu gdy wyprowadzi³em siê od Brusa.Usn¹³em,chyba zanim zd¹¿y³ odejœæ od mojego ³Ã³¿ka.Nastêpnego ranka zaspa³em tak, ¿e a¿ wys³ano po mnie G¹­siora.Obudzi³em siêotumaniony, g³owa ci¹¿y³a mi boleœnie, ale natychmiast wyskoczy³em z ³Ã³¿ka ipobieg³em w róg pokoju.Pchn¹³em œcianê, zacz¹³em j¹ badaæ, lecz moje d³onienapotyka³y tylko zimny kamieñ i ¿adna szczelina w zaprawie czy w kamieniu niezdradza³a sekretnych drzwi, za którymi schody wiod³y do kom­naty nowegonauczyciela.Ani przez jedn¹ chwilê nie s¹dzi³em, ¿e Cierñ by³ snem.A nawetgdybym tak pomyœla³, mia³em na nad­garstku prost¹ miedzian¹ bransoletê,namacalny dowód, ¿e snem nie by³.Ubra³em siê w poœpiechu i w drodze przebieg³em przez kuch­niê, chwytaj¹c pajdêchleba i kawa³ek sera.Ci¹gle jeszcze ¿u³em, gdy dotar³em do stajni.Brus by³nie w humorze z powodu mojego spóŸnienia, wiêc ci¹gle znajdowa³ nowe b³êdy wmojej sztuce jeŸ­dzieckiej i spe³nianiu obowi¹zków.Dobrze pamiêtam, jak mnie³aja³.- Nie myœl sobie, ¿e skoro masz w³asn¹ komnatê w zamku i go­d³o na kaftanie, tomo¿esz siê niczym jakiœ darmozjad wylegiwaæ w poœcieli nie wiadomo jak d³ugo, apotem wstawaæ tylko po to, ¿eby trefiæ w³osy.Na to nie pozwolê.Jesteœbêkartem, to prawda, ale jesteœ synem ksiêcia Rycerskiego i zrobiê z ciebiemê¿czyznê, z którego ojciec bêdzie móg³ byæ dumny.Znieruchomia³em ze zgrzeb³em w d³oni.- Masz na myœli ksiêcia W³adczego, prawda? Moje pytanie go zaskoczy³o.- Co?- Kiedy mówisz o darmozjadzie, który ca³y ranek spêdza w ³Ã³¿ku a potem nie robinic innego, tylko siê stroi i fryzuje, masz na myœli ksiêcia W³adczego.Brus otworzy³ usta, potem je zamkn¹³.Jego zarumienione od wiatru policzkista³y siê jeszcze czerwieñsze.- Ani ty, ani ja nie mamy prawa krytykowaæ ¿adnego z ksi¹¿¹t - mrukn¹³ w koñcu.- Chodzi³o mi tylko o ogóln¹ zasadê, ¿e nie wy­pada mê¿czyŸnie, a tym bardziejch³opcu przesypiaæ ca³ego ranka.- A ju¿ nigdy ksiêciu - powiedzia³em i zamilk³em zdziwiony, sk¹d mi przysz³a dog³owy taka myœl.- A ju¿ nigdy ksiêciu - powtórzy³ Brus powa¿nie.W s¹siednim boksie opatrywa³ochwaconego wa³acha.Koñ drgn¹³ nagle, Brus jêkn¹³ z wysi³ku, ale goprzytrzyma³.- Twój ojciec nigdy nie sypia³ do po³udnia, nawet jeœli wypi³ poprzedniej nocy.Swoj¹ drog¹ mia³ mocn¹ g³owê, ale te¿ by³ zdy­scyplinowany.Nigdy niepotrzebowa³ pomocy s³u¿by, ¿eby pod­nieœæ siê z ³Ã³¿ka.A po tych, którzy mupodlegali, spodziewa³ siê, ¿e bêd¹ brali z niego przyk³ad.Nie zawsze zyskiwa³omu to ludzk¹ ¿yczliwoœæ, ale ¿o³nierze darzyli go szacunkiem.Wojakom siêpodo­ba, jeœli dowódca wymaga od siebie tego samego co od nich.I jesz­cze coœci powiem.Twój ojciec nie traci³ pieniêdzy na stroje, nie puszy³ siê jak paw.Kiedyœ, zanim jeszcze poœlubi³ ksiê¿nê Cierpliw¹, by³ pewnego razu na proszonymobiedzie w jednej z pomniejszych warowni [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •