[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dawno zniknął złudny błękit atmosfery.Dookoła trwała gęsta, przytłaczająca, namacalna ciemność, podobna do oceanu, na którym rozsiane są wyspy w odległościach tak ogromnych, że myśl ludzka nie potrafi ich ogarnąć.Kosmonauci mieli jednak wrażenie, iż wszystko dookoła jest nieruchome, że utknęli na wieki w punkcie uwolnionym od dobroczynnej tyranii Wszechświata.Twórca „Albatrosa”, profesor Gromow, długo poszukiwał materiału zapewniającego należytą trwałość powłoce statku kosmicznego; wreszcie zdecydował się na stop kadmu i berylu, uzyskany w próżni, a później odlewany w atmosferze argonu.Kilka warstw tego stopu miało zabezpieczyć pojazd przed bombardowaniem cząstek elementarnych.Przeciwko większym przeszkodom kadłub statku został uzbrojony w urządzenia radarowe, sygnalizujące mózgowi elektronowemu zbliżanie się niebezpieczeństwa; lekkie zboczenie z toru pozwalało na uniknięcie zderzenia.Podczas prób przeprowadzonych na Ziemi przyrządy te działały bezbłędnie.Ale przy pierwszym nadchodzącym spotkaniu z ławicą meteorytów cień niepokoju zasępił kosmonautów.Ławica bowiem była zbyt wielka, by ją „Albatros” mógł okrążyć, musiał więc przemknąć się między meteorytami, narażony jednocześnie na działanie cząstek elementarnych.W tej niebezpiecznej sytuacji zachowanie Larssona raz jeszcze zdziwiło załogę.Był najspokojniejszy ze wszystkich, swobodny i uśmiechnięty; takim go widywano tylko na Ziemi.— Co mu się stało? — dziwił się Matej odprowadzając go spojrzeniem do kabiny pilota.— Gdyby na pokładzie był alkohol…— Przecież jest! — wtrącił popędliwie Bill.— Larsson zawsze ma dostęp do apteczki.Gromow z gestem irytacji włączył się do rozmowy:— Za daleko posuwacie się, chłopcy! To mi wygląda na zawiść!Zanim Bill zdążył odpowiedzieć, Larsson wrócił i przypomniał, że pora na kinocyber.— Nie zwlekajmy — powiedział.— Za dwie godziny…Za dwie godziny mieli się spotkać z ławicą meteorytów.Spektakl zaczął się w niespokojnym nastroju.Marsjanin stał się bardziej ruchliwy, kosmonautka bardziej gadatliwa, Stary Wilk Przestrzeni Kosmicznej raz po raz spoglądał na zegarek… Nie zmieniło się tylko zachowanie robota.Poruszał się ciężkim krokiem na ekranie i wydobywał dziwne przedmioty z gwiezdnego pojazdu.— Co robisz? — spytała kosmonautka.— Chcę zachować wasze podobizny.— Czemu właśnie teraz przyszło ci to na myśl? — zdziwił się Stary Wilk Przestrzeni Kosmicznej.— Dlatego, że dopiero teraz jesteście sobą naprawdę.— Nie rozumiem — wyszeptał Marsjanin pieszcząc dźwięczące hafty.— Rozumiecie aż za dobrze!To był głos Larssona.Zdjął hełm z czułkami psychokonwertora i uśmiechał się wyzywająco.— Sven, co cię napadło? — pilot zmarszczył brwi.— Nic szczególnego, Bill.Po prostu chcę żyć.Za drogo by nas kosztowała sława.Larsson nacisnął guziki umieszczone na oparciach fotela.Uwolniony z zacisku elastycznych pasów uniósł się raptownie pod sam sufit.— Co ci jest, Sven? Co chcesz zrobić? — zaniepokoił się profesor.— To, co dawno należało! — odpowiedział inżynier zmierzając do drzwi.— Dotarliśmy do kresu i zawracamy.Jeśli ktoś chce wysiąść…Nie dowierzając własnym uszom, Bill i Matej niemal jednocześnie rzucili się ku niemu.Ale Szwed, który śledził ich z ukosa, wykonał półobrót w powietrzu i wyciągnął rękę z prawej kieszeni.Rozległ się strzał.Bill pobladł i chwycił się za ramię.Matej zawahał się — i to wystarczyło, żeby Larsson zamknął drzwi z drugiej strony.Astronom rzucił się do pomocniczego silnika i nacisnął guzik, lecz mechanizm odmówił posłuszeństwa.Drzwi zostały zablokowane.Wszyscy trzej byli więźniami inżyniera.— Po co szukać skomplikowanych wyjaśnień! — wykrzyknął pilot rozdrażniony bólem ramienia.— Jak świat światem, zawsze zdarzali się tchórze!Gromow pokręcił głową.— Upraszczasz, Bill.— Gdyby lot nasz mógł być oglądany na ekranach telewizorów — powiedział ze swego kąta Matej — Larsson by się nie zmienił.Całą swą odwagę czerpał z blasku fleszy i reflektorów, z podziwu, który czytał we wszystkich oczach.— Lękam się, że nie będziesz mógł nikomu przekazać tych subtelnych uwag — mruknął Bill.Nastała chwila milczenia.Przerwał ją Matej głośno wyrażając myśl, która nie dawała mu spokoju:— Byłby pewien sposób, żeby mu przeszkodzić…Profesor i pilot obrócili się ku niemu.Sami na próżno łamali sobie głowy w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania.Żeby utorować drogę przez metalowe drzwi, trzeba by mieć aparat acetylenowy albo jakiś wybuchowy materiał, oni zaś nie mieli pod ręką nawet młotka czy dłuta.Sytuacja była doprawdy rozpaczliwa.Larsson znajdował się w kabinie pilota i robił na pewno obliczenia konieczne do tego, by zawrócić statek kosmiczny na Ziemię.Oznaczało to nie tylko zniweczenie wszystkich nadziei związanych z wyprawą.Najmniejszy błąd mógłby zagrozić życiu całej załogi.Zbaczając z toru wyznaczonego niezwykłe precyzyjnie w Międzynarodowym Ośrodku na Ziemi, „Albatros” mógłby znaleźć się na łasce i niełasce ślepych sił Kosmosu.A wówczas…— Gdybym wyszedł przez kabinę—śluzę… — podjął Matej bardziej stanowczo.— No proszę! — burknął pilot.— Ma ochotę na przechadzkę w przestrzeni kosmicznej!W oczach profesora błysło jednak zrozumienie.— Mów dalej, Matej!— To tylko hipoteza.Zastanawiam się, czy nie można by się dostać do wnętrza przez jedną z dysz silników zapasowych.— Nie pamiętam dokładnie średnicy dysz — powiedział Gromow.— A jeśli Larsson skończy tymczasem obliczenia i uruchomi silnik? — przerwał Bill [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •